wtorek, 9 czerwca 2015

Szósty



Zajechał na parking i zaparkował na ostatnim wolnym miejscu. Niewiele brakowało, a z nerwów nie zdążyłby zahamować i uderzyłby maską o ścianę parkingu podziemnego w jego kamienicy. Zgasił silnik, wyłączył światła i radio. Schował twarz w dłoniach i oparł ją o kierownicę.
Wszystko mu się dzisiaj waliło. Nie szło mu rano dobrze na treningu już drugi raz z rzędu. A Lucho ogłosił listę powołanych na mecz wyjazdowy z Malagą i według trenera nie był potrzebny i miał zostać w Barcelonie razem z Douglasem, Masipem, Vermaelenem i kontuzjowanym Rafinhą. Niby się spodziewał takiej decyzji trenera, jednak serce zabolało go bardzo z tego powodu. Chciał grać jak najczęściej i jak najwięcej, ale nie było mu to dane. Ostatni spadek formy spowodowany był Laurą. Nie mógł spać po nocach, gdyż siedział wtedy przy Hiszpance, która dostawała lekkich skurczy i bardzo bolał ją brzuch. Gdy wezwał lekarza, okazało się, że to  nic poważnego i samo przejdzie, jednak nie mógł przestać się martwić o nią i o jego dzieci. Przecież nie mógł mieć pewności, że wszystko z nimi w porządku! Zasypiał dopiero nad ranem, wtedy, gdy i Laurze się to udawało. Gdy wychodził z domu na treningi, nie był o nich spokojny, co sprawiało, że nie mógł skupić się na trenowaniu. Zbyt bardzo bał się, że coś może się jej stać, gdy jego nie ma u jej boku.
Rozumiał, czym spowodowany jest jego brak formy, jednak nie potrafił się z tym pogodzić. Wściekał się na siebie, na Laurę i poniekąd na Luisa Enrique, że podejmuje takie, a nie inne decyzje. Gdyby mógł, zmieniłby wszystko, ale nie niestety nie było to możliwe. Dlatego też złość kipiała w nim praktycznie nieprzerwanie od jakiegoś czasu. Dzisiaj osiągnęła swoje apogeum i niewiele było potrzebne, by wybuchł.
Z całej siły uderzył dłonią w sam środek kierownicy i po parkingu echem potoczył się głośny dźwięk klaksonu. Ulżyło mu trochę, jednak przepełniała go wściekłość. Wysiadł z samochodu i zamknął z trzaskiem drzwi. Dopiero przy drzwiach na parter przypomniał sobie, że nie zabrał torby z brudnymi rzeczami po treningu. Laura zmyłaby mu głowę, gdyby zostawił je w bagażniku, bo planowała na dzisiaj wielkie pranie. Zabronił jej tego i chciał wynająć gosposię, jednak ona nic nie robiła sobie z jego zakazów i i tak zajmowała się domem. A przecież prosił, by się nie przemęczała i dbała o siebie i dzieci. Ale nie, ta dziewczyna musiała go nie słuchać. Kiedyś doprowadzi go do szału!
Zabrał zapomniane rzeczy i ponownie ruszył do wyjścia z parkingu. Kiedy otworzyły się drzwi, minęła go sąsiadka z dołu, trajkocząc coś do przyjaciółki o najbliższym meczu Barcy i spojrzała przy tym na niego znacząco. Hiszpan posmutniał. Nie mogła jeszcze wiedzieć, że nie został powołany na to spotkanie, ale liczyło się, że on miał tego świadomość. Głupi Lucho! Nie powinien był go przekreślać po kilku słabszych dniach! Smutek bardzo szybko przerodził się w zdenerwowanie. Pokonał schody przeskakując co kilka stopni i po chwili wpadł do mieszkania.
- Jestem! - rzucił torbę na podłogę przy szafce i zdjął buty. Zignorował Ninę, która przydreptała do niego się przywitać i  swoje kroki skierował do kuchni. Musiał jakoś odreagować cały ten dzisiejszy dzień i najlepiej do tego nadawało się piwo. Nie miał jednak zamiaru pić z przyjaciółmi. Nie mógłby znieść tego, że oni dostali powołanie, a on nie. Wolał utopić smutki w samotności.
O samotności jednak mógł zapomnieć. W kuchni królowała Laura. Krzątała się przy kuchence i przygotowywała obiad.
- Hej! - rozpromieniła się na jego widok - Jak było na treningu?
Zignorował jej pytanie i wziął sobie butelkę piwa z najwyższej półki w lodówce. Przeszedł obok niej i z szuflady zabrał otwieracz. Zdjął kapsel i wrzucił go do śmietnika. Oparł się o blat i pociągnął duży łyk z butelki.
- Marc... - spojrzała na niego z troską.
- Co? - mruknął.
- Topienie smutków w alkoholu to nie jest najlepszy sposób na to, by sobie z nimi poradzić.
Wzruszył tylko ramionami.
- Zaczynam się o ciebie martwić Marc.
- To przestań.
- Wiesz, że tego nie zrobię.
- No to teraz będziesz wiedziała, jak ja się czuję, gdy się o ciebie martwię, a ty mnie nie słuchasz - warknął.
Ktoś kiedyś powiedział, że najlepszą obroną jest atak i często się do tego stosował.
Laura skrzywiła się. Od jakiegoś czasu właśnie tak wyglądały wszystkie ich rozmowy. Wystarczyły kłopoty na boisku, by zepsuły się ich relacje. Wściekała się o to na piłkarza, jednak starała się go zrozumieć. Wiedziała, że piłka jest dla niego bardzo ważna, Próbowała go wspierać, ale by się to udało, potrzebowała jakiejkolwiek, choćby najmniejszej, inicjatywy z jego strony. Marc niestety dusił smutki w sobie i nie chciał się nimi z nikim podzielić.
- Wiem, że teraz nie idzie ci za dobrze na treningach... - spróbowała dotrzeć do niego z innej strony - Ale to jest tylko przejściowe - stanęła naprzeciw piłkarza i wyjęła z jego dłoni butelkę - Musisz zebrać się w sobie i na nowo zacząć walczyć o swoje. Zagrasz w pierwszym składzie, musisz tylko pokazać, że jesteś tego wart. Nie możesz się poddawać. Trener w ciebie wierzy.
- Gówno prawda. Nie powołał mnie.
- Och...
- No właśnie, och! Zachowaj te swoje moralitety dla siebie, bo i tak nie ma z nich żadnego pożytku.
- Marc, nie odtrącaj mnie, proszę - wzięła go za dłonie i spojrzała prosto w jego oczy - Ja w ciebie wierzę. Zbierz się w sobie i zacznij na nowo walczyć. Jeśli nie chcesz tego zrobić dla mnie, zrób to dla naszych dzieci.
Położyła ich splecione dłonie na swoim zaokrąglonym już brzuchu. Twarz piłkarza złagodniała. Dzieci były dla niego najważniejsze. Te małe bliźniaki i Laura. Ale do tego nigdy by się nie przyznał. Nie chciał przyznawać jej racji. Nie mógł znieść tego, że ona już tak dobrze go zna i wie, co powiedzieć, by to do niego dotarło. Chciał zacząć walczyć, ale nie miał na to siły. Strach o nią i maleństwa skutecznie go jej pozbawił i nawet pomoc Hiszpanki nie potrafiła mu jej przywrócić. Odtrącał ją, bo nie chciał, by widziała, że nie potrafi się pozbierać.
Spuścił wzrok i zabrał dłonie z jej brzucha. Laura odsunęła się i wylała piwo do zlewu.
- Ej, piłem!
- Teraz jest obiad. Jak będziesz chciał, to potem weźmiesz sobie kolejne. Choć bardzo bym chciała, byś tego nie robił. Sięgniesz mi miseczki?
Posłusznie wykonał jej polecenie i podał brunetce naczynia.
- Zrobiłam gazpacho. Mam nadzieję, że lubisz?
Znowu nie doczekała się odpowiedzi. Plusem było jednak to, że Marc siedział przy stole i czekał na jedzenie. Zjedzą razem obiad, może tego dnia nie będzie tak źle.
Nalała chłodnik do miseczek, postawiła jedną na swojej podkładce, a drugą na tej należącej do piłkarza.
- Smacznego Marc - dotknęła jego dłoni i uśmiechnęła się do niego delikatnie.
Minęło trochę czasu, zanim wziął do ręki łyżkę i zanurzył ją w zupie. Po spróbowaniu na jego twarzy pojawił się grymas. Kiedyś taką zupę robiła jego babcia ze strony ojca i była to najlepsze gazpacho, jakie kiedykolwiek jadł. Było takie do dzisiaj, gdyż to, które przygotowała Laura, je przebijało. Nie wiedzieć czemu, potraktował to jako obelgę względem jego rodziny. Miał dzisiaj zły dzień i po prostu musiał się na kimś wyżyć, a brunetka nadawała się do tego wręcz idealnie.
-  Coś nie tak? Nie smakuje ci? - patrzyła na niego tymi swoimi  sarnimi oczami, które zazwyczaj wywoływały w jego klatce ciepło. Dzisiaj jednak działały na niego niczym płachta na byka.
- Nie - warknął - Moja babcia robiła lepsze.
- Och... przepraszam, nie wiedziała - posmutniała - Jeśli chcesz, mogę ci zrobić coś innego do jedzenia.
- Nie, nic mi nie rób - wstał od stołu i odstawił pełną miskę do zlewu. Odwrócił się od Laury i wyjął nowe piwo z lodówki. Wychodząc do salonu słyszał jej cichy szloch.
Starał się sobie wmówić, że wcale go to nie ruszyło, jednak było  z tym ciężko. Musiał się na kimś wyżyć, po prostu musiał. Pech chciał, że padło akurat na nią. Usiadł na kanapie i zapatrzył się w ciemny ekran telewizora.
Nie mogła dać piłkarzowi tej satysfakcji, że doprowadził ją do łez. Znosiła jego humory, starała się mu dogodzić, była po jego stronie, a on traktował ją tak okropnie. To nie był pierwszy raz. Dzisiaj już tama puściła i poleciały jej łzy, których bardzo się wstydziła. Zawołała Ninę i wyszła z nią na spacer. Musiała opuścić ten dom, jakoś odreagować. Musiała na nowo odzyskać wiarę w Marca, a przebywając z  nim w tym samym mieszkaniu nie było to  możliwe. Bardziej prawdopodobne, że znowu by na siebie nakrzyczeli bądź powiedzieli sobie kilka niemiłych słów. A tego tak bardzo nie chciała. Pragnęła, by wszystko wróciło do tego, jak było dawniej. By uśmiech na nowo pojawił się na jego twarzy. By był taki ciepły i serdeczny, by brał ją w ramiona, by szeptał miłe słowa. By  był po prostu tym Marciem, który ją zauroczył tamtego pamiętnego dnia w klubie.

*

- Laura...? - Marc stanął w drzwiach sypialni brunetki i oparł się o framugę, przyglądając się jej z uwagą. Siedziała na parkiecie na środku pokoju i malowała paznokcie u stóp na wściekle czerwony kolor. Przygryzała język, a z koczka wystawało jej kilka niesfornych kosmyków. I jeszcze ten delikatnie zaokrąglony brzuszek, w którym znajdowały się jego dzieci. Marc uśmiechnął się lekko do siebie. Była prześliczna.
Miał do niej sprawę i zastanawiał się, czy się zgodzi. Szanse na to wynosiły pięćdziesiąt procent na tak i pięćdziesiąt procent na nie. Za odmową przemawiał całokształt jego zachowania w ostatnim tygodniu, kiedy to wyżywał się na Hiszpance za każdym razem, kiedy tylko nie szło mu dobrze na treningach oraz to, że był idiotą. By się zgodziła, sprawić mogła tylko jedna rzecz - musiałaby przymknąć oko na wszystko, co skłoniłoby ją do odmowy. Musiałaby go lubić. A po tym tygodniu nie był już taki pewien tego, czy może liczyć na jakiekolwiek pozytywne uczucie z jej strony.
- Tak? - włożyła pędzelek do buteleczki i uniosła głowę.
- Bo ja... no... - bał się powiedzieć, o co mu chodzi, gdyż bał się odmowy. Gdyby się nie zgodziła, to byłby znak, że spieprzył na całej linii i że ich relacje będą powoli niszczeć.
- No wyduś to z siebie - uśmiechnęła się do niego zachęcająco.
- Moja babcia od strony mamy ma dzisiaj osiemdziesiąte drugie urodziny i wyprawia obiad dla rodziny... - przeczesał zakłopotany dłonią włosy - No i ja mam takie pytanie... Pojechałabyś ze mną?
- Chcesz, żebym pojechała z tobą?
- Tak... - spuścił wzrok - Wybacz Laura, to było głupie pytanie. Zapomnij, pojadę sam.
Serce jej się kroiło, gdy patrzyła jaki Marc był zakłopotany. Bez problemu odczytała wszystkie informacje, jakie malowały się na jego twarzy. Był przerażony, pewnie tym, że nie wiedział, jaka będzie jej odpowiedź. W oczach błyszczały mu maleńkie iskierki nadziei. No i ten zbolały uśmiech. Laura była pewna, że doskonale rozumiał, jak ją traktował w ostatnim czasie i że tego żałował.
Nie mogła być dla niego surowa. Sama również miewała humorki i krzyczała często na niego. Rozumiała, jaka piłka jest dla niego ważna i że porażki mogą niekorzystnie wpływać na jego zachowanie w domu. Nie mogła mu odmówić, to by go kompletnie załamało. A ona mimo wszystko, nadal darzyła go delikatnym uczuciem i nie chciała go ranić. Starał się dla niej jak mógł. Ona też mogła wykonać wysiłek ze swojej strony. Ich relacja była skomplikowana i by stała się łatwiejsza, musieli się starać oboje.
Bała się spotkania z jego rodziną. Miała jednak w pamięci odwiedziny jego mamy i to, w jak przyjemnej atmosferze one przebiegły. Jeśli wszyscy jego krewni są tacy sami, to czekało ją dużo uśmiechów i uścisków.  Kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa.
- Marc, poczekaj - piłkarz zatrzymał się w połowie drogi do drzwi jej sypialni i spojrzał na nią z nadzieją - Bardzo chętnie pojadę z tobą na te urodziny.
- Naprawdę? - jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, który podziałał zaraźliwie na brunetkę.
- Naprawdę. Kupiłeś babci prezent?
- Tak - usiadł na przeciwko niej na podłodze - Babcia kocha kwiaty. No to sobie pomyślałem, że jej jakiegoś kupię. Byłem rano w kwiaciarni i pani powiedziała, że storczyki są super. To wziąłem białego i mi go ładnie wstążką opakowała. Myślisz, że może być?
- Myślę, że się jej na pewno spodoba. Może jeszcze jakieś czekoladki, co?
- Laura, jesteś genialna! - uściskał ją - Kupimy po drodze.
- Na kiedy mam być gotowa?
- A która jest godzina?
- Już po jedenastej.
- O nie! No to jak najszybciej! Do Sant Jaume pojedziemy jakoś z godzinę, obiad jest na trzynastą i nie możemy się spóźnić, bo babcia tego nie lubi! Dasz radę być gotowa za dziesięć minut? - spojrzał na nią przerażony.
- No pewnie Marc, wyrobię się.
- Naprawdę?
- Spokojnie. Idź ubierz koszulę, bo przecież nie pojedziesz w tej koszulce. Masz tu plamę po kawie - popukała go nad sercem.
- Oj - zarumienił się - To lecę!
Podniósł się z podłogi i popędzi do swojej sypialni. Tuż za nim podreptała Nina.
Laura pomalowała ostatni paznokieć i poszła do łazienki. Zrobiła przed lustrem delikatny makijaż i rozpuściła włosy. Rozpyliła na nie mgiełkę, by dodać im blasku. Za uszami skropiła się perfumami. Wróciła do sypialni i  uchyliła okno, by pozbyć się zapachu lakieru. Z szafy wyjęła długą czarną sukienkę i założyła ją na siebie. Ze szkatułki wybrała kilka bransoletek, które znalazły się na jej lewej ręce. Dla równowagi na prawą dłoń założyła pierścionki. Uważając na świeżo pomalowane paznokcie ostrożnie wsunęła na stopy sandałki na platformie. Przełożyła portfel i błyszczyk do małej torebki. By ocenić efekt końcowy, przejrzała się w dużym lustrze, które piłkarz zamontował jej przy szafie. Zadowolona opuściła sypialnię i praktycznie wpadła na Marca.
Hiszpan złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie.
- Ostrożnie Laura - uśmiechnął się - Wyglądasz prześlicznie. Babcia będzie tobą zachwycona.
- Oj nie przesadzaj.
- Mówię prawdę.
Zabrali ze sobą Ninę i pojechali do rodzinnej miejscowości obrońcy. Po drodze zatrzymali się, by Marc mógł kupić czekoladki. Jazda upłynęła im w miłej atmosferze. Praktycznie cały czas rozmawiali, a jeśli zdarzały się chwile ciszy, Laura od razu je przerywała i nuciła pod nosem piosenki z radia. Marc po chwili się do niej przyłączał i fałszowali oboje.
Zaparkował samochód obok podobnego Audi jego brata. Zgasił silnik i popatrzył na Laurę.
- Bo...jest sprawa...muszę cię o coś prosić...
- Tak Marc?
- Bo...babcia już jest stara i nie zrozumie...nie mów jej proszę, jak się poznaliśmy i skąd ta ciąża, dobrze?
- Jasne, nie ma problemu.
- Myślałem o tym, żeby jej powiedzieć, że jesteśmy razem...no wiesz, parą. Nie będziesz zła? Bym cię czasem objął...dał buziaka...no wiesz, żeby babcia myślała, że tak jest naprawdę. Przeżyjesz?
- Myślę, że jakoś dam radę.
Odetchnął z ulgą.
-  Chcesz zrobić test?
- Co masz na myśli?
Laura nadstawiła policzek. Pochylił się delikatnie nad dźwignią skrzyni biegów w jej stronę. Owiał go zapach jej perfum, które tak bardzo lubił. Złożył na jej policzku pocałunek, ledwie muśnięcie, a jednak poczuł ciepło praktycznie aż w palcach u stóp. Ta dziewczyna była niesamowita.
- Chyba zdamy test u twojej babci -  uśmiechnęła się i wysiadła z samochodu.
Pokręcił głową, by przywrócić racjonalne myślenie. Opuścił Audi za brunetką i wziął ją za rękę.
- Nic się nie bój, pokochają cię wszyscy, nie tylko babcia.
- Mam nadzieję.
- Obiecuję ci aniołku.
Przyciągnął ją za dłoń do siebie i pocałował delikatnie w czubek głowy, chcąc dodać jej odwagi. Objął Laurę w pasie i razem poszli stawić czoło jego rodzinie.

*

- Przepraszam za spóźnienie! Musiałam wyprowadzić Ninę na spacer i przez to uciekł mi autobus - Laura zajęła miejsce przy stoliku na przeciwko swojej najlepszej przyjaciółki, Olivii.
Umówiły się na kawę, bo dawno się nie widziały i chciały nadrobić stracony czas.
- Widzę, że się zaaklimatyzowałaś się u piłkarzyka  - Laura zmroziła przyjaciółkę wzrokiem, a ta wybuchnęła głośny śmiechem.
- Czy mogą już panie złożyć zamówienie?
- Tak, poproszę duże cappuccino. A ty Laura, co bierzesz?
- Dla mnie sok ze świeżych pomarańczy.
- Co tak zdrowo? - zapytała, gdy kelnerka odeszła, by zrealizować zamówienie.
- W ciąży staram się unikać kawy.
- Fakt, dzieciom pewnie by nie smakowała. Tak patrzę, że trochę ci się przytyło ostatnio - Laura znowu zmroziła ją wzrokiem - Oj przecież żartuję. Jesteś piękna jak zwykle. Choć ten brzuszek...Piłkarzyk pewnie jest dumny, co?
- No jest. Codziennie gada do brzucha i skacze wokół mnie.
- Ja bym to wykorzystała.
- E tam, wiesz, że lubię zrobić coś w domu.
- I co z tego? Jak chce robić, to niech robi, póki mu się chce.
Laura zbyła gadanie przyjaciółki machnięciem ręki.
- Machasz na mnie czy na kelnerkę?
- Oczywiście, że na ciebie.
- A pfff.
Dostały akurat swoje zamówienie. Brunetka upiła łyk swojego soku.
- Mhmm pycha. Opowiadaj lepiej jak tam było na Mauritiusie.
- Tam jeszcze fajnie.
- Jak to jeszcze?
- Zaraz do tego dojdę. Na Mauritiusie było jak w bajce. Słońce, plaża, morze, drinki z parasolką i dziki seks. Czego chcieć więcej podczas miesiąca miodowego?
- Chyba niczego - Laura zachichotała.
- No właśnie, niczego. Dopiero potem się trochę pogorszyło. Wiesz, jak wróciliśmy do domu.
- Jak to pogorszyło?
- Oj no bo wiesz, niby mieszkaliśmy już razem, ale to wcale nie było to samo. Zaczął mnie po prostu wkurzać. Przychodzi z pracy i pierwsze co, to nie buziak na powitanie, tylko bierze piwo i biegnie z nim na kanapę przed telewizor. No i czeka, jak mu łaskawie obiad podam pod nos. Taaa, i co jeszcze? Ostatnio, jak się chciałam kochać, to mi powiedział, wiesz co? Że go głowa boli! No biedactwo niesłychane - prychnęła - A najgorsze jest to, że zupełnie po sobie nie sprząta! Gdybym nie wyrzucała tych jego butelek po piwie, to jeszcze trochę i by cały salon zapełniły!
- Akurat z tym niesprzątaniem to cię rozumiem. Marc też się do tego nie garnie. Co chwilę zbieram jakieś jego brudne rzeczy i noszę do łazienki. I w ogóle taka z niego fleja. Nie ma dnia żeby się nie wybabrał jedzeniem. Ostatnio chciał jechać na urodziny babci w poplamionej kawą koszulce - pokręciła głową z rozbawieniem.
- Widzę, że ci ten piłkarzyk zawrócił w głowie.
- A co ty wygadujesz!
- Prawdę Laura, prawdę - pokazała jej język.
- A wcale, że nie!
- Tak tak!
- No nie! On jest okropny. Praktycznie nie ma dnia, żeby mnie czymś nie wkurzył. Jeszcze trochę i skończę z nadciśnieniem! Jak nie sprzątanie, to coś odwali. Ja już naprawdę mam go chwilami dość!
- A innymi chwilami masz ochotę zaciągnąć go do łóżka na długi maraton seksu.
- Ostatnio mi powiedział, że mu moja zupa nie smakuje - mruknęła. Nadal bolało ją to wspomnienie, choć zdawała sobie sprawę, że powiedział to tylko dlatego, że chciał wyładować złość.
- Ha, mam cię!
- Co?
- Nie zaprzeczyłaś, że masz na niego ochotę.
- Bo nie słyszałam.
- Jasne Laura, mnie nie okłamiesz. Za długo się znamy.
- Ty to głupia jesteś. On mnie serio za często wkurza, żebym mogła myśleć o nim w jakikolwiek inny sposób, jak o tym, jak go zamordować, by było bardzo bolesne.
- Tak tak, winny się tłumaczy kochana. Wcale się nie zdziwię, jak niedługo znowu wymienicie ślinę, albo i coś więcej.
Upiła łyk swojej kawy i zaczęła jej opowiadać, co słychać na studiach. Najchętniej jeszcze trochę ponabijałaby się z Laury i piłkarzyka, jednak widziała, jak przyjaciółce już żyłka chodzi ze złości. A w ciąży lepiej jej nie denerwować, dlatego odpuściła. Kiedyś w końcu sama przyzna, że się w nim zakochała, najpewniej z wzajemnością.

*

- I co, jak ci się podoba mecz? - zapytał Laurę Eric, brat bliźniak Marca.
- Nie za bardzo się na tym znam, ale wydaje mi się, że zespół twojego brata jest lepszy.
- No oczywiście, że jest lepsza! FC Barcelona to najlepsza drużyna na świecie!
- No tak, pewnie masz rację.
- Na pewno mam Laura - Eric patrzył na nią z pasją w oczach, w których wyczytała również miłość do drużyny w bordowo-granatowych strojach - Nie da się nie oglądać meczu i nie doceniać ich geniuszu, nie podziwiać tego pięknego futbolu, jaki tworzą!
- Ja się naprawdę nie znam na piłce nożnej. Przepraszam.
- Muszę pogadać z Marciem, żeby to zmienił. On ci wszystko wytłumaczy. Magię Barcy najlepiej przekaże ci jej zawodnik.
- Sama nie wiem.
- Na pewno - wrócił do oglądania.
Laura również przeniosła swój wzrok na murawę i śledziła grę. Niewiele z niej rozumiała, ot dwudziestu dwóch facetów biegających przez dziewięćdziesiąt minut za piłką, ale starała się pojąć o co chodzi. Wiedziała, że sprawiłaby tym przyjemność obrońcy, dla którego dzisiaj przyszła na Camp Nou.
Po udanej wizycie w jego rodzinnym miasteczku na urodzinach babci, w końcu na nowo odnalazł siłę w sobie i zaczął walczyć o miejsce w pierwszym składzie. Trener docenił jego starania i na mecz z Almerią wyszedł w wyjściowej jedenastce. Podczas prezentacji obu drużyn Laura aż z trybun widziała radość, jaka go z tego powodu rozpierała. Jednak już w chwili, gdy sędzia po raz pierwszy użył gwizdka, by zasygnalizować początek meczu, jego twarz straciła wszelkie emocje. Było tylko całkowite skupienie. Istniał tylko on i przeciwnik.
- Eric?
- Hm?
- Co się teraz dzieje?
- Jest rożny. Będzie wybijał Xavi, nasz kapitan, Generał. Jest najlepszy.
- Dziękuję - uśmiechnęła się i obserwowała grę.
Mieli wielkie szczęście. Marc załatwił im bilety praktycznie przy samej murawie i to akurat bliżej tej bramki, przy której miała dziać się ta akcja.
Marc ze skupieniem obserwował, jak Xavi zbiera się do kopnięcia piłki. Jak na zwolnionym filmie widział, jak jego stopa dotyka futbolówki i kieruje się prosto w jego stronę. To była jego szansa! Na udowodnienie trenerowi, że nadaje się do pierwszego składu i na pokazanie Laurze, jak mu na niej zależy. Wszystko to trwało może kilka sekund, jednak dla obrońcy to była wieczność. Dobiegł do piłki kilka kroków i mocnym ruchem głowy skierował ją prosto do bramki Almerii. Bramkarz nie miał szans obronić tego strzału!
Wbiegł do bramki i zabrał futbolówkę. Wpakował ją pod  koszulkę, udając brzuch ciążowy, a do buzi włożył kciuk -  smoczek. Chciał, by cały świat cieszył się razem z nim z faktu, że zostanie ojcem! I to podwójnym. Przyjaciele z drużyny przybiegli do niego, by razem cieszyć się ze strzelonej bramki, już trzeciej tego dnia. Pierwszy dotarł do niego Messi, przybił mu piątkę i wziął w ramiona. Potem był już Luis Suarez i Sergi Roberto. Dalej już nie pamiętał. Zresztą, to nie było dla niego aż tak ważne. Nawet wiwatujące tłumy na Camp Nou tak go nie podniosły na duchy, jak uśmiech na twarzy Laury. Gdy koledzy go opuścili, podbiegł niedaleko miejsca, gdzie siedziała i pokazał na nią palcem, ciesząc się niczym dziecko. Podskakiwała i klaskała razem z jego bratem. W końcu będzie z niego dumna! Czy mu się tylko wydawało, czy też otarła dłonią oczy? Płakała? Miał wielką nadzieję, że ze szczęścia. Najcudowniejsza kobieta na świecie, matka jego dzieci.









~~~~~~~

Notka pod rozdziałem dzisiaj będzie nieco dłuższa niż zazwyczaj, ponieważ mam Wam kilka rzeczy do zakomunikowania.

Bardzo chciałabym podziękować, za te wszystkie super długie komentarze pod poprzednim rozdziałem! Czytanie ich to było czysta przyjemność. Właśnie coś takiego najbardziej motywuje mnie do dalszego ( i częstszego) pisania, więc wiecie, co macie robić :*

Siódemka pojawi się dopiero za co najmniej dwa tygodnie. Dzisiaj mam samolot do Włoch i przez dziesięć dni będę ładować akumulatory w Neapolu, dlatego robię sobie krótką przerwę od pisania. Po powrocie przepakowuję tylko rzeczy i jadę do pracy do Iławy. Zanim sobie tam wszystko ogarnę pewnie minie ze dwa/trzy, dlatego dopiero wtedy zacznę pracę nad nowym rozdziałem. Mam nadzieję, że mnie rozumiecie.

Dziękuję Wam za wszystkie zaproszenia na Wasze blogi, jakie pojawiają się pod rozdziałami. Niestety z braku czasu czytam jedynie może ze dwa/trzy blogi. Na pewno piszecie cudownie, ale ja po prostu jestem zmuszona do niezaczynania czytania nowych historii. Naprawdę bardzo przepraszam.

Ten rozdział jest w pewnym sensie rozdziałem bardzo wyjątkowym dla mnie. Równo dwa lata temu po raz pierwszy zaistniałam na Bloggerze i 09.06.2013 pojawił się prolog opowiadania o Jordim Albie. Tamtego dnia nigdy nie pomyślałabym, że moja historia z pisaniem tak się potoczy. W tej chwili jest to moja dziewiąta opowieść, w planach mam, myślę że, jakieś kolejne pięć. Tysiące wyświetleń, setki komentarzy, wielkie grono czytelników - to coś pięknego. Jedna z najlepszych przygód w moim życiu. Dziękuję Wam, że jesteście ze mną już tak długo! Mam też nadzieję, że zostaniecie jeszcze dłużej.

Teraz przejdę do tego rozdziału. Całkiem fajnie się złożyło, że Marc strzelił wtedy tę bramkę, miałam inspirację. Komplikowania ich życia ciąg dalszy, jeszcze trochę tego będzie. Jakby było tylko miło i przyjemnie, to by było nudno i  nie chciałoby mi się tego pisać. Komplikacje muszą być, największa jest jeszcze przed nami. Amen.

Rozdziału nie czytałam, bo nie mam czasu, muszę się spakować do końca, dlatego przepraszam za wszelkiego rodzaju błędy, literówki, itp. Mam nadzieję, że jakoś wiele ich tu nie ma.
Link do cudnej bramki naszego piłkarzyka - [KLIK]