Dźwięk dzwonka do drzwi przeszkodził mu w myciu zębów. Nie przerywając szczotkowania poszedł otworzyć.
- Dzień doberek! - w progu stał uśmiechnięty Sergi Roberto. Niewiarygodne! Ósma czterdzieści pięć w dniu, kiedy trening mają na trzynastą, a jego najlepszy przyjaciel już był na nogach. Bardzo to było podejrzane. Pomocnik nie czekał na żadne powitanie z jego strony i czując się, jak u siebie w domu, skierował się do kuchni.
- Wpadłem na śniadanko!
Marc wrócił do łazienki i skończył wykonywaną czynność. Nawet puszczona w kranie woda nie zagłuszyła hałasu, jaki jego przyjaciel robił w kuchni. Trzaskał szafkami, stukał pokrywkami od garnków, coś mu nawet spadło na podłogę. Najważniejsze, że nic nie stłukł.
- Marc kwiatuszku, gdzie śniadanko?!
No tak, taka wczesna pobudka musiała mieć jakieś konsekwencje w zachowaniu Roberto.
- Nie ma! - wyszedł z łazienki i wytarł buzię w koszulkę. Dołączył do przyjaciela w kuchni.
- Jak to nie ma?!
- Normalnie. Spóźniłeś się Sergi jakieś dwadzieścia minut.
- I nic mi nie zostawiłeś? - przybrał minę zbitego pieska. Niczym Nina, gdy zrzuca ją ze swojej poduszki przed snem.
- No a skąd mogłem wiedzieć, że przyjdziesz? - Roberto wzruszył ramionami.
- Myślałem,, że się domyślisz, że do ciebie jadę. Przyjacielska telepatia czy coś w ten deseń.
Marc parsknął śmiechem. Usiadł na krześle przy stole i od razu przybiegła do niego suczka. Podrapał ją za uchem.
- Czyli naprawdę nic nie zostało?
- No nie. Ale jak tak bardzo chcesz, to mogę ci zrobić płatki. Co ty na to?
Sergi ochoczo pokiwał głową. Marc podniósł się.
- Ciepłe mleko czy zimne?
- Zimne! Taki gorący chłopak jak ja nie potrzebuje ciepłego.
Obrońca tylko pokręcił głową. Czasem jego przyjaciel sprawiał, że brakło mu słów i to była jedna z takich chwil. Wyjął z wiszącej szafki miseczkę, wlał do niego mleka i zasypał płatkami czekoladowymi. Sam pewnie wybrałby zbożowe albo musli, ale Sergi gardzi takim jedzeniem. Dla niego musi być słodko i bardzo kalorycznie.
- Smacznego.
- Jesteś najlepszy kwiatuszku - wysłał mu buziaka.
- Daruj sobie Roberto. Nie lepiej byłoby, jakbyś sobie pospał dzisiaj dłużej?
- O nie nie nie - powiedział z pełną buzią, z której wyleciało trochę mleka - Mam misję!
- Sergi, jak gryziesz, to nie mówisz i odwrotnie. Nikt nie lubi oglądać zawartości buzi innych ludzi.
- Dobrze mamo.
- Co to za misja? - zignorował poprzednią uwagę.
- No wiesz....najpierw miało być śniadanko, ale to nam nie wyszło, potem bierzesz Ninę i idziemy na plażę, gdzie spotkamy się z Martinem i Dylanem i zrobimy sobie męską rozmowę.
- O czym?
- O tobie. Martwimy się, że jesteś jeszcze bardziej dziwny niż zazwyczaj i niedługo to już w ogóle zamilkniesz na treningach. Dylan chce na ciebie nakrzyczeć. Oj...miałem ci tego nie mówić!
- Za późno - zaśmiał się.
- Jakby się Martin pytał, to ty nic nie wiesz.
- Dobra dobra. Niestety muszę cię rozczarować.
- Jak to?
- Nie mogę iść z wami na plażę.
- Jeju no Marc! - jęknął - Czy ty zawsze musisz wszystko psuć? Znowu chcesz siedzieć sam w domu na kanapie? Tak nie można!
- Nie będę siedział na kanapie. Umówiłem się.
- Z kim?! - oczy rozszerzyły się mu ze zdziwienia - Czemu ja się dowiaduję ostatni?
- Nie ostatni, tylko pierwszy. Spotykam się z Laurą i mam poznać jej rodziców.
- No co ty?! - jeszcze chwila, a będzie wyglądał niczym żaba, którą ktoś ścisnął - Jej rodziców? To wy już tak na poważnie? A myślałem, że ona uciekła ci z łóżka i olała.
- No bo uciekła, ale zadzwoniła niedawno. Nie, nie jesteśmy na poważnie.
- No to ja już nie rozumiem - jęknął - To po co chcesz spotkać jej rodziców?
- Mamy razem dziecko i chcemy im o tym powiedzieć - w końcu się komuś do tego przyznał. Jeszcze nikt nie wiedział o tym, że zostanie ojcem. Chciał o tym powiedzieć każdemu, kogo widział, taki był z tego powodu szczęśliwy , ale bardziej się bał. No bo co o nim sobie inni pomyślą?
Sergi zakrztusił się ostatnią łyżką mleka. Marc podszedł szybko i uderzył go w plecy, by pomóc mu złapać oddech.
- Macie razem co?!
- Dziecko Sergi, dziecko. No wiesz, jak kobieta spotka się z mężczyzną to zdarza się...
- Wiem, co się zdarza! Ty i dziecko? - zaśmiał się cicho - Nie zabezpieczyliście się?
- No...nie. Nie lubię gumek, przez nie nie czuć tak fajnie. Najlepsza przyjemność jest, jak jej nie mam na sobie.
- Jaki głuuuuupek! No i teraz takim sposobem masz dziecko- on już się nie śmiał, on wył i zwijał się ze śmiechu.
- Stało się i tyle, teraz trzeba ponieść tego konsekwencje.
- I co? Będziecie razem i stworzycie rodzinkę?
- Nie. Będziemy przyjaciółmi i spróbujemy razem wychować maleństwo - uśmiechnął się
- Ty się cieszysz?
- No a czemu miałbym cię nie cieszyć? Zawsze chciałem mieć dziecko i w końcu mi się to udało. Jak ja bym chciał, żeby to był chłopiec! Kupię mu strój Barcy i takie maleńkie korki i będę uczył go grać. I będziemy razem oglądać bajki Disneya.
- Ciebie naprawdę wzięło.
- No tak, cieszę się Sergi - uśmiechał się szeroko. Od rozmowy z Laurą na Rambli zdążył sobie wszystko przemyśleć i naprawdę cieszył się z tego, że zostanie ojcem. Już miał wszystko zaplanowane. Jak będzie zabierał synka w weekendy do parku. Jak nauczy go grać w piłkę. Jak będzie zdmuchiwał świeczki na torcie. Jak postawi pierwsze kroki, jak powie "tata". Wszystko. Na samą myśl o jego maleństwie na jego twarzy zawsze pojawiał się szeroki uśmiech.
Marc spojrzał na zegarek i zaklął głośno.
- Rodzice się tak nie wyrażają - pomocnik zwrócił mu uwagę.
- Mojego dziecka jeszcze tu nie ma. I nas też już nie powinno!
- Co się dzieje?
- Za dwadzieścia pięć minut muszę być u Laury, a miałem jeszcze wyprowadzić Ninę! - zabrał smycz suczki z komody w przedpokoju i założył Air Maxy - Wybacz mi Sergi, ale wychodzimy! Nina do nogi!
*
Laura siedziała na schodkach prowadzących do jej domu i czekała na piłkarza. Miał przyjechać o dziesiątej, by poznać jej rodziców. Podjęła decyzję, że im szybciej im o tym powie, tym lepiej. Liczyła na to, że jeśli rodzice dowiedzą się o ciąży przy Marcu, to nie będą aż tacy źli na nią, ba...może nawet się ucieszą na wieść o wnuku. Jak na razie jednak była już dziewiąta pięćdziesiąt dziewięć, a po obrońcy nie było ani śladu i nic nie zapowiadało się, by miał się pojawić. Miała ochotę urwać mu głowę! Obiecał jej, że już więcej się nie spóźni i co? Kolejne spotkanie i kolejne spóźnienie! Ci cholerni piłkarze.... Miała ogromną nadzieję, że ich dziecko spóźnialstwa nie odziedziczy po tatusiu. Chyba by się wykończyła z taką dwójką.
Ciemne Audi zajechało na jej podjazd i zatrzymało się z piskiem opon. Piłkarz wypadł z auta i szybkim krokiem podszedł do Hiszpanki, która podniosła się ze schodów i przybrała groźną minę. Nie pozwolił jej dojść do słowa. Musiał ją przeprosić, zanim wybuchnie i na niego nakrzyczy. On naprawdę nie chciał się spóźniać na spotkania z nią, ale to wszystko tak samo z siebie! Przecież to nie jego wina, że Sergi się zasiedział, a Ninę na spacer musiał wyprowadzić! Nienawidził sprzątać niespodzianek w domu, gdy zapominał zabierać ją na dwór.
- Laura ja wiem, że obiecałem, ale to siła wyższa! To się więcej nie powtórzy, obiecuję! - zdecydował się na uśmiech numer sześć, ten, którego używał, gdy coś przeskrobał w domu i liczył, że mama nie będzie się na niego gniewać - Sergi mi się zwalił do domu, a potem jeszcze musiałem iść z psem na spacer. Wybacz mi, wybacz, wybacz!
Ostatnie "wybacz" powiedział już cicho stojąc przed nią i patrząc w jej czekoladowe oczy. Ile on by oddał, żeby ich dziecko odziedziczyło je po niej.
- Oh no dobrze - westchnęła i uśmiechnęła się do niego - A miałam już taką ładną tyradę przygotowaną...
- O nie nie nie, nie ma krzyczenia na Marca. Jeszcze maleństwo to od ciebie przejmie i potem oboje wejdziecie mi na głowę. Nie pozwalam na takie rzeczy - przytulił do siebie Laurę - Dzień dobry.
- Hej - piłkarz miał w sobie coś takiego, że cały czas przy nim się uśmiechała. Kiedy ją przytulił, poczuła ciepło jego ciała i perfumy piłkarza. A to wszystko oczywiście przypomniało jej o tym wszystkim, co wydarzyło się, gdy ich znajomość się rozpoczęła. Dobrze, że trzymał ją w swoich ramionach i nie mógł widzieć, jak się zaczerwieniła. Olivia kiedyś wyczytała w jednej z gazet, że kobietę do mężczyzny przyciąga nie jego uroda, a zapach. Czując zapach jego ciała połączony z perfumami była gotowa zgodzić się z tą teorią. Może to był jeden z powodów, dlaczego tak łatwo ją wtedy uwiódł?
- No to jaki mamy plan na to spotkanie z twoimi rodzicami?
Laura znowu zaczęła się bać. Przez krótką chwilę piłkarz sprawił, że zapomniała, czym tak się stresowała, jednak to wszystko wróciło. Przecież rodzice ją zabiją! Nie tylko ją, obrońcę też!
Od razu zauważył, że zbladła na twarzy. Żeby tylko nie było coś jej albo dziecku! Podtrzymał ją za ramiona.
- Wszystko w porządku?
- Boję się Marc.
- Nie masz czego. Przedstawię się twoim rodzicom i powiemy im prawdę. Takie rzeczy się czasem zdarzają, zrozumieją.
- No właśnie nie - mruknęła - Prędzej nas zabiją za to dziecko!
- Laura nie przesadzaj - uśmiechnął się do niej łagodnie i pogłaskał po włosach. Była taka delikatna, że miał ochotę ją chronić.
- Ty ich nie znasz!
- Zaraz ich poznam, nie będzie tak źle, zaufaj mi.
Pokiwała głową. Tak bardzo chciała wierzyć w słowa Marca, jednak znała swoich rodziców. To było nierealne, by zaakceptowali zaistniałą sytuację.
Piłkarz wziął ją za rękę i razem poszli do domu. Laura ściskała jego dłoń z całych sił. Czuła się, jakby był jedyną osobą na świecie, która uchroni ją przed gniewem rodziców. Zadziwiające, jak szybko przypadkowa znajomość zaczęła grać tak wielką rolę w ich życiu.
Gdy weszli do salonu, Marca ogarnęło złe przeczucie. Przestał wątpić w to, co powiedział Laurze, że będzie dobrze. A wszystko to tylko dla tego, że zobaczył jej rodziców. To nie widok mamy Hiszpanki, a jej ojca, tak na niego podziałał. Mężczyzna tylko podniósł się z kanapy, a miało się wrażenie, jakby jego osoba wypełniła całe pomieszczenie. Czuć było od niego siłę i pewność siebie. To on rządził i nikt nie miał co to tego żadnych wątpliwości.
- Dzień dobry państwu - nie zabrzmiało to tak pewnie, jak sobie zaplanował. Wszystko przez tego jej ojca. Onieśmielił go samym spojrzeniem na ich splecione dłonie. Gdy Laura zrozumiała, na co on patrzy, od razu puściła jego rękę, a Marc poczuł się jeszcze mniejszy niż przed sekundą. Razem mieli większe szanse,by przetrwać tę konfrontację.
- Dzień dobry - mama Laury posłała mu szeroki uśmiech. Miał jednak wrażenie, że jej aprobata nie ma w tym domu żadnego znaczenia.
- Siadajcie - mocny głos idealnie pasował do ojca dziewczyny.
Laura bez słowa klapnęła na kanapę znajdującą się na przeciwko tej, na której siedzieli jej rodzice. Pociągnęła go za dłoń i opadł na poduszki tuż obok Hiszpanki. Spojrzała na niego przerażona i otworzyła usta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Piłkarz domyślił się, co właśnie planowała zrobić.
- Marc Bartra Aregall - posłał im uśmiech numer trzy. Ten taki specjalnie zarezerwowany dla rodziców jego dziewczyny. Nie do końca nimi byli, ale miał nadzieję, że podziała.
- Oscar Terras Menez, a to moja żona Valeria.
Nie podziałał. Piłkarz postanowił się nie poddawać. Niby to nie mieli być jego teściowie, ale postawił sobie na cel, że ten zgorzkniały i władczy mężczyzna się do niego uśmiechnie.
- Lauro, może wytłumaczysz nam cel wizyty tego młodzieńca w naszym domu? Za dwie godziny mam spotkanie w biurze i byłbym wdzięczny, gdybyś wysłowiła się do tego czasu.
Spuściła wzrok, a w obrońcy aż się zagotowało. Dlaczego ona pozwalałaa tak do siebie mówić?! Co z tego, że to jej ojciec, nie ma prawa jej tak traktować!
- Mamo, tato, to jest Marc...
- To już wiemy, przejdź do rzeczy - przerwał jej.
- Oscar! - matka Laury skarciła go spojrzeniem - To twój chłopak, tak kochanie?
- Nie! - zaprzeczyli oboje w tym samym momencie. Marc spojrzał na nią i natychmiast odwrócił wzrok. Oboje się zarumienili.
- To kto to do cholery jest! Nie mam czasu na żadne twoje zabawy, Lauro!
- Oscar!
- Nie Oscaruj mi tutaj! - rzucił złowrogie spojrzenie na swoją żonę - Albo mi powiesz, kto to jest albo ja wychodzę!
- Nie tato zostań! - w końcu odzyskała głos. Marc ścisnął delikatnie jej dłoń leżącą obok jego kolana, by dodać jej otuchy. Zamknęła na chwilę oczy. Jego dotyk dodał jej odwagi, Siedzą w tym wszystkim razem. Podniosła powieki i spojrzała w jego zielone tęczówki. Kiwnął głową, to była właśnie ta chwila. Wzięła głęboki oddech i powiedziała głośno, odrobinę zbyt głośno, jednak tak było, gdy się bała - Marc jest ojcem mojego dziecka.
- Kim?! - Marc nie mógł uwierzyć, że tak szybko można stać się purpurowym na twarzy. Piłkarz widział, jak jej ojciec walczy ze sobą, by nie podbiec do niego i go nie uderzyć - Kim on do cholery jest?!
- Jestem ojcem dziecka pańskiej córki - odezwał się, by przejąć na siebie choć trochę jego gniewu.
- Gratuluję, zostaliście dziadkami -głos Hiszpance drżał, gdy hamowała łzy - Mam nadzieję, że się cieszycie.
- Cieszymy się?! Cieszymy?! - jej ojciec ją naśladował - Zrujnowałaś sobie życie!
- To ja może zrobię kawę - Valeria podniosła się z kanapy, jednak nie na długo.
- Siadaj - emocje pana Terrasa zmieniały się jak w kalejdoskopie. Z furiata nagle stał się zimny i opanowany. Jego słowo posadziło żonę z powrotem na zajmowanym wcześniej przez nią miejscu.
- Dobrze więc...co zamierzacie z tym fantem zrobić?
- Jak to co? Zostaniemy jego rodzicami i pokażemy mu co to ciepło i miłość w rodzinie, tato - ostatnie słowo powiedziała z naciskiem i żalem oraz spojrzała ojcu w oczy.
- Rozumiem, że wybraliście już datę ślubu?
- Jakiego...ślubu?!
- No skoro zrobiliście dziecko, to teraz trzeba ponieść tego konsekwencje. Sama powiedziałaś, że chcecie mu pokazać, co to rodzina, prawda córeczko? Ślub jest więc do tego idealną opcją - kończąc zaśmiał się cicho z tylko jego znanemu żartu.
- Ślubu nie będzie - znowu powiedzieli jednocześnie. W takich sprawach byli zgodni.
- Więc jak to sobie wyobrażacie...dzieci?
- Nie będziemy razem, ale wychowamy to dziecko tak, by nic mu nie brakowało, proszę pana - Marc odwzajemnił spojrzenie tego mężczyzny. Zastanawiał się, czy tylko go nie lubi, czy może już nienawidzi?
- To rzeczywiście, cudowną rodzinę mu dacie.
- Lepszą niż....
- Tak? Dokończ chłopcze - ojciec Laury podniósł się. Hiszpanka patrzyła przerażona to na niego, to na piłkarza. Bała się, że zaraz się tu pozabijają. Wybiła jedenasta. Marc spojrzał przerażony na zegar. Za dwadzieścia minut miał być w Ciutat! Musiał pozałatwiać jeszcze sprawy z trenerem przed treningiem. Tam nie mógł się spóźnić.
- Przepraszam państwa, Lauro - uśmiechnął się tylko do niej - Muszę już iść. Nie mogę spóźnić się na trening.
- Zawsze tak uciekasz przed poważnymi rzeczami? Przed dzieckiem też w końcu uciekniesz.
- Nie proszę pana, nie zostawię mojego syna albo córki i Laury też. Bardzo dziękuję za wizytę, naprawdę miło było państwa poznać - podniósł się i skierował do wyjścia.
- Odprowadzę cię! - poderwała się i pobiegła za nim. Już na ganku odważyła się odezwać - Marc...ja cię za nich przepraszam...że musiałeś być świadkiem czegoś takiego...Gdybym wiedziała, powiedziałabym im sama....Tak mi teraz głupio!
- Spokojnie Laura...- wziął ją w ramiona i tulił ją do swojej piersi - To nie twoja wina, jacy oni są. Obiecaj mi, że nie będziesz się przejmować tym, co mówią - pokiwała głową - Damy radę. Nie ważne, co się wydarzy, ale damy radę!
Oderwała się od jego piersi i spojrzała w jego zielone tęczówki. Wierzył w to,co jej mówił i ona też mu uwierzyła. Razem jakoś dadzą radę, muszą.
- Jedź na trening Marc - uśmiechnęła się do niego - Chyba wyczerpałeś już na dzisiaj limit spóźnień.
- Oj masz rację - cmoknął ją jeszcze w czubek głowy - Powodzenia w domu.
- Dziękuję - stała przy drzwiach i czekała, jak pojedzie. Dopiero po tym odważyła się wrócić do domu. Marc dał jej odwagę, by stawić czoła rodzicom, a raczej ojcu. Obrońca się go nie przeląkł, więc ona też tego nie zrobi. Weszła do salonu i usiadła na swoim dawnym miejscu. Ojciec nadal się nie uspokoił, widziała to po nim.
- Jak długo się znacie?
- Miesiąc.
- I już macie dziecko?! Gratuluję ci córko! Zniszczyłaś sobie życie! Samotna matka! - zaklaskał.
- Nie będę sama, Marc mi pomoże.
- A ślub?
- Mówiliśmy wam, że do żadnego ślubu nie dojdzie. Nie kochamy się. To była tylko jedna noc!
- Och, a więc puściłaś się? - na twarzy Hiszpanki pojawił się lekki grymas. Nie mogła rozpłakać się przy ojcu, dlatego udała, że jego słowa w ogóle jej nie zabolały.
- Nie, chciałam z nim ją spędzić i tyle. Oboje poniesiemy jej konsekwencje, nie musisz się tak wkurzać.
- Wyrażaj się! Oczekuję, że w ciągu miesiąca wyznaczycie datę ślubu.
- Czy do ciebie nie dociera, że my nie chcemy ślubu?! - łzy jednak pociekły jej z bezsilności.
- Nie maż się jak małe dziecko. Nie pozwolę, by moja córka chodziła wśród ludzi z nieślubnym dzieciakiem. Nie pozwolę ci być pośmiewiskiem wszystkich!
- Czyli dla ciebie jestem pośmiewiskiem?
- Tak.
- Świetnie. Nie będę sprowadzać na ciebie takiego nieszczęścia - podniosła się i pobiegła do swojego pokoju.
- Wracaj! Co ty wyprawiasz?! Laura do cholery, chodź tutaj!
Nie zważając na wrzaski ojca, wrzucała kolejne rzeczy do walizki. Nie mogła dłużej zostać w tym domu, nie po tym, jak ją tu potraktowali. Ją, jej dziecko, Marca. Miała już dość ojca, matki, która nigdy nie stanęła po jej stronie. Nie mogła tego miejsca nazwać domem, nie odczuwała w nim żadnej miłości. Egzystowała w nim, bo myślała, że musi, że inaczej się nie da. Ale miarka się już przebrała, nie pozwoli się tak traktować. Nie ma innej opcji, jak stąd uciec.
Nie mogła udać się do Olivii, ona była świeżo po ślubie i wyjechała na miesiąc miodowy. Do hotelu też nie mogła, nie stać jej na to było. Pozostawało jej tylko jedno...
Zeszła powoli po schodach ciągnąc za sobą wielką walizkę.
- Co ty wyprawiasz do jasnej cholery?!
- A nie widać? Wyprowadzam się. Już dawno powinnam to zrobić.
- I niby dokąd pójdziesz?! - jej ojciec zaśmiał się jej w twarz. Miała już go dość!
- Nie wiem. Mogę nawet spać pod mostem, wszystko lepsze od was!
- Zobacz, jak ją wychowałaś! - wrzasnął na Valerię.
- Ja?!
Laura pokręciła głową. Nie miała siły słuchać ich kłótni. Wiadomo było, kto ją wygra. Zarzuciła na siebie kurtkę i wytargała walizkę z domu. Wezwała taksówkę i podała adres.
Zaczynała nowe życie i nie czuła smutku. Już dawno temu powinna była podjąć tę decyzję.
*
Po zakończonym treningu nie śpieszył się za bardzo. Został jakieś pół godziny jeszcze na boisku z Ter Stegenem, który chciał sobie poćwiczyć. Jemu to akurat pasowało. Strzałami na bramkę mógł wyzbyć się całego gniewu, jaki nadal w nim był po spotkaniu z ojcem Laury. Ten mężczyzna był niepoważny! Marc współczuł Hiszpance z całego serca, że musiała z kimś takim żyć. Ich dziecku też, że miało mieć takiego dziadka. No i poniekąd również sobie, ponieważ pan Terras tak jakby był jego teściem. Oby już nigdy więcej nie musiał się z nim spotykać!
Później pozwolił sobie na bardzo długi i bardzo gorący prysznic w szatni. Trening z Marciem nie pomógł mu za bardzo i nadal był wściekły. Nie uderzył tego mężczyzny tylko dlatego, że Laura była obok. Należało mu się, ale nie chciał jej przestraszyć. Zastanawiał się, jak może jej poprawić humor. Na kupowanie ubranek dla dziecka chyba jest jeszcze za wcześnie, ale na kwiaty nie, prawda? Kupi jakiś piękny bukiet, gdy będą mieli się ponownie spotkać. Musi do niej zadzwonić po powrocie do domu.
Przy wyjeździe z Ciutat rozdał kilka autografów. Nie miał na to za bardzo ochoty, ale dziewczynie trzymającej w rękach jego koszulkę nie mógł odmówić. Szkoda, że potem zlecieli się inni i minęło dobre ponad pięć minut zanim udało mu się odjechać. Potem pojechał po zakupy. Ninie kończyła się karma, jemu też zaczynało brakować jedzenia, więc to był idealny moment, by pojechać do sklepu.
Przed swoją kamienicą zaparkował dopiero przed osiemnastą. Wziął torby w ręce i ramieniem otworzył sobie drzwi wejściowe. Nie miał windy, więc ruszył schodami. Wiele razy przyjaciele pytali się go, czemu się nie wyprowadzi gdzieś indziej. Nie potrafił, kochał tę starą kamienicę i swoje wielkie mieszkanie, jakie w niej miał. Zdążył się już przyzwyczaić do tego, że musi wchodzić na czwarte piętro kilka razy dziennie. To dobrze robiło na kondycję.
Tym razem jednak coś było nie tak. Tuż przed swoim mieszkaniem prawie potknął się o wielką walizkę. Zaraz za nią siedziała Laura, której zupełnie się nie spodziewał! Z zaskoczenia prawie wypuścił z rąk torby z zakupami.
- Laura! Co ty tutaj robisz? - nie odpowiedziała, podniosła na niego tylko zapłakane oczy. Wiedział już, że coś jest nie tak. W sumie mógł już się tego domyślić po tej walizce, która stała obok niej. Wyjął klucze z kieszeni spodni i otworzył drzwi od mieszkania. Zostawił zakupy w przedpokoju, potem wciągnął do niego jej walizkę. Następnie kucnął przed Hiszpanką i kciukiem otarł jej łzy z policzków. Zabolało go serce, gdy patrzył na nią taką smutną. Nawet wtedy wyglądała dla niego pięknie.
- Co się stało?
- Uciekłam...z domu - pociągnęła nosem - Miałam dość tego...jak mnie traktuje.
- Jestem dumny - uśmiechnął się do niej lekko i wziął za rękę. Splotła swoje palce z jego. Obrońcy od razu zrobiło się cieplej. Była taka delikatna, taka krucha. Zapragnął bronić jej przed całym światem.
- Tylko teraz nie mam gdzie mieszkać...- spuściła wzrok. Było jej wstyd, że widział ją w takiej sytuacji, jednak naprawdę nie miała gdzie się podziać. Gdyby mogła, na pewno nie przyszłaby do niego.
- Jak to nie, jak masz? Zamieszkasz ze mną i nie ma problemu - powiedział pewnie. Takim sposobem będzie mógł ją chronić, matkę jego dziecka, Laurę...jego Laurę?
- Naprawdę?
- Oczywiście, że tak. Chodź Laura... - podniósł ją za rękę i zaprowadził do swojego mieszkania. Podążała za nim bez słowa. Miał wolną sypialnię dla gości i tam ją zabrał - To będzie twój pokój.
Uśmiechnęła się do niego lekko i usiadła na łóżku. Chciała powiedzieć mu, jak wiele znaczy dla niej to, co robił, ale nie potrafiła. Przyniósł jej walizkę i wyszedł do kuchni zrobić jej ciepłą herbatę.
Był przerażony zaistniałą sytuacją, ale starał się tego nie okazywać. Wystarczyło, że Laura bała się za nich dwóch. Dadzą radę, muszą.
Gdy wszedł do pokoju, leżała na łóżku zwinięta w kłębek. Postawił kubek na stoliku i usiadł obok niej. Wyciągnął rękę, by pogłaskać ją po plecach, jednak nie zrobił tego. Bał się.
- Zrobiłem ci herbatę.
Nie zareagowała. Słyszał tylko jej cichy szloch. Nie mógł znieść, że płacze. Niewiele myśląc położył się przy Laurze na łyżeczkę i objął ją ramieniem. Chciał dodać jej otuchy. Nie była w tym wszystkim sama, miała też jego. Całkiem obca, jednak tak szybko stała się dla niego bardzo ważna. Matka jego dziecka. Szeptał jej do ucha cały czas ciche słowa pocieszenia.
Laura otworzyła w końcu zapłakane oczy. Pierwszym, co zobaczyła, był ten jego pies wpatrujący się z nią uwagą. Nie wiedziała czemu ale, przerażał ją i to bardzo. Obróciła się od razu na drugi bok i znalazła się twarzą w twarz z piłkarzem, który uśmiechnął się do niej delikatnie.
Poczuła się tak głupio. On dla niej tyle zrobił, a ona potrafiła tylko płakać. Chciała spuścić wzrok, jednak jego oczy zbyt mocno ją do niego przyciągały.
- To...to na pewno nie będzie problem? - wyszeptała.
- Oczywiście, że nie. Ta sypialnia i tak zawsze stoi pusta. A ja...ja się cieszę - powiedział równie cicho - W końcu nie będę mieszkał sam.
- Marc... - spłonęła rumieńcem.
- Tak Lauro?
- Dlaczego jesteś dla mnie taki dobry?
- Jesteś matką mojego dziecka. Jesteś... no...po prostu jesteś...
Przytulił ją do swojej piersi.
- To co było między nami...to się nie może powtórzyć...
- Wiem - westchnął cicho - Jesteśmy przyjaciółmi. Damy radę dla naszego maleństwa. Wszystko będzie dobrze.
- Obiecaj.
- Obiecuję aniołku - złożył na jej włosach delikatny pocałunek.
~~~~~~~~
Jestem pod wrażeniem długości tego rozdziału. Prawie 4000 słów.
I znowu pewnie nikt się nie spodziewał, że coś takiego między nimi się wydarzy. Ha, zaskoczyłam Was!
Jestem pewna, że niektórzy odnajdą tu maleńki motyw autobiograficzny. Nie mogłam się powstrzymać, żeby o tym nie napisać. Po prostu mam słabość do Marca. Mam również słabość do Gideona, co niektórzy również mogą tu zobaczyć.
Od kolejnego rozdziału będzie się działo w końcu, ale się cieszę! Niestety nie wiem, kiedy się on pojawi. Najbliższe dwa miesiące będą dla mnie bardzo ciężkie, jednak postaram się Was nie zawieść i napisać czwóreczkę.
Do następnego,
Domczi
Rozdział taki świetny omg zakochałam się. Afera w domu niezła, niezła. Marc taki kochany i wgl i ja wiem że oni będą razem. Czuję to normalnie. Boże no kocham cię i to opowiadanie już się nie mogę doczekać następnego rozdziału :* powodzenia w pisaniu Domczi <3
OdpowiedzUsuńKurde Sergi rozwalił system xD
OdpowiedzUsuńJej ojciec jest jakiś psychiczny -.- o.O
Odnalazłam ten motyw :)
Świetny rozdział :D
Płakać mi się chciało ;)
NIe mogę się doczekać czwórki :)
Najlepszy! Idealny! Cudowny! Wspaniały!
OdpowiedzUsuńMarc taki słodki XD
Czekam na następny XD
<3
No kochana. szacun, czapki z głów i co tam jeszcze chcesz. Jakieś fanfary Ci się chyba należą za ten rozdział. ;D Ja się już po prostu nie mogę doczekać kontynuacji i tego, co się między nimi wydarzy. <3 Jak słodko, że zamieszkali razem ;*
OdpowiedzUsuńRozdział świetny bardzo mi się podoba. Żal mi Laury, ma okropnego ojca. Ale za to Marc jest tak opiekuńczy co do niej że wątpie że między nimi nic nie będzie. Powiem inaczej, chciałabym żeby byli razem.
OdpowiedzUsuńOczywiście twój blog ty ustalasz zasady, ale naprawdę świetny.
Czekam na nexta zniecierpliwiona.
Jest tam gdzieś maleńki błąd w odmianie słowa teście, ale niezauważalny prawie więc dużo Wenny i do 4 :*
Hahah jaki Sergi hahaha
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział czekam na next ;)
Jeju, Marc jest taki kochany, wręcz idealny ♥ ale co to? Tylko przyjaciele? O.o mam nadzieję, że tak tego nie zostawisz :* a ojciec Laury jest okropny -,-
OdpowiedzUsuńRozdział jest cudowny, genialnie piszesz <3 życzę weny /Kasia Lewandowska-Reus .
Jakie cudo <3
OdpowiedzUsuńMarc taki kochany ♥
Tego bloga mogłabym czytać i czytać i nie znudziłoby mi sie :D
Czekam na kolejny :)
Kurde, taka sielanka i az smutno sie robi majac swiadomosc ze sie zaraz skonczy. :/ swietny, powodzenia z nastepnym :) ps. przeczytalam bloga o deulofeu, mistrzostwo!
OdpowiedzUsuńSergi najlepszy XDD
OdpowiedzUsuńMarcio taaki kochaany <3
Boje się tego co chcesz im zrobić, a coś chcesz napewno xdd
Czeekm na następny, pisz szybkoo! :)) Rozdział długi więc super <3
Oba motywy odnalezione! Wiedziałam, że aniołku nie jest przypadkiem :* // piileeq
OdpowiedzUsuńSergi taki awwww *-* kocham to opowiadanie ;3
OdpowiedzUsuńŚwietny jak wszystkie! Marc jest mega słodki.
OdpowiedzUsuńPisz dalej bo nie mogę się doczekać.
X
Super rozdział. Marc to jest jednak facet! Świetny, poukładany (w miarę) i słodki. Nieźle.
OdpowiedzUsuńRozmowa z rodzicami w pewien sposób była do przewidzenia. Sama nie byłabym zadowolona na miejscu jej rodziców.
O luju *____* Ten gif na końcu mnie rozwalił <3
OdpowiedzUsuńMarc taki kochaany :) Suupi, czekam (nie)cierpliwie! :) /Werandaa
OMFG
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, długi, ale genialny! Zachowanie Sergiego xd "Jak gryziesz, to nie mówisz i odwrotnie" potem spotkanie z rodzicami *-* dobrze, że Marc się nie "przeraził"o.o On to jest mega <3 jeszcze Laurę tak ciepło potraktował jak uciekła z domu...
Cudo :* <3 Czekam na następny!
Jejku *_* <33333
OdpowiedzUsuńJeju,Marc taki cudowny!
OdpowiedzUsuńJa Domczi wiem,że oni będą razem!
Ale Sergi był też dobry,ahahaha:D
No nic pozostaje mi czekać na następny rozdział,który mam nadzieje pojawi się nie długo!
Życzę weny kochana:*
Ten ojciec Laury jest okropny, szkoda że Marc mu nie przywalił. Ale z drugiej strony dobrze, że tego nie zrobił... przy Laurze to tak niezbyt.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że zauważyłam motyw autobiograficzny. Bardzo dobrze, że go dodałaś. Co do długości rozdziału, bardzoooooooo bardzooooo długi. I cieszę się, bo lubię czytać tego bloga!
Czekam na kolejny ;)
OJCIEC NAJGORSZY NA SWIECIE, MARC MOGL MU ZAJEBAC
OdpowiedzUsuńTakiego slodkiego tu Marca zrobilas, jeju
Cudownie <3
Marc obrońca, mhm
OdpowiedzUsuńświetny, czekam na kolejny :)
Wow. Marc jest tutaj ideałem. Z niecierpliwością czekam na kolejne rozdziały :)
OdpowiedzUsuń