piątek, 13 listopada 2015

Dziewiąty



- To co chłopaki, idziemy w coś zagrać? - Cesc Fabregas obrócił się w stronę swoich dawnych kolegów z FC Barcelony - Proponuję debla w tenisa, ja i Bartra kontra Waka Waka i Alba.
- Ja odpadam - odparł młodszy z obrońców - Możecie grać beze mnie.
- Ale wtedy to już nie będzie debel - Jordi spojrzał na niego z wyrzutem - Nie da się grać w trio.
- Wiem, wybaczcie mi, ale naprawdę nie mogę.
- Bo co? Chyba nie chcesz nam powiedzieć, że się zmęczyłeś na treningu? - Pique uśmiechnął się kpiąco.
- No nie.
- Więc jaki masz problem? - zawodnik Chelsea zatrzymał się przed nim.
- Już po dwudziestej, muszę do Laury zadzwonić.
- Stary - zaśmiał się Cesc - Jak kocha, to poczeka!
Marc nie odpowiedział, rzucił mu tylko zbolałe spojrzenie. A co jeśli nie kocha? Jeśli te chwile z nią były tylko złudzeniem? Codziennie rano musiał sobie uświadamiać, że Laura naprawdę z nim jest, że go kocha, że to wszystko nie jest tylko pięknym snem.
Cesc mógł się z niego śmiać, ale on naprawdę chciał porozmawiać z Hiszpanką. Od wczorajszej rozmowy na Skype zdążył się za nią stęsknić. Pragnął zobaczyć jej uśmiech, usłyszeć jej głos i ujrzeć zaokrąglony brzuch. Musiał sprawdzić, jak czują się jego maleństwa i ich mamusia.
Zakochał się w Laurze i wpadł po uszy, czego nie zamierzał przed nikim  ukrywać. Jak chcą się z niego śmiać, to proszę bardzo! Priorytety w jego życiu w ostatnim czasie diametralnie się zmieniły.
- Idę zadzwonić. Jak skończę, to możemy wtedy pograć.
- Wtedy to już się nam nie będzie chciało.
- No to trudno - wzruszył ramionami i wszedł do windy, którą zajmował już Sergio Ramos.
Obrońca Królewskich wpatrywał się w niego intensywnie.
- No co? - burknął.
- Nic. Zmieniłeś się od ostatniego zgrupowania.
- To źle?
- Nic takiego nie powiedziałem.
- To dobrze.
- Nie musisz być tak agresywnie nastawiony. Jestem po twojej stronie. Też uważam, że rodzina jest najważniejsza. Jadę właśnie do siebie zadzwonić do Pilar. Junior chce mi pokazać, co dzisiaj narysował w przedszkolu - uśmiechnął się.
- Wybacz - zaczerwienił się - Nie chciałem.
- Spoko - machnął ręką - Szkoda tylko, że nie każdy dojrzewa w chwili założenia rodziny.
- Masz na myśli Cesca? - opuścili windę.
- I Gerarda.
- Taa...wieczne..
- Dzieciaki - zaśmiali się oboje.
Ramos pożegnał się skinieniem głowy i zniknął za drzwiami swojego pokoju. Marc uśmiechał się do siebie. Nigdy nie potrafił pojąć skąd biorą się te wszystkie pogłoski, że zupełnie nie dogadują się z zawodnikami Królewskich. Co prawda na boisku nikt się nie oszczędzał i liczyła się tylko piłka, ale poza murawą... Poza murawą byli normalnymi ludźmi, przyjaciółmi.
Poklepał się po kieszeniach dresów i w końcu po krótkiej chwili paniki odnalazł w jednej z nich kartę do drzwi jego pokoju. Rzucił się na łóżko i sięgnął po laptopa. Wysłał Laurze smsa, że może już rozmawiać i czekał na połączenie od Hiszpanki.
Chwilę później patrzył już na jej uśmiechniętą twarz, jaka pojawiła się na ekranie komunikatora jego laptopa.
-  Cześć! - włożył sobie poduszkę pod plecy i oparł się o ścianę, by było mu wygodniej - Jak tam ci dzień minął?
- Hej Marc - wysłała mu buziaka - Byłam dzisiaj na zakupach z Olivią, wszystko mi się pokończyło do jedzenia. Miałyśmy pretekst, żeby pójść na Boquerię i pochodzić między tymi wszystkimi straganami. A tobie jak minęły treningi?
- Laura no! Przecież mówiłem ci, żebyś się nie przemęczała! - spojrzał na nią z wyrzutem.
- Od kiedy to pójście na zakupy i chodzenie po targu to przemęczanie się?
- Od...od dzisiaj!
Pokręciła głową z rozbawieniem - Poza tym wiesz, jak uwielbiam Boquerię.
- Za to ty wiesz, co ja myślę o noszeniu zakupów.
- Ja prawie nic nie nosiłam, Olivia mi pomogła. A po powrocie do domu zafundowałam maluchom zdrową sałatkę, więc nikt nie narzeka.
- Właśnie...a jak tam moje dzieci się sprawują?
- Teraz moja kolej pytań - pogroziła piłkarzowi palcem - Wciąż czekam na opowieść, jak było na treningu.
- Tak jak zwykle. Rozgrzewka, bieganie, ćwiczenia, potem sparingi. Po południu siłownia. To co tam u maluchów?
- Krócej się nie dało? - zaśmiała się, gdy pokręcił głową - No to rano trochę się ze mną porozciągały, potem spędziliśmy czas z Liv. Sałatka im bardzo smakowała, bo potem były grzeczne i nie kopały.
- To super!
- Chodząc sobie po centrum znalazłyśmy z Olivią takie śliczne drewniane tabliczki z imionami, to kupiłam dla dzieci. Myślałam, żeby powiesić je im nad łóżeczkami, co ty na to?
- Świetny pomysł, zrobię to, jak tylko wrócę do domu.
- Nina spokój - Laura zniknęła mu na chwilę z ekranu.
- Co się tam dzieje?
- Nic szczególnego. Po prostu usłyszała twój głos i próbuje się wdrapać na łóżko, ale waga jej nie pozwala. Zaraz porwie narzutę, dlatego podniosłam głos.
- Nina spokój!
- Zabawne, posłuchała cię - Laura zaśmiała się.
- Ona zawsze słucha swojego pana - uśmiechnął się dumnie.
- Tak tak.
- No a nie?
- Mam ci przypomnieć ostatnią sytuację pod domem?
- Oj wtedy...-  zaczerwienił się - To było tak wyjątkowo!
- Jasne jasne - zaśmiała się i wysłała mu buziaka - A pod domem twoich rodziców?
- Już koniec - jęknął i zasłonił się poduszką.
- Imprezka! - do pokoju wpadli jego współlokatorzy, czyli Pique i Alba.
- O, gadasz z Laurą! Też chce! - Gerard wpakował się na łóżko obok niego i machał uradowany do kamerki laptopa.
- Nie, nie chcesz.
- Chcę!
- Dobrze chłopcy, to wy się tam bawcie, a my pogadamy jutro Marc.
- Nie ma innej opcji - westchnął.
- Do jutra piłkarzyku - uśmiechnęła się do niego.
- Do jutra aniołku - odpowiedział tym samym.
- Pa Laura! Nie przytyj za bardzo! - Gerard dołożył swoje trzy grosze.
Na całe szczęście Marc zdążył przerwać połączenie i Hiszpanka nie usłyszała pożegnania Pique.
- Jesteś idiota Gerard.
- E tam.
- Serio - uderzył go poduszką w głowie.
- Bitwa na poduszki! - Jordi chwycił za swoją i w mgnieniu oka znalazł się na łóżku najmłodszego z obrońców okładając kolegów gdzie tylko popadnie.

*

- Pomogę pani - Laura weszła do  przestronnej kuchni rodziców piłkarza i dołączyła do jego mamy, która w zlewie myła warzywa  - Co mam robić?
- Nic kochanie, usiądź i sobie odpocznij - posłała jej ciepły uśmiech.
- No nie, pani też?! - jęknęła.
- O co chodzi? I mów do mnie po imieniu, naprawdę cię proszę.
- Już Marc obchodzi się ze mną jak z jajkiem i na nic mi nie pozwala, bo jeszcze się zmęczę. A ja naprawdę coś zrobić w domu czy w kuchni. A teraz siedziałam całą drogę w samochodzie, więc mam siłę, żeby pomóc w krojeniu tych warzyw.
- No dobrze, nic nie powiem mojemu synowi - Montserrat podała Hiszpance nóż i deskę - Jak tam minęła wam droga?
- Cudownie! Dawno się tak nie uśmiałam. Eric opowiadał mi historie z dzieciństwa. Tak przy okazji, bardzo dziękuje za zaproszenie.
- Ależ nie ma za co kochanie, zawsze jesteś tu mile widziana. Tym bardziej jak siedzisz sama w domu, jak mój wyrodny syn zostawia cię samą. Ja nie wiem, jak on tak może - pokręciła głową.
- Taką ma pracę.
- No ale zostawiać kobietę w ciąży samą, no kto to widział!
-  Oj niech się pani nie denerwuje, zawsze mam przy sobie telefon, moja przyjaciółka pomoże mi w każdej sytuacji. Poza tym Marc poprosił Sergiego i Martina, którzy nie pojechali na zgrupowanie, żeby byli na każde moje zawołanie. Na szczęście jeszcze nie musiałam korzystać z ich pomocy.
- No nie jestem przekonana.
- Naprawdę, proszę się nie martwić - uśmiechnęła się - Pomóc w czymś jeszcze?
- Nie kochanie, teraz naprawdę sobie usiądź, ja jeszcze tylko muszę usmażyć mięso.
Laura wzięła sobie szklankę wody i usiadła na wysokim stołku przy blacie.
- Teraz to sobie możesz pewnie odpocząć, co? Cisza, spokój, nikt kręci się po domu.
- Faktycznie, jest o wiele spokojniej niż z Marciem.
- Bardzo męczy cię ten mój syn?
- Teraz już nie mogę narzekać. Chyba w końcu nauczyliśmy się razem żyć. Ja w każdym bądź razie nie mam już codziennej ochoty na zamordowanie go.
- Teraz tylko raz w tygodniu? - zaśmiały się obie.
- Coś w ten deseń. Wiesz, jak już nauczyłam go, gdzie należy zostawiać brudne ubrania wspólne mieszkanie stało się o wiele łatwiejsze.
- Jestem pod wrażeniem! Mi to się nie udało przez dwadzieścia cztery lata jego życia i już się zdążyłam pogodzić z tym, że tak zostanie na zawsze. Taka niespodzianka! Gratulacje! Zdradzisz mi, jak to się stało?
- Tajemnica - zaśmiała się - Ale zdradzę, że użerałam się z nim o to przez większość czasu, jaki ze sobą mieszkamy.
Mama Marca zamyśliła się.
- Wiesz co? Ja nadal nie wiem, jak to się stało, że on cię tak długo przed nami ukrywał.
- Jakoś tak wyszło. Nigdy nie było okazji do spotkania ani nic takiego - Laura wzruszyła ramionami i odwróciła wzrok, by Montserrat nie wyczytała z jej oczu tego wielkiego kłamstwa. Nigdy nie przyznała się z piłkarzem jego rodzicom do tego, jak zaczęła się ich znajomość, ich... związek. Lepiej było, gdy mieli swoje wyobrażenia. Były one o wiele piękniejsze niż rzeczywistość.
- A jak tam przygotowania do przyjścia na świat moich wnuków?
- Całkiem dobrze. Pokój mamy już gotowy. Pomalowaliśmy razem ściany, potem Marc sam poskładał mebelki. Ubranka już też mamy w szafach poukładane.
- Jaki kolor ścian i  mebli wybraliście?
- Ściany są jasnozielone, a meble białe. Mam w telefonie zdjęcie, przyniosę go i pokażę - zeskoczyła ze stołka i pobiegła do salonu po torebkę, w której zostawiła komórkę. Wróciła po chwili i pokazała kobiecie zdjęcia.
- Jaki śliczny pokój! Mój syn naprawdę sam coś takiego zrobił?
Laura pokiwała głową.
- Niesamowite! Jednak po Josephie odziedziczył nie tylko talent do piłki - uśmiechnęła się.
- Wczoraj byłam na targu, wyszperałam takie śliczne drewniane tabliczki z imionami dzieci, Marc obiecał je powiesić, jak wróci.
- Bardzo ładne. Czyli już na pewno Aleix i Blanca?
- Tak, bardzo podobają się nam te imiona.
- Będą pasować idealnie. Eric, chodź po talerze! - zawołała drugiego syna.


*

- Maaaaarc, no napij się ze mną, tylko jednego - Pique spojrzał na niego błagalnie.
Siedzieli właśnie w jednym z nocnych klubów w Alicante. To był ich ostatni wolny wieczór przed powrotem do domu ze zgrupowania. Większość piłkarzy, w tym właśnie Gerard, była już porządnie wstawiona, on jednak  nie. Jakoś nie potrafił zalewać się w trupa jak inni, kiedy wiedział, że jeszcze tylko kilka godzin dzieli go od ujrzenia Laury i przytulenia się do niej. Tak cholernie za nią tęsknił. Za nienarodzonymi dziećmi równie mocno. Nie mógł jednak ciągle odmawiać chłopakom, byli w tym klubie razem i powinien choć trochę zaangażować się we wspólną zabawę. Wiedział, że Laura śpi już od ponad godziny, dlatego pozwolił sobie już na dwa kieliszki alkoholu ze swoim kolegą z drużyny.
- Ten jeden był już dwie kolejki temu.
- No to  teraz pora na...trzecią! - skierował w jego stronę butelką i czekał, na kieliszek - No dajże go wreszcie, samo się nie poleje!
Marc pokręcił zrezygnowany głową i podał obrońcy swój kieliszek. Jeszcze tylko jedna, maksymalnie dwie kolejki i kończy. Po tylu się nie wstawi, ale nie wyjdzie też na sztywniaka. Układ idealny.

Ale jak to oczywiście w życiu bywa, w klubie nigdy nie wypija się tyle, ile się planuje, a zdecydowanie więcej. Tak samo było i z nim.Przestał liczyć po dziesięciu. Nie pamiętał, kiedy zaczęło mu szumieć w głowie. Nie pamiętał, co robił. Nie wiedział, gdzie znajduje się reszta jego kolegów. Poszli, zostawili go samego, wstawionego w trzy dupy? Okręcił się w kółko w poszukiwaniu kumpli i niewiele by brakowało, a znalazłby się na parkiecie leżąc na plecach. Gdzieś tam mignęła mu sylwetka Fabregasa, dlatego odetchnął z ulgą, że jednak nie zostawili go na pastwę losu.
Właśnie,parkiet.... nie pamiętał, kiedy znalazł się na jego środku i jak to się stało, że tańczy w rytm muzyki i o dziwo nie wygląda to komicznie. Co ten alkohol potrafi zrobić z człowieka, nawet najlepszego tancerza. Nie pamiętał też, jak poznał dziewczynę, która właśnie się o niego ocierała w seksownej według jego wyobrażenia imitacji tańca. Szczupła brunetka o nieziemsko długich nogach i bardzo krótkiej spódniczce. A może nigdy jej nie poznał? Nie wiedział.
Skupił się na tym, by położyć dłonie na jej biodrach i zgrać swój taniec z jej. Nawet nie zauważył, kiedy jej twarz znalazła się na przeciwko jego, niebezpiecznie blisko. Nie zdążył wykonać żadnego ruchu, a jej usta już musnęły jego, a biodra otarły się o jego. Jak niewiele potrzeba, by podniecić zachlanego faceta.
Splotła swoje palce z jego i poprowadziła go przez parkiet do wyjścia. W tamtej chwili poszedłby za nią wszędzie, byleby tylko mieć przed sobą te pośladki i długie opalone nogi.
Wyprowadziła go z klubu i oparła o ścianę, by wpić namiętnie w jego usta. Automatycznie przyciągnął ją do siebie. Nawet nie zauważył błysku fleszy, jaki im wtedy towarzyszył.
Dziewczyna oderwała się od niego tylko po to, by pociągnąć go w ciemny zaułek.
Jej usta na jego, jej dłonie na jego ciele, w jego spodniach, alkohol ostatecznie uderzył mu do głowy i nagle zaczęło mu być wszystko jedno, zapomniał....






~~~~~~~

Wróciłam, ale niestety nie wiem na jak długo. Przepraszam Was bardzo za moją nieobecność, ale musiałam pozmieniać priorytety w moim życiu i niestety bardzo bardzo ciężko jest mi znaleźć choćby maleńką chwilę na pisanie. Bardzo tego żałuję, ale są rzeczy i osoby ważniejsze.

Pragnę Wam obiecać, że  nie kończę z pisaniem, po prostu będę to robić bardzo nieregularnie.

Jeszcze tylko jeden rozdział i epilog, ale jak to u mnie bywa, muszę pokomplikować na koniec. Cieszycie się, prawda?


poniedziałek, 20 lipca 2015

Ósmy


- Kupiłeś? - krzyknęła z kuchni, gdy usłyszała, jak trzasnęły drzwi wejściowe od domu.
Wyłączyła gaz pod patelnią, przykryła ją przykrywką, wytarła ręce w ściereczkę i poszła na spotkanie piłkarza.
Na jego widok wybuchnęła głośnym śmiechem. Stał w przedpokoju obładowany wiaderkami z farbą, pędzlami i wszystkim, co potrzebne jest do malowania. Ledwie mu głowa wystawała spod tych wszystkich pakunków.
- Kupiłem! - wydyszał i próbował się uśmiechnąć. Jeden z wałków wypadł mu z ręki.
- Daj coś, pomogę ci.
- Nie, daję radę.
- Jasne Marc - pokręciła głową i schyliła się po wałek. Zabrała mu potem resztę i ruszyła w stronę pokoju, który zamierzali pomalować. Położyła wszystko na podłodze i spojrzała na piłkarza.
- Zrobiłam obiad. Najpierw jemy czy od razu zabieramy się do pracy?
- Laura...- westchnął - Mówiłem ci, że zrobię to sam. Musisz odpoczywać.
Puściła jego słowa koło uszu. Pomoże mu, czy tego chce, czy nie. Nie będzie się ograniczać z powodu ciąży. To  nie jest choroba. Piłkarz musi to w końcu zrozumieć.
- To chodź, zjemy obiad. Potem się przebiorę i będziemy mogli zaczynać.
Wywrócił oczami. Ta dziewczynami chwilami była niemożliwa. Czy do niej w końcu dotrze, że w ciąży bliźniaczej musi  na siebie uważać dwa razy bardziej, jak przy normalnej?
- Laura...
- Nawet nie zaczynaj - uniosła rękę, by go uciszyć. Weszła do  kuchni i spojrzała mu  prosto w oczy - Jeszcze jedno zdanie na ten temat i nie dostaniesz tego obiadu.
- Dobrze, przepraszam - usiadł potulnie przy stole i czekał, jak mu Laura nałoży. Z kobietą w ciąży lepiej nie dyskutować. Lepiej jej też nie denerwować. Już jakiś czas temu nauczył się, że czasem musi Hiszpance odpuścić. I to był właśnie ten moment.
Zjedli w ciszy. Zamiast prowadzić rozmowę wolał przyglądać się brunetce. Podobało mu się podekscytowanie malujące się na jej twarzy. Nie mogła się doczekać tego malowania. Pozwoli jej pokryć farbą jedną ścianę, a potem wyśle ją na kanapę, żeby odpoczęła. Plan idealny. I ona będzie zadowolona, i on.
Laura schowała brudne naczynia do zmywarki i poklepała zamyślonego piłkarza po ramieniu.
- Idź się przebierz, żebyś nie zniszczył tych spodni. Ja też pójdę.
- Tak tak.
Wyszła z kuchni i zniknęła w swojej sypialni, w której tuż za nią pojawiła się suczka.
-  Chcesz mi pomóc coś wybrać? - pogłaskała ją po głowie. Nina polizała ją po dłoni. Laura już praktycznie zdążyła zapomnieć, z jaką rezerwą kiedyś odnosiła się do niej podopieczna piłkarza.W końcu zaakceptowała, że nie jest już jedyną kobietą w jego życiu.
Hiszpanka przebrała się w luźny biały Tshirt i ogrodniczki, które podarła na kolanie podczas ostatniego spaceru z Niną. Lubiła bardzo te spodnie, bo nic nie uciskało w nich jej już dużego brzucha. Przez tę malutką dwójkę, którą nosiła pod swoim sercem, robiła się coraz grubsza i z każdym dniem coraz bardziej przypominała słonicę. Marc zawsze wściekał się, kiedy to mówiła i szeptał jej, że jest najpiękniejsza. To i jego mocne ramiona obejmujące ją sprawiały, że od razu poprawiał się jej humor i choć na chwilę znikała rozpacz spowodowana utraconą figurą.
Kiedy weszła do pokoju, który już niedługo będzie należeć do ich dzieci, Marc już w nim był. Planowali, że maluchy na razie zamieszkają razem. Czas pokaże, co będzie, jak już będą trochę większe.
Piłkarz przebrał się w stare dresy i koszulkę, którą poplamił sosem pomidorowym i której już nie dało się uratować. Kucał między wiaderkami z farbą i mieszał w nich, by uzyskać wymarzony kolor. Zdecydowali się na jasnozielony, będzie odpowiedni dla dziewczynki, jak i dla chłopca. Poza tym kolor pasował do oczu obrońcy, ale tego już mu nigdy nie zdradziła.
Stanęła w wejściu, by trochę się mu przyjrzeć. Nie mogła oderwać wzroku od jego barków, mięśni ramion wystających spod rękawów koszulki. Marc miał cudowne ciało, na widok którego robiło się jej cieplej i nie mogła się już dłużej oszukiwać, że tak nie jest. Pocałunek na kanapie uświadomił Hiszpance, że cały czas wypierała prawdę. Podobał się jej, jednak nie tylko oko cieszyło się na jego widok. Jej serce wywijało koziołki, gdy tylko znajdował się blisko niej. Długo nie mogła się pogodzić z faktem, że może żywić do Marca głębsze uczucia. Ale ostatnio...ostatnio, to się zmieniło.
Wyczuł jej obecność, gdy tylko przestąpiła próg pokoju. Zawsze się tak działo, gdy znajdowała się w pobliżu niego. To już chyba była miłość... Wiedział, że na niego patrzy. Czuł przeszywające ciepło na karku. Oh, gdyby tylko choć w maleńkim stopniu odwzajemniła jego uczucie! Nie liczył na wiele, wystarczyłaby mu pewność, że będzie mu z nią dzielić życie już przez długi czas. Że nagle nie spakuje walizek, nie zabierze dzieci i nie zniknie bez słowa. Nie przeżyłby czegoś takiego. Laura, Blanca i Aleix stali się dla niego wszystkim.
Skończył mieszać farbę i powoli podniósł się z kucków. Wrzucił pędzel do przygotowanego wcześniej pojemnika i odwrócił się w stronę Hiszpanki. Zaparło mu dech w piersiach. W tych ogrodniczkach wyglądała tak pięknie! I było to niczym niewymuszone piękno, naturalne. Kto by pomyślał, że ciąża doda jej jeszcze więcej uroku?
- Gotowe już wszystko?
- Mówiłem ci, że nie musisz mi pomagać.
- Wiem, ale bardzo chcę.
- No dobrze - wiedział, że nie ma sensu wchodzić z nią w żadne kłótnie, bo i tak nie wygra. Kobiety w ciąży i te ich humorki.
- Który pędzel dla mnie?
Podał jej ten, który jeszcze przed chwilą wrzucił do pojemnika.
- Taki mały? A ty jakim będziesz malował?
Wskazał na wałek leżący obok wiaderka z farbą.
- Kupiłeś dwa takie?
- Kupiłem.
- To dobrze, bo chcę taki.
Uśmiechnął się i podał jej wałek. Dobrze, że miał przeczucie, by kupić dwa. W sumie to Laura nie mogłaby używać niczego innego do malowania. Korzystając z wałka nie będzie musiała się schylać.
Rozlał farbę do pojemników i postawił jeden obok Hiszpanki. Wytłumaczył jej, jak ma malować.
Zanurzyła wałek w farbie i krytycznym okiem przyjrzała się ścianie.
- Czegoś tu brakuje..
- Hm? - spojrzał w jej stronę.
- Wiem! - oparła wałek o ścianę i wybiegła z pokoju. Słyszał tylko jak coś trzaska i po chwili wróciła trzymając w rękach kuchenne radio. Podłączyła wtyczkę do prądu i nastawiła swoją ulubioną stację - Tak, teraz będzie lepiej.
Malowali w ciszy, towarzyszyły im tylko dźwięki radia. Laura co jakiś czas robiła sobie przerwę, jednak nie chciała zostawić Marca samego w pokoju, by dokończył. To miał być pokój ich dzieci, więc chciała choć w mały sposób pomóc w jego tworzeniu. Widziała, jak piłkarz rzuca jej zaniepokojone spojrzenia, jednak nic sobie z nich nie robiła. Wystarczył łyk wody i kilka głębszych oddechów, by wróciły jej siły.
Zaczęli w przeciwnych rogach pokoju, teraz jednak znaleźli się obok siebie. Ramię w ramię, wałek w pędzel. Laura dokańczała swoją ścianę, a Marc pędzlem wykańczał niedoskonałości. Jeszcze tylko kilka pociągnięć i wszystko będzie gotowe.
Brunetka zachwiała się lekko ze zmęczenia i przypadkiem maznęła obrońce wałkiem po ręce. Podskoczył zaskoczony, gdyż dotyk zimnej farby wyrwał go z zamyślenia. Przyglądał się akurat jasnozielonej ścianie.
Laura zakryła usta dłonią, by stłumić śmiech na widok kolorowej smugi na jego dłoni. Marc uśmiechnął się zagadkowo i ni stąd ni zowąd stuknął ją pędzlem w nos, zostawiając na nim zieloną kropkę. Wciągnęła głośno powietrze, a on wyszczerzył się do niej.
- Jesteśmy kwita.
- O nie, nie, nie! - skoczyła szybko do pojemnika, by zabrać z niego drugi pędzel. Umoczyła go w farbie i dotknęła nim twarzy piłkarza.
Zanosili się śmiechem i próbowali pomazać tego drugiego jak najmocniej.
Laura nawet się nie spostrzegła, a już znalazła się w mocnym uścisku piłkarza. Trzymał ją jednym ramieniem, a drugą dłonią wodził pędzlem po jej twarzy. W jasnozielonym było jej tak uroczo!
Piszczała i próbowała się mu wyrwać, jednak bezskutecznie. Poddała się w końcu i spojrzała mu w oczy.
- Marc, już koniec - wyszeptała.
Zamarł z pędzlem w dłoni. Nie mógł się powstrzymać, musiał złączyć ich usta w pocałunku. Pędzel upadł na podłogę brudząc ją farbą, a on przyciągnął do siebie brunetkę za biodra. Jakie było jego zaskoczenie, gdy odwzajemniła jego gest. Naparła zachłannie na jego wargi i objęła go za szyję.
Nie pamiętali, jak dotarli do łóżka w sypialni obrońcy, ani jak pozbyli się ubrań, lecz gdy już tam byli, Laura ochoczo rzuciła się na materac. Sprężyny aż jęknęły, wtórując ich oddechom. Przyciągnęła do siebie Marca, zamknęła jego usta pocałunkiem i wpuściła go przy tym do środka.
Spletli palce, splatali coraz mocniej, w miarę jak ich ciała coraz głębiej łączyły się ze sobą, wijąc, drżąc, uderzając o siebie. Nawet po tym, jak w Laurze wybrzmiał ostatni spazm pożądania, Marc nadal ściskał jej dłoń.
Wreszcie puścił jej rękę i dotknął delikatnie twarzy. Złożył delikatny pocałunek na jej ustach, linii szczęki, powiekach.
- Następnym razem zrobimy to wolniej - wyszeptał jej do ucha - Obiecuję.
Zachichotała cicho, gdy jego rozgrzany oddech połaskotał wrażliwą skórę szyi.
- Czyżbym składała reklamację?
- Nic? Nawet maleńkiej reklamacji?
- Nic. Ale następnym razem...
- Tak?
Wywinęła się z uścisku piłkarza i położyła na nim.
- Następnym razem - szepnęła, kładąc się na jego piersi - to ja się nad tobą poznęcam.
Marc jęknął, gdy rozpalone  i nabrzmiałe od pocałunków usta brunetki powędrowały w dół jego podbrzusza.
- Na zmianę?
- Sam kiedyś powiedziałeś, że wszystko jest dozwolone... Pragnę cię Marc! - zacisnął mocno dłonie na prześcieradle, gdy jej usta sprawiały mu przyjemność.


*


Zgasił silnik i wypadł z samochodu, by otworzyć od strony pasażera. Podał dłoń Laurze i pomógł jej wysiąść z auta.
- Dziękuję Marc.
- Cała przyjemność po mojej stronie - uśmiechnął się szarmancko i uchylił niewidzialnego kapelusza, co wywołało głośny śmiech Hiszpanki. Zabrał jej torebkę i razem ruszyli do obrotowych drzwi prowadzących do największego centrum handlowego w Barcelonie. Dzisiaj miał dzień wolny od treningów, dlatego postanowili go wykorzystać na zakupy. Nadszedł czas, by skompletować garderobę dzieciakom, Laura była już w połowie szóstego miesiąca. Nic jej nie powiedział, ale chciał kupić też jej coś nowego. Brzuszek jej rósł i zdążył zauważyć, że w niektóre rzeczy się nie mieści. Laura oczywiście się do tego nie przyzna, jednak on wiedział swoje. Poza tym miał prawo zrobić prezent swojej...dziewczynie?
Po ich ostatniej wspólnej nocy wszystko między nimi się zmieniło. Nie wyznali na głos swoich uczuć, jednak nie było to potrzebne. Oboje w końcu wiedzieli, że nie są tylko dwójką osób, które będą miały razem dzieci, lecz, że łączy ich coś wyjątkowego.
Dlatego też teraz nikogo nie dziwiło, że mógł obejmować ją w pasie. On sam z zadowoleniem to robił. Pochylił się nad Laurą, by zadane przez niego pytanie nie zostało zagłuszone przez gwar powstały przez tłumy znajdujące się w galerii.
- To od czego zaczynamy?
- No od sklepu z rzeczami dla dzieci Marc. Po to tu przyszliśmy.
- Ale ja nie wiem, gdzie takie się znajdują. Nigdy nie potrzebowałem.
- Ja też nie - uśmiech na jej twarzy zgasł.
- To nic, zaraz coś znajdziemy - splótł ich palce razem i ścisnął dłoń pokrzepiająco.
Podeszli do mapy centrum handlowego i już po chwili przeglądali ubranka dla dzieci. Marc nigdy by nie pomyślał, że takie maleńkie rzeczy, mogą być tak urocze.
- Bierzemy wszystko, co tylko ci się spodoba - powiedział do Laury, która przyglądała się chłopięcym śpioszkom.
Popędził do ekspedientki i załatwił od niej koszyk. Przecież nie będzie nosił tego wszystkiego w rękach! Tym bardziej Laura!
- Co takie małe dzieci noszą? - zapytał brunetki.
Gdy skończyła wymieniać całą listę potrzebnych ubranek, jego oczy były ogromne ze zdumienia.
- Aż tyle?!
- No tak. Takie dzieci szybko się brudzą, a jeszcze szybciej wyrastają z rzeczy, tak prędko rosną. Dlatego trzeba mieć dużo rzeczy w co najmniej dwóch, trzech rozmiarach. Przynajmniej tak wyczytałam w książce dla przyszłych rodziców.
- To my mamy taką książkę?
- No tak. Kupiłam, żeby się co nieco poduczyć.
- Też powinienem.
- Pożyczę ci ją, jak wrócimy do domu, dobrze?
- Super - cmoknął ją w policzek - A powiedz mi, po co ci te czapeczki?
- Dla dzieci.
- No ja wiem. Ale my mieszkamy w Barcelonie, a w nie na Syberii.
- To nic. Małym dzieciom, które się dopiero urodziły, trzeba zakładać czapeczki, żeby się nie wychłodziły, niezależnie od tego, jak ciepło jest na dworze.
- Ah...nie wiedziałem.
- Dopiero się uczymy - uśmiechnęła się do niego - Jakbyś widział gdzieś takie maleńkie rękawiczki, to weź.
Zasalutował. Zamiast szukać tych rękawiczek, chodził za Laurą krok w krok i przyglądał się jej, jak buszuje wśród ubranek. Wyobrażał ją sobie, jak ubiera w jakąś różową sukienkę ich córkę, albo w mały piłkarski dres Nike ich syna. Właśnie, musi ją tam zabrać i zrobić zakupy dla przyszłego piłkarza Barcy.
W końcu udało im się opuścić ten sklep. Marc wyszedł obładowany zakupami, a Laura już szukała nowego, bo przecież nie kupili jeszcze, wszystkiego, co potrzebne. Nie zamierzał narzekać. Sam się zgodził na te zakupy, a poza tym wiedział, że trzeba skompletować garderobę maluchom. Jego dzieci muszą być najpiękniejsze.
- Laura...
- Hm?
- Pamiętasz, jak mi opowiadałaś o tym kimś, kto się kręcił się obok naszego mieszkania?
- Tak - skrzywiła się.
- Rozmawiałem o tym z sąsiadem. To był on. Szedł na jakąś imprezę z przebierankami i wracał się co chwilę do domu, bo kilka razy czegoś zapominał. On jest strasznie zakręcony, ale nie musisz się go bać.
- Na pewno? - pokiwał głową - Całe szczęście, że to tylko ten sąsiad.
- Ale dla twojego bezpieczeństwa postaram się ograniczyć do minimum noce, które będziesz musiała spędzać sama w domu.
- Nie ma za co, dla ciebie wszystko aniołku.
Zaczerwieniła się lekko. Gdy tylko myślał, że brunetka nie może być bardziej urocza, ona udowadniała mu, że jest inaczej. Zakochał się po prostu w cudownej kobiecie i tyle w tym temacie.
Laura rozglądała się wokół. Cały czas, odkąd weszli do galerii, miała wrażenie, że jest obserwowana i niezbyt przyjemnie się z tym faktem czuła.
- Coś się dzieje? Boli cię brzuch?
- Nie, spokojnie. Tylko ciągle się ktoś na nas patrzy.
- Ach... musisz się przyzwyczaić.
- Do czego?
- Właśnie do tego. I do tego też - skrzywił się nieznacznie, gdy dwie najodważniejsze nastolatki podeszły do niego z prośbą o wspólne zdjęcie i autografy. Za nimi pojawili się kolejni ludzie i zanim się obejrzał, stał wokół niego tłum ludzi i każdy prosił o to samo.
Jeszcze przed chwilą Laura stała u jego boku, jednak gdy chciał ją przeprosić za to, co się dzieje, nie znalazł jej tam. Uniósł wzrok i przerażony szukał jej w tym całym tłumie i za cholerę nie mógł jej znaleźć. Już chciał do niej dzwonić, kiedy w końcu ją wypatrzył. Siedziała w oddali na ławce i rozcierała obolałe stopy. Nawet nie zauważył, kiedy zniknęła!
Powiedział fanom, że to już koniec rozdawania autografów i nie zważając na ich głośne protesty pobiegł szybko do Hiszpanki. Rzucił torby z zakupami przy ławce i kucnął przed nią.
- Laura wszystko w porządku?
- Tak...tylko mnie stopy trochę bolą. Wiesz, dużo chodziliśmy już i no...
- Przepraszam, powinienem był o tym pomyśleć.
- Nie przesadzaj, nic się nie stało, zaraz mi przejdzie.
- Potrzebujemy coś jeszcze?
Pokiwała głową.
- Ale to możemy kupić kiedy indziej.
- Nie, znam super miejsce, zaufaj mi.
- No dobrze - uśmiechnęła się i wstała z ławki. Marc podniósł się z kucków i zabrał siatki.
- Marc... ci ludzie... nadal nas obserwują... Oh, jeden nam zrobił zdjęcie!
- Musisz się do tego przyzwyczaić aniołku. Niestety jestem sławny. Ignoruj ich.
- Da się tak?
- No pewnie, ja ich już nie zauważam dopóki nie staną tuż przed moją twarzą i nie będą chcieli autografu. Takie są uroki sławy.
- Chyba mi się to nie podoba.
- Wiem, uwierz mi, że są chwile, że mam tego naprawdę dość. Teraz na przykład. Ale to nieodłączny element tego, że jestem sławnym piłkarzem i nic na to nie poradzę, nawet jakbym chciał.
- Wiem Marc - westchnęła - Postaram się do tego przyzwyczaić.
- Kochana jesteś. A teraz zabieram cię na zakupy! - objął ją w pasie i poprowadził w stronę parkingu podziemnego.
- Co?! Ale my przecież właśnie...Marc co ty kombinujesz?
- Nic nic - uśmiechnął się tajemniczo - Dowiesz się wszystkiego na miejscu.
Miał już cały plan. Zabierze Laurę na Passeig de Gracia, do tych wszystkich super modnych sklepów. Posadzi na kanapie, zamówi coś do picia, a ekspedientki będą przynosić wszystko, co tylko się jej spodoba. Przy okazji dokupią resztę potrzebnych ubranek dla dzieci. Wyda fortunę, ale co tam! Najważniejsze, żeby Laura była zadowolona!


*

Leżała na boku i w ciszy przyglądała śpiącemu piłkarzowi. Miała lewą nogę przerzuconą przez niego, jednak bała się ją zabrać, by go nie zbudzić. Było jej tak w miarę wygodnie, brzuch nie uciskał, postanowiła więc poczekać, jak sam otworzy oczy.
Leżał na plecach i cichutko pochrapywał. Był taki zmęczony, kiedy wczoraj wieczorem wrócił z siłowni, więc to pewnie dlatego. Jedno ramię miał zarzucone za głowę, a drugim ją obejmował i przyciągał do siebie. Od jakiegoś czasu spali w jednym łóżku i już zdążyła się uzależnić od ciepła jego ciała i poczucia bezpieczeństwa, jakie dzięki niemu doświadczała. Kiedy była przytulona do obrońcy, nawet najgorszy koszmar nie był jej straszny. Pierś unosiła się i opadała rytmicznie. Nie miał na sobie koszulki, mogła więc podziwiać niesamowicie wyrzeźbioną klatkę piersiową i brzuch piłkarza. Musiała używać całej swojej siły woli, by powstrzymać się od wyciągnięcia dłoni i przejechania po tych wszystkich mięśniach palcem. Miał niesamowite ciało, które przyprawiało ją o utratę tchu w piersiach. Tak było od ich pierwszej wspólnej nocy.
Odkąd się przebudziła, zastanawiała się nad tym, jak mogła tak długo tłumić w sobie uczucia do obrońcy i go odrzucać. Pomijając ciążę, był chyba najlepszym, co mogło ją w życiu spotkać. Troskliwy, opiekuńczy, troszeczkę nieporadny, pełen namiętności, zabawny, oddany, bezinteresowny. Ale też okropny bałaganiarz, denerwujący, czasem nie panujący nad złością, nie potrafiący się przyznać do błędów.
W miłości nie chodziło jednak o pokochanie wyimaginowanego ideału. Miłość to akceptacja osoby z wszystkimi jej zaletami i wadami. Nauka wspólnego życia razem dzień po dniu. Radzenie sobie z problemami, rozwiązywanie konfliktów, sztuka dyplomacji. Miłość to dwie osoby połączone w jedność. Miłość to najlepszy przyjaciel, powiernik, kochanek, druga połówka, ale też największy wróg. Nikt nie potrafi zranić tak mocno, jak osoba, której powierzyło się własne serce.
To wszystko, a nawet jeszcze więcej, Laura znalazła w mężczyźnie, któremu pozwoliła się poderwać pewnej nocy w klubie. Nigdy by nie przypuszczała, że tak to wszystko się potoczy. Kilka miesięcy później w końcu oficjalnie potrafiła się przyznać do tego, że jest dla niej wszystkim. Dał jej tak wiele dobrego, a sam przecież zapowiedział, że to nie koniec. Pragnie, by była najszczęśliwszą kobietą na świecie, chce uchylić jej nieba. A przecież do szczęścia potrzebny jest jej tylko on. Wystarczyło, że dzielił z nią życie i nigdy nie zamierzał jej opuścić.
Marc powoli zamrugał powiekami, by pozbyć się wciąż jeszcze wszechogarniającego go snu. Pierwszym, co zobaczył, były pięknie sarnie oczy brunetki, wpatrujące się w niego z uczuciem. Na jego twarzy automatycznie pojawił się uśmiech. Takie pobudki z każdym następnym dniem nie traciły na wartości, a wręcz odwrotnie. Doceniał je coraz bardziej, gdyż miał w pamięci, że jeszcze niedawno lewa połowa jego wielkiego łóżka była pusta.
- Dzień dobry - cmoknął ją w nos na powitanie.
- Dzień dobry Marc - zachichotała - Dobrze spałeś?
- Cudownie, a ty?
- Też, ale ktoś chrapał nad ranem i mnie obudził - chichotała głośniej.
- Kto?
Wskazała na niego palcem i zakryła usta dłonią, by nie roześmiać się głośniej.
- Ja? Niemożliwe! Ja nie chrapie!
- Chrapiesz! - pisnęła i zakryła się kołdrą.
- Ja ci dam śmiać się ze mnie łobuzie! - zerwał z Laury kołdrę i zawisł nad nią stykając się z Hiszpanką praktycznie nosami.
Dmuchnęła mu w twarz i chichotała dalej nic sobie nie robiąc z jego gniewnego spojrzenia.
Była taka urocza, radosna, pełna życia. Zapragnął zachować tę chwilę na zawsze. Marzył, by ich dzieci były tak samo pełne optymizmu jak ona.
Nie mógł jednak pozwolić, by bezkarnie się z niego naigrywała. Unieruchomił jej nadgarstki ręką i przytrzymywał je nad jej głową.Odsłonił jej brzuch i przyjrzał się mu dokładnie.
- Wiesz co teraz będzie?
- Yym - pokręciła głową i próbowała opanować śmiech.
- Łaskotki! - wolną ręką zaczął Hiszpankę po odkrytym ciele. Nie odniósł jednak zamierzonego celu. Zamiast dać jej nauczkę, Laura piszczała i śmiała się jeszcze głośniej. Łaskotał ją jeszcze przez chwilę, po czym przestał i złożył na jej ustach delikatny pocałunek.
- Już spokojnie aniołku.
- Ja jestem bardzo spokojna. To ty się budzisz i od razu mnie atakujesz - pokazała mu  język.
- No wiesz ty co?! Tak chcesz się bawić? Dobrze!
Uniosła brwi z zaciekawienie, gdy podniósł się z łóżka. Poprawił zsuwające się bokserki i pociągnął ją za gołą i zimną jak lód stopę na krawędź materaca. Wziął ją na ręce i wymaszerował z brunetką z sypialni.
- Marc, co ty wyprawiasz? - objęła go szyję i złożyła na niej całusa.
- Zaraz zobaczysz.
Barkiem otworzył drzwi do pokoju ich dzieci i postawił ją na grubym dywanie. Rozejrzała się po pokoju zaskoczona.
- Ale...ale jak to?! Marc! Przecież jeszcze wczoraj...!
- No wiem, ale to było wczoraj... - spuścił wzrok zawstydzony.
- Ale jak? - kręciła głową ze zdumieniem.
- Zniknęłaś na cały dzień z Olivią...no to mi się nudziło...no i poskręcałem te meble...Chciałem, żeby ci się podobało...
- Jest ślicznie! - zarzuciła mu ręce na szyję i praktycznie wskoczyła na niego, taka była szczęśliwa. W jeden dzień urządził cały pokój ich dzieci! Poskładał meble, rozłożył ubrania w szafach, poukładał pluszaki i książki! Niesamowite! A myślała, że nie można kochać go bardziej!
Wzięła jego twarz w dłonie i złożyła na jego ustach długi pocałunek.
- Dziękuję - wyszeptała - Jest cudownie! Dziękuję Marc!
- To jeszcze nie wszystko - uwielbiał patrzeć, jak jest szczęśliwa. To właśnie dlatego spędził cały wczorajszy dzień na zabawie w Boba Budowniczego. Jej uśmiech wart był każdej minuty, jaką poświęcił na składanie mebli i ustawianie wszystkiego.
- Nie?
- Nie, popatrz - podszedł do komody i wyjął z niej ubranka. Zaciekawiona próbowała zerkać mu przez ramię, jednak był zbyt wysoki, by cokolwiek zobaczyła - Laura, nie podglądaj.
- Przepraszam.
Chwilę jeszcze pomajstrował przy blacie i komody i odsunął się w końcu na tyle, by Laura mogła zobaczyć, co na niej położył. Chyba jeszcze nigdy nie widziała go tak dumnego, jak w tamtej chwili.
Gdy tylko zobaczyła, co się na niej znajduje, oczy zaszły jej łzami. Był takim idealnym ojcem. Myślał o wszystkim i na każdym kroku pokazywał, jak bardzo kocha swoje nienarodzone dzieci. Dzisiaj jednak...aż zabrakło jej słów.
- To dla Aleixa - wskazał na maleńki trykot Barcy z jego imieniem i numerem piętnastym na plecach - Numer ma po mnie. Mam nadzieję, że kiedyś naprawdę go odziedziczy.
- To jest... oh Marc... - przytuliła się do jego boku.
- A patrz tutaj, ten jest dla Blanci - pokazał na drugi kostium, identyczny jak poprzedni, tym razem jednak z imieniem jego córki - Chciałem różowy, ale podobno ktoś przede mną wykupił ostatni i nigdzie więcej już ich nie było.
-  Chyba nawet wiem kto - zaśmiała się cicho i otarła łzy.
- Co?
- Wiem kto wykupił ci ten różowy strój - oderwała się od jego boku i poszła do przedpokoju po torebkę.
Przypatrywał się jej zdezorientowany. Nie wiedział, o czym brunetka mówiła do czasu, gdy nie wyjęła z przyniesionej torebki torby na zakupy ze znakiem FCBotigi, wtedy zrozumiał.
Jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Chciałam ci je dać dopiero, jak dzieci się urodzą, ale no... - wyjęła z niebiesko-bordowej torby dwa komplety niemowlęcych trykotów FC Barcelony. Na każdym z nich widniał numer obrońcy i napis "Papi". Domowy trykot był dla Aleixa, a różowy, treningowy, dla Blanci.
Odłożył ubranka na blat komody i przyciągnął Laurę do siebie.
- Będziesz cudowną matką aniołku.
- A ty ojcem, Marc.






~~~~~~~~

Przepraszam, że rozdział pojawił się tak późno, ale jak to w moim życiu bywa - znowu nie miałam czasu. Ale znowu jest to usprawiedliwione! W pracy nie ma jak pisać, bo co chwilę ktoś mnie rozprasza i mam rozwaloną klawiaturę, co bardzo demotywuje, ale się staram. Dostałam się na wymarzone studia! Musiałam więc skompletować papiery, zawieźć je do Warszawy, a teraz poszukuję lokum ( Jeśli myślałyście, że najcięższą rzeczą jeśli chodzi o przygotowanie do studiów jest dostanie się na nie, to jesteście w błędzie! Nawet jeśli na kierunku jest 15 miejsc, jak to było w moim przypadku, o wiele trudniejsze jest znalezienie pokoju/mieszkania w dobrej cenie, z normalnymi ludźmi,  a na dodatek blisko wydziału! T R A G E D I A). Obiecuję ( po raz kolejny w mojej dwuletniej historii pisania), że będę się starała dodawać częściej. Naprawdę, bardzo bym chciała to robić, no ale z siłą wyższą się nie wygra.

Ale zrobiłam im tu sielankę. Bójcie się, co się wydarzy w dziewiątce, ha!

Następny blog będzie o Raphaelu Varanie. Pierwsze i jedyne opowiadanie, które nie będzie na temat Barcelony. Nie uśmiecha mi się pisanie na temat Realu, ale uwielbiam tego Francuzika z całego serca, więc mam nadzieję, że tragicznie mi to nie wyjdzie.
PS. Mam pełno pomysłów, może z czasem je wszystkie wykorzystam. Bardzo bym chciała, ale wiecie już, jak to ze mną wygląda.

A na koniec mała prośba - komentujemy! Może dzięki temu dziewiątka pojawi się szybciej. Wiecie, że to dla mnie najlepsza motywacja i powód do uśmiechu!

poniedziałek, 6 lipca 2015

Siódmy



- No to co oglądamy? - Marc zajął miejsce obok Laury na kanapie.
Zmieniała kanały w telewizorze w poszukiwaniu jakiegoś ciekawego filmu, ale jak na razie bez rezultatów.
- Chciałam jakiś film, ale nie mogę nic znaleźć - westchnęła.
- Pokaż to - wyjął jej pilota z dłoni - Po prostu nie umiesz szukać.
Otworzyła buzię, by go zganić, jednak zrezygnowała. Sam się zaraz przekona, że nie będzie potrafił nic znaleźć.
Ze skupieniem wpatrywał się w ekran telewizora i przełączał kanały. Patrząc na jego minę Laura musiała powstrzymywać się od śmiechu. Nigdy nie widziała, by ktoś z aż taką determinacją pragnął znaleźć ciekawy film w telewizji. Nie śmiała się tylko dlatego, że  nie chciała urazić piłkarza.
Po jakiś pięciu minutach, gdy przeleciał już wszystkie kanały, Hiszpan odłożył pilota na stolik ze zbolałą miną.
- Poddaje się, sam chłam. Albo durne programy rozrywkowe albo głupkowate filmy. Ja nie wiem, kto pracuje w tej telewizji.
- A nie mówiłam? - zapytała z krzywym uśmiechem.
- Dobra, przepraszam. Ale to tylko dlatego, że nic ciekawego  nie puszczają! Tak, to bym znalazł.
- Tak tak Marc - teraz już nie powstrzymywała śmiechu. Bardzo ciężko było mu zawsze przyznać się do błędu i do tego, że ktoś inny może mieć rację. Uwielbiała oglądać jego reakcje, gdy tak jednak się działo. Był taki rozczulający i rozśmieszający.
- Na sportowym leci mecz, może obejrzymy co?
- Czyj mecz?
- A nie wiem, chyba liga holenderska, co ty na to?
- Chyba raczej nie, są ciekawsze rzeczy.
- No właśnie nie ma Laura. A to jest mecz, mecz Laura! - siedział obrócony w jej stronę twarzą i wpatrywał się w nią z przejęciem.
- Wiem, że dla ciebie każdy mecz jest super, ale ze mną tak nie jest. Oglądam tylko twoje mecze i tyle mi do szczęścia wystarczy.
Uśmiechnął się szeroko, jednak nie zamierzał rezygnować z przekonania ją do meczu. Przecież nie ma nic lepszego od piłki nożnej!
- Spodoba ci się na pewno.
- A co powiesz na to, żebyśmy zamiast meczu obejrzeli jakiś film?
- Przecież nie ma żadnego ciekawego.
- No tak. Ale możemy sobie puścić jakiś z internetu. Co ty na to?
Siedział przez chwilę i po jego twarzy było widać, jak myśli. Ustąpić Laurze, czy dalej przekonywać ją do meczu? W końcu zdecydował się na jej pomysł. Przecież i tak jakoś za bardzo nie przepadał za ligą holenderską, mógł sobie odpuścić ten mecz.
- Niech będzie, możemy obejrzeć film.
- Super!
- A jaki chcesz?
- Pamiętnik, to jeden z moich ukochanych filmów.
- O czym to?
- Taki melodramat o mężczyźnie, który czyta chorej kobiecie pamiętnik opowiadający o relacji bogatej dziewczyny i biednego chłopaka.
- Czyli o miłości? - skrzywił się.
- No tak.
- To nie, jakiś inny. Takich nie lubię.
- To  jaką masz propozycję?
- Sierociniec. Słyszałem, że całkiem fajny horror.
- O nie Marc, wszystko, ale nie horror - pokręciła głową.
- Dlaczego?
- Nie lubię.
- Bo?
- Bo nie lubię i tyle. Ty się nie tłumaczyłeś, dlaczego nie chcesz oglądać Pamiętnika, to ja teraz też nie muszę.
- No to mamy... problem.
Spojrzeli po sobie i równocześnie poderwali się z kanapy, by sięgnąć pilota leżącego na stoliku. Marc, jako piłkarz, miał lepszy refleks i był szybszy, dlatego pierwszy złapał go ręki. Uniósł ją wysoko, żeby tylko Hiszpanka nie mogła mu go zabrać.
- Marc! - jęknęła.
- Wygrałem! - szczerzył się do niej zadowolony.
- Nie ma tak!
- Jak?
- Jesteś większy i silniejszy... i szybszy! - patrzyła na niego obrażona, założyła ręce na piersi.
- Oj Laura...nic na to nie poradzę. Oglądamy horror! - cieszył się jak dziecko.
- Nie. To ja idę spać.
- Nie rób tego - złapał ją za rękę - Zostań. Jak dzisiaj obejrzysz ze mną Sierociniec, to obiecuję ci, że następnym razem obejrzymy ten twój Pamiętnik - skrzywił się lekko wymawiając tytuł. Już go przechodziły ciarki  na myśl, że ma oglądać jakiś tandetny film o miłości.
- Obiecujesz?
Pokiwał głową. Laura usiadła na kanapie i podkuliła nogi pod brodę.
- No to włączaj.
Wystukał kilka rzeczy na pilocie i już po chwili na ekranie pojawiły się pierwsze sceny horroru.
Hiszpanka cała kuliła się w sobie i oglądała tylko kątem oka. Bała się horrorów odkąd miała pięć lat, a jej starszy o prawie dziesięć lat kuzyn, puścił jej go na dobranoc, myśląc, że to świetny żart. Wiele razy próbowała się przełamać do tego gatunku, jednak trauma z dzieciństwa była silniejsza od chęci. Miała wielką ochotę ścisnąć piłkarza dłoń, by poczuć jego obecność, by powróciło to poczucie bezpieczeństwa, jakie zawsze dawał jej jego dotyk, jednak wstydziła się swojego strachu. Nie chciała, by myślał, że jest słaba. Obiecała sobie, że da rade, że jakoś przetrzyma ten film. Potem pewnie czekała ją bezsenna noc. Może zaprosi Ninę do łóżka, to nie będzie się tak bać?
Marc ze skupieniem wpatrywał się w ekran telewizora. Sierociniec polecił mu Sergi Roberto, który oglądał go kiedyś z Coral. Obojgu się podobał i obrońca teraz wiedział dlaczego. Był tak zapatrzony w film, że nawet nie zauważył, że Laura przysuwa się do niego z każdą chwilą bliżej. Zarejestrował jej obecność dopiero wtedy, gdy jej palec wskazujący musnął delikatnie jego dłoń. Przeszło go przyjemne ciepło. Zawsze się tak działo, gdy go dotykała.
- Podoba ci się? - zapytał w połowie filmu i spojrzał na Laurę. Jakie było jego zdziwienie, gdy zobaczył, że cała znajduje się pod kocem. Spauzował i wsunął pod niego głowę. Praktycznie zderzył się nosem z twarzą Hiszpanki. Jej zaciśnięte oczy otworzyły się, gdy poczuła jego obecność. Nigdy w życiu nie widział tak przestraszonego spojrzenia.
- Hej aniołku...co się dzieje? - wyszeptał z troską.
- Nic - ponownie zacisnęła powieki.
- Laura...Proszę cię, spójrz na mnie - dotknął dłonią jej policzka i pogłaskał go delikatnie - Laura aniołku...
- Boję się - powiedziała prawie niedosłyszalnie.
- Nie masz czego, to tylko głupi film.
- To nic, ja i tak się boję - praktycznie cała drżała.
Nie pozostawało mu nic innego, jak wziąć ją w ramiona i tulić, dopóki jej ciało się nie uspokoiło. Głaskał ją po włosach, szeptał uspokajające słowa do ucha i po prostu przy niej był. Dzięki piłkarzowi, jego dotykowi, w końcu udało jej się dojść do siebie. Jednak nie dała rady obejrzeć całego filmu, była słaba. Strach z dzieciństwa znowu z nią wygrał. A tak bardzo chciała zadowolić piłkarza.
- Przepraszam - wyszeptała w jego szyję - Zawsze się boję.
- To nic aniołku, nic się nie stało. Mogłaś mówić wcześniej, bym wyłączył. Nie wiedziałem...
- Nie obwiniaj się, to moja wina.
- To żadna wina, masz prawo się bać. Jestem po prostu debil, że tego wcześniej nie zauważyłem. Przepraszam.
- Nie przepraszaj Marc.
- Aniołku - spojrzał w jej oczy. Z takiego bliska  były jeszcze piękniejsze niż zazwyczaj. Oczy wystraszonej sarenki. Niczego tak nie pragnął, jak ją ochronić.
- Marc - odwzajemniła spojrzenie jego zielonych tęczówek. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak blisko siebie się znaleźli. Ich twarzy od siebie dzieliło praktycznie nic.
Nie potrafił się powstrzymać i pocałował ją. Już zdecydowanie zbyt długo sobie tego odmawiał. Za drugim pocałunkiem poczuł, jak jej usta poddają się, a ciało mięknie w jego ramionach. Zrobi wszystko, by zapomniała o strachu. Wplótł palce w jej długie ciemne włosy. Odetchnęła, westchnęła kusząco, poddała się mu. Położyła się na kanapie, a na ten widok oddech przyśpieszył mu niesamowicie. Podążył za Laurą i ułożył się na niej delikatnie, uważając na zaokrąglony brzuch. Oplotła mu ramiona wokół szyi  i przyciągnęła go do siebie, całując przy tym namiętnie w usta.
Uniósł głowę i popatrzył na Laurę. Na jej spływające z poduszki włosy. W jej oczach ujrzał mieszankę strachu  i pożądania. Jeszcze przed chwilą byli tylko dwojgiem ludźmi mieszkającymi razem, przyjaciółmi, a teraz...pamięć ich wspólnej nocy powróciła i zawładnęła nimi w całości. Oboje chcieli powtórki, jednak jeszcze nie teraz. Jeszcze zachowali w głowie resztki zdrowego rozsądku. Nie teraz, pomyślał, nie w ten sposób. Nie gdy górę nad jej zachowaniem wziął strach. Pragnął, by chciała być z nim tak samo mocno, jak on o tym marzył. Musiało się to jednak stać w innych okolicznościach, o ile w ogóle się to stanie.
Powoli odsunął się od  niej i obydwoje usiedli prosto. Laura poprawiła koszulkę. Przez chwilę siedzieli obok siebie bez ruchu, w ciszy. Nie dotykali się, nie powiedzieli ani słowa.
W końcu Laura odezwała się:
- Nie jestem na to gotowa. Powierzę tobie moje życie, ale serce...potrzebuję czasu Marc...
- Rozumiem - powiedział z bólem.
Był tak blisko, jednak nie chciał wywierać na nią presji. Zrozumiał, że z czasem ich sytuacja może się zmienić na lepsze.
- Dobranoc - nachyliła się w jego stronę i  musnęła wargami jego policzek.
Na chwilę obecną nie mógł liczyć na nic więcej. Obserwował, jak znika za drzwiami swojej sypialni.
Ten pocałunek pod kocem...to, co się między nimi wydarzyło...to całe pożądanie, które można wyczuć w powietrzu...Nigdy by tego nie pomyślał, ale przewyższyło to, co czuł podczas ich pierwszej i jak na razie jedynej wspólnej nocy.

*

- Gdzie masz tę płytkę? - Marc wszedł do salonu, gdzie Laura leżała zwinięta w kłębek na kanapie i czytała jakieś romansidło.
Choć nigdy się do tego nie przyzna, była niepoprawną romantyczką. Zdążył już to zauważyć przez te kilka miesięcy, gdy mieszkali razem.
Zagięła róg strony, by pamiętać, gdzie skończyła czytać i odłożyła książkę na stolik do kawy. Podniosła głowę na piłkarza.
- Którą?
- Tę od lekarza.
- Jest w torebce, a co?
- Chciałem obejrzeć.
- Przecież widziałeś niedawno, jak byliśmy w klinice.
- To co, chcę jeszcze raz.
- A mogę z tobą?
- Pewnie - uśmiechnął się - To gdzie masz tę torebkę?
- W przedpokoju na szafce - zaczęła się podnosić z kanapy.
- Nie, siedź. Ja przyniosę - popędził przez korytarz po torebkę Laury, a za nim Nina, która myślała, że będą się bawić. Nie mógł znaleźć początkowo tej płytki, taki jest bałagan w damskiej torebce. Nigdy nie potrafił zrozumieć, po co kobietom tyle rzeczy. Przecież Laura się zamęczy, jak będzie cały czas nosić takie ciężary. W końcu złapał to, czego szukał i zadowolony wrócił do salonu.
- Mam! Szykuj się na seans!
Laura zaśmiała się. Podniecenie, jakie ogarniało piłkarza na każdą myśl o dzieciach, było takie słodkie. Hiszpan krzątał się przy telewizorze. Podłączył do niego swojego laptopa i na nim odpalił płytkę z dzisiejszego USG, które na swój sposób było wyjątkowe. Laura była już w piątym miesiącu i w końcu poznali płeć ich dzieci. Był tym tak podekscytowany, że nie mógł usiedzieć w miejscu. Najchętniej oglądałby cały czas to nagranie, taki był szczęśliwy.
Puścił przycisk odtwarzania i popędził, by zająć miejsce na kanapie obok uśmiechniętej Hiszpanki. Po jej rozpromienionej twarzy wiedział, że ona też cieszy się z tego, że zostaną rodzicami. Zresztą kto by się nie cieszył, jakby miał dwójkę tak cudownych dzieci w drodze.
W milczeniu obserwowali, jak ich maleństwa nieznacznie poruszają się i leżą obok siebie. Lekarz powiedział im, że to będą bliźniaki jednojajowe. Zupełnie inaczej niż on i Eric. Wielu na jego miejscu byłoby przerażonych faktem, że zostaną podwójnym ojcem, on jednak był z tego faktu przeszczęśliwy. Bliźniaki są super.  A te, które on spłodził razem z Laurą to już w ogóle. Takie dwa małe śliczne aniołki. Jeszcze się nie urodziły, a już to wiedział!
Kiedy nagranie się skończyło, nachylił się nad Hiszpanką i uniósł jej koszulkę, by delikatnie ucałować jej zaokrąglony brzuch. Zachichotała cicho.
- Marc, to łaskocze - pisnęła cicho.
Uniósł głowę i wyszczerzył się do niej. Wyglądała tak rozkosznie, że nie mógł się powstrzymać, by nie całować jej dalej w brzuch. Tylko on dzielił go z jego maluchami, a on tak bardzo pragnął mieć z nimi kontakt i pokazać im, jak bardzo je kocha. Poza tym Laura się tak śmiesznie wściekała.
Obsypywał jej odkryty brzuch delikatnymi pocałunkami, dopóki Hiszpanka nie odciągnęła jego głowy, dysząc przy tym cicho.
- Marc, już koniec - poprawiła włosy, które się jej rozczochrały i próbowała uspokoić oddech.
- Powoli Laura, jak w szkole rodzenia - pogłaskał ją po głowie i patrzył się z troską - Przepraszam, poniosło mnie.
- Nic się nie stało - posłała mu delikatny uśmiech - Już się uspokoiły.
- Co za łobuziaki.
- To na pewno po tobie.
- No ej!
Czekał, jak mu się odgryzie, jednak Laura zamarła i położyła sobie dłoń na brzuchu. Na jej twarzy pojawiło się skupienie, a potem błogi uśmiech.
- Laura, co się dzieje?! - patrzył na nią przerażony.
- Patrz - wyszeptała.
Chwyciła jego dłoń i położyła sobie na brzuchu obok jej. Początkowo nie wiedział, co się dzieje i co ma robić, jednak po chwili wszystko się wyjaśniło. Poczuł na swojej dłoni delikatny dotyk, wręcz muskanie. Popatrzył na Laurę rozpromieniony. Niemal zabrakło mu słów ze szczęścia.
- Czy to...?
- Tak Marc - uśmiechnęła się.
- To pewnie Blanca, bo tak lekko.
- Blanca?
Pokiwał głową.
- Podoba mi się.
- Mała Blanca Bartra Terras - po drugiej stronie brzucha, tam gdzie przed niewielką chwilą przeniósł swoją dłoń poczuł mocniejsze kopnięcie.
- A to był pewnie mały Aleix - Laura pogłaskała skórę w miejscu, gdzie przed chwilą jeszcze czuła dotyk swojego syna.
- Ale będziemy mieć rodzinkę - przyciągnął Hiszpankę do siebie i objął ją ramieniem - Blanca i Aleix. Ty i ja aniołku.


*


Godzina czwarta dwadzieścia siedem. Drzwi wejściowe do mieszkania zamykają się z trzaskiem. Nina poderwała się z dywanu w salonie i pobiegła przywitać się ze swoim właścicielem. Marc opierał się dłońmi o szafkę i próbował zebrać myśli.  Było to niezmiernie trudne, zważywszy na to, że wypity alkohol skutecznie mieszał mu w głowie.
Świętowali z chłopakami dwudzieste czwarte urodziny Martina Montoyi. Impreza była bez wstępu pań, dlatego trochę sobie pofolgowali z ilością wypitych drinków. Nikt ich nie pilnował, dlatego teraz Marcowi szumiało w głowie prawie tak samo mocno, jak wtedy gdy świętował swoją pełnoletność. W tej chwili zupełnie nie myślał o konsekwencjach swojego zachowania. Kac był jeszcze odległą przyszłością. Jak na razie przebywał w szczęśliwej alkoholowej bańce i nie przejmował się zupełnie niczym.
- O Nina! Cześć piesku! - chciał pochylić się, by pogłaskać suczkę, jednak mu to nie wyszło.
W trakcie schylania stracił równowagę, przewrócił się i uderzył mocno kolanem w kant szafki.
- Kurwa! - zaklął głośno i zwinął się w kłębek licząc, że to złagodzi ból. Nina podeszła do niego i polizała go po twarzy.
Usiadł powoli na podłodze i utyskując i przeklinając dalej jak szewc, podpierając się o szafkę, która tak agresywnie chwilę wcześniej go zaatakowała, udało mu się w końcu wstać.
Hałas,  jaki spowodował swoim przyjściem, obudził Laurę, która zasnęła na kanapie w salonie w oczekiwaniu na jego powrót. Zerwała się przestraszona początkowo nie wiedzą, gdzie się znajduje. Dopiero po chwili dotarło do niej, że zasnęła pod kocem przed telewizorem, który w końcu sam się wyłączył. Przeciągnęła się i postawiła stopy na podłodze. Piłkarz nareszcie wrócił do domu i to hałas przez niego spowodowany wyrwał ją ze snu. Na początku nie chciała na niego czekać, wiedziała, że będzie się dobrze bawił na imprezie urodzinowej Martina, jednak wieczorem miała wrażenie że ktoś kręci się pod drzwiami do mieszkania. Wystraszona, nie mogła już zasnąć. Musiała czekać na powrót Marca. Ostatnio tylko przy nim czuła się bezpiecznie.
Złożyła koc, odłożyła go na kanapę i wyszła piłkarzowi na spotkanie. Lekko kulał na prawą nogę, zataczał się i wyglądał tragicznie. Na jego widok z jej ust wyrwało się głośnie westchnienie. A mówiła mu, jak wychodził na imprezę, żeby nie przesadził z alkoholem. Jak zwykle jej nie posłuchał. Zaczynała się do tego przyzwyczajać.
- Hej Marc.
Wymamrotał coś tylko w odpowiedzi, nawet nie usłyszała co. Zwolnił kroku i spojrzał na nią. W jego oczach nie znalazła piłkarza, którego znała. Po nich mogła stwierdzić, że jest zalany w trupa. Gdyby nie oczy, zawsze jeszcze pozostawał zapach, jaki się wokół niego unosił - istna gorzelnia!
- Mój Boże jak ty wyglądasz! - odbił się od ściany i ją wyminął - Marc spójrz na mnie!
Zignorował wołanie Laury i szedł w kierunku swojej sypialni. Co za baba. Musi się drzeć i czepiać nawet kiedy widzi, że źle się czuje. Nie może mu dać spokoju.
- Marc! Ktoś się dzisiaj kręcił pod naszymi drzwiami! - szła za nim, nadal przerażona na wspomnienie ciemnego kształtu, który zobaczyła przez wizjer.
Zupełnie nie przejął się tym, co właśnie przekazała mu Laura. Zamknął jej drzwi od sypialni przed nosem i zaczął rozpinać guziki od koszuli. Palce mu się plątały, ale dzielnie walczył, by je wszystkie odpiąć.
Laura walnęła pięścią w drzwi. Nie pozwoli się tak ignorować! Była przerażona i chciała, by potraktował jej strach na poważnie. Uderzyła jeszcze raz i unosiła pięść, by zrobić to po raz trzeci, gdy Marc otworzył przed nią drzwi. Zdążył już zdjąć koszulę i był w trakcie ściągania spodni, co poznała po rozpiętym rozporku. Zapatrzyła się na jego odsłoniętą pierś i zamyślenia wyrwał ją dopiero ostry głos obrońcy.
- Słucham? Przebieram się i chcę iść spać.
Dawno już nie był dla niej taki oziębły. Ostatnio było tak, gdy nie szło mu na treningach. Jak widać, gdy się napije, jest taki sam. Przełknęła ślinę i ponownie chciała mu opowiedzieć, o tym, co widziała, jednak jej przerwał.
- Laura pewnie ci się tylko wydawało. Albo tam nikogo nie było, albo to był któryś z sąsiadów.
- Wiem, co widziałam.
- Jasne. Idź spać Laura.
- Porozmawiaj ze mną. Naprawdę się bałam.
- Nie teraz, zmęczony jestem.
Skrzywiła się.
- Ile wypiłeś?
- Nic ci do tego. Mało.
- Cuchniesz jak butelka wódki - spojrzała na niego z dezaprobatą.
- Moja sprawa - chwycił za drzwi,sygnalizując, że chce zostać sam.
- Marc...
- Laura wyluzuj. Zaczynasz być upierdliwa jak moja mama.
Dobrze, że zrobiła krok do tyłu, inaczej zatrzasnąłby drzwi praktycznie na niej. Nie poznawała go zupełnie. Miała nadzieję, że jak wytrzeźwieje, to na nowo będzie normalny, będzie jej Marciem.
Poszła do sypialni i położyła się na plecach w łóżku. Oddychała powoli i głęboko, tak jak ją nauczyli w szkole rodzenia, by się uspokoić i zasnąć. W końcu fakt, że obrońca już jest w domu utulił ją do snu.



~~~~~~

Znalazłam dzisiaj czas w pracy, bo miałam na 6 i było super nudno, także rozdział w końcu dokończony. Mam nadzieję, że się podoba! Jeśli tak - komentujemy!

Jeszcze 3 rozdziały do końca. Chyba nadszedł czas na zaplanowanie kolejnego bloga.

wtorek, 9 czerwca 2015

Szósty



Zajechał na parking i zaparkował na ostatnim wolnym miejscu. Niewiele brakowało, a z nerwów nie zdążyłby zahamować i uderzyłby maską o ścianę parkingu podziemnego w jego kamienicy. Zgasił silnik, wyłączył światła i radio. Schował twarz w dłoniach i oparł ją o kierownicę.
Wszystko mu się dzisiaj waliło. Nie szło mu rano dobrze na treningu już drugi raz z rzędu. A Lucho ogłosił listę powołanych na mecz wyjazdowy z Malagą i według trenera nie był potrzebny i miał zostać w Barcelonie razem z Douglasem, Masipem, Vermaelenem i kontuzjowanym Rafinhą. Niby się spodziewał takiej decyzji trenera, jednak serce zabolało go bardzo z tego powodu. Chciał grać jak najczęściej i jak najwięcej, ale nie było mu to dane. Ostatni spadek formy spowodowany był Laurą. Nie mógł spać po nocach, gdyż siedział wtedy przy Hiszpance, która dostawała lekkich skurczy i bardzo bolał ją brzuch. Gdy wezwał lekarza, okazało się, że to  nic poważnego i samo przejdzie, jednak nie mógł przestać się martwić o nią i o jego dzieci. Przecież nie mógł mieć pewności, że wszystko z nimi w porządku! Zasypiał dopiero nad ranem, wtedy, gdy i Laurze się to udawało. Gdy wychodził z domu na treningi, nie był o nich spokojny, co sprawiało, że nie mógł skupić się na trenowaniu. Zbyt bardzo bał się, że coś może się jej stać, gdy jego nie ma u jej boku.
Rozumiał, czym spowodowany jest jego brak formy, jednak nie potrafił się z tym pogodzić. Wściekał się na siebie, na Laurę i poniekąd na Luisa Enrique, że podejmuje takie, a nie inne decyzje. Gdyby mógł, zmieniłby wszystko, ale nie niestety nie było to możliwe. Dlatego też złość kipiała w nim praktycznie nieprzerwanie od jakiegoś czasu. Dzisiaj osiągnęła swoje apogeum i niewiele było potrzebne, by wybuchł.
Z całej siły uderzył dłonią w sam środek kierownicy i po parkingu echem potoczył się głośny dźwięk klaksonu. Ulżyło mu trochę, jednak przepełniała go wściekłość. Wysiadł z samochodu i zamknął z trzaskiem drzwi. Dopiero przy drzwiach na parter przypomniał sobie, że nie zabrał torby z brudnymi rzeczami po treningu. Laura zmyłaby mu głowę, gdyby zostawił je w bagażniku, bo planowała na dzisiaj wielkie pranie. Zabronił jej tego i chciał wynająć gosposię, jednak ona nic nie robiła sobie z jego zakazów i i tak zajmowała się domem. A przecież prosił, by się nie przemęczała i dbała o siebie i dzieci. Ale nie, ta dziewczyna musiała go nie słuchać. Kiedyś doprowadzi go do szału!
Zabrał zapomniane rzeczy i ponownie ruszył do wyjścia z parkingu. Kiedy otworzyły się drzwi, minęła go sąsiadka z dołu, trajkocząc coś do przyjaciółki o najbliższym meczu Barcy i spojrzała przy tym na niego znacząco. Hiszpan posmutniał. Nie mogła jeszcze wiedzieć, że nie został powołany na to spotkanie, ale liczyło się, że on miał tego świadomość. Głupi Lucho! Nie powinien był go przekreślać po kilku słabszych dniach! Smutek bardzo szybko przerodził się w zdenerwowanie. Pokonał schody przeskakując co kilka stopni i po chwili wpadł do mieszkania.
- Jestem! - rzucił torbę na podłogę przy szafce i zdjął buty. Zignorował Ninę, która przydreptała do niego się przywitać i  swoje kroki skierował do kuchni. Musiał jakoś odreagować cały ten dzisiejszy dzień i najlepiej do tego nadawało się piwo. Nie miał jednak zamiaru pić z przyjaciółmi. Nie mógłby znieść tego, że oni dostali powołanie, a on nie. Wolał utopić smutki w samotności.
O samotności jednak mógł zapomnieć. W kuchni królowała Laura. Krzątała się przy kuchence i przygotowywała obiad.
- Hej! - rozpromieniła się na jego widok - Jak było na treningu?
Zignorował jej pytanie i wziął sobie butelkę piwa z najwyższej półki w lodówce. Przeszedł obok niej i z szuflady zabrał otwieracz. Zdjął kapsel i wrzucił go do śmietnika. Oparł się o blat i pociągnął duży łyk z butelki.
- Marc... - spojrzała na niego z troską.
- Co? - mruknął.
- Topienie smutków w alkoholu to nie jest najlepszy sposób na to, by sobie z nimi poradzić.
Wzruszył tylko ramionami.
- Zaczynam się o ciebie martwić Marc.
- To przestań.
- Wiesz, że tego nie zrobię.
- No to teraz będziesz wiedziała, jak ja się czuję, gdy się o ciebie martwię, a ty mnie nie słuchasz - warknął.
Ktoś kiedyś powiedział, że najlepszą obroną jest atak i często się do tego stosował.
Laura skrzywiła się. Od jakiegoś czasu właśnie tak wyglądały wszystkie ich rozmowy. Wystarczyły kłopoty na boisku, by zepsuły się ich relacje. Wściekała się o to na piłkarza, jednak starała się go zrozumieć. Wiedziała, że piłka jest dla niego bardzo ważna, Próbowała go wspierać, ale by się to udało, potrzebowała jakiejkolwiek, choćby najmniejszej, inicjatywy z jego strony. Marc niestety dusił smutki w sobie i nie chciał się nimi z nikim podzielić.
- Wiem, że teraz nie idzie ci za dobrze na treningach... - spróbowała dotrzeć do niego z innej strony - Ale to jest tylko przejściowe - stanęła naprzeciw piłkarza i wyjęła z jego dłoni butelkę - Musisz zebrać się w sobie i na nowo zacząć walczyć o swoje. Zagrasz w pierwszym składzie, musisz tylko pokazać, że jesteś tego wart. Nie możesz się poddawać. Trener w ciebie wierzy.
- Gówno prawda. Nie powołał mnie.
- Och...
- No właśnie, och! Zachowaj te swoje moralitety dla siebie, bo i tak nie ma z nich żadnego pożytku.
- Marc, nie odtrącaj mnie, proszę - wzięła go za dłonie i spojrzała prosto w jego oczy - Ja w ciebie wierzę. Zbierz się w sobie i zacznij na nowo walczyć. Jeśli nie chcesz tego zrobić dla mnie, zrób to dla naszych dzieci.
Położyła ich splecione dłonie na swoim zaokrąglonym już brzuchu. Twarz piłkarza złagodniała. Dzieci były dla niego najważniejsze. Te małe bliźniaki i Laura. Ale do tego nigdy by się nie przyznał. Nie chciał przyznawać jej racji. Nie mógł znieść tego, że ona już tak dobrze go zna i wie, co powiedzieć, by to do niego dotarło. Chciał zacząć walczyć, ale nie miał na to siły. Strach o nią i maleństwa skutecznie go jej pozbawił i nawet pomoc Hiszpanki nie potrafiła mu jej przywrócić. Odtrącał ją, bo nie chciał, by widziała, że nie potrafi się pozbierać.
Spuścił wzrok i zabrał dłonie z jej brzucha. Laura odsunęła się i wylała piwo do zlewu.
- Ej, piłem!
- Teraz jest obiad. Jak będziesz chciał, to potem weźmiesz sobie kolejne. Choć bardzo bym chciała, byś tego nie robił. Sięgniesz mi miseczki?
Posłusznie wykonał jej polecenie i podał brunetce naczynia.
- Zrobiłam gazpacho. Mam nadzieję, że lubisz?
Znowu nie doczekała się odpowiedzi. Plusem było jednak to, że Marc siedział przy stole i czekał na jedzenie. Zjedzą razem obiad, może tego dnia nie będzie tak źle.
Nalała chłodnik do miseczek, postawiła jedną na swojej podkładce, a drugą na tej należącej do piłkarza.
- Smacznego Marc - dotknęła jego dłoni i uśmiechnęła się do niego delikatnie.
Minęło trochę czasu, zanim wziął do ręki łyżkę i zanurzył ją w zupie. Po spróbowaniu na jego twarzy pojawił się grymas. Kiedyś taką zupę robiła jego babcia ze strony ojca i była to najlepsze gazpacho, jakie kiedykolwiek jadł. Było takie do dzisiaj, gdyż to, które przygotowała Laura, je przebijało. Nie wiedzieć czemu, potraktował to jako obelgę względem jego rodziny. Miał dzisiaj zły dzień i po prostu musiał się na kimś wyżyć, a brunetka nadawała się do tego wręcz idealnie.
-  Coś nie tak? Nie smakuje ci? - patrzyła na niego tymi swoimi  sarnimi oczami, które zazwyczaj wywoływały w jego klatce ciepło. Dzisiaj jednak działały na niego niczym płachta na byka.
- Nie - warknął - Moja babcia robiła lepsze.
- Och... przepraszam, nie wiedziała - posmutniała - Jeśli chcesz, mogę ci zrobić coś innego do jedzenia.
- Nie, nic mi nie rób - wstał od stołu i odstawił pełną miskę do zlewu. Odwrócił się od Laury i wyjął nowe piwo z lodówki. Wychodząc do salonu słyszał jej cichy szloch.
Starał się sobie wmówić, że wcale go to nie ruszyło, jednak było  z tym ciężko. Musiał się na kimś wyżyć, po prostu musiał. Pech chciał, że padło akurat na nią. Usiadł na kanapie i zapatrzył się w ciemny ekran telewizora.
Nie mogła dać piłkarzowi tej satysfakcji, że doprowadził ją do łez. Znosiła jego humory, starała się mu dogodzić, była po jego stronie, a on traktował ją tak okropnie. To nie był pierwszy raz. Dzisiaj już tama puściła i poleciały jej łzy, których bardzo się wstydziła. Zawołała Ninę i wyszła z nią na spacer. Musiała opuścić ten dom, jakoś odreagować. Musiała na nowo odzyskać wiarę w Marca, a przebywając z  nim w tym samym mieszkaniu nie było to  możliwe. Bardziej prawdopodobne, że znowu by na siebie nakrzyczeli bądź powiedzieli sobie kilka niemiłych słów. A tego tak bardzo nie chciała. Pragnęła, by wszystko wróciło do tego, jak było dawniej. By uśmiech na nowo pojawił się na jego twarzy. By był taki ciepły i serdeczny, by brał ją w ramiona, by szeptał miłe słowa. By  był po prostu tym Marciem, który ją zauroczył tamtego pamiętnego dnia w klubie.

*

- Laura...? - Marc stanął w drzwiach sypialni brunetki i oparł się o framugę, przyglądając się jej z uwagą. Siedziała na parkiecie na środku pokoju i malowała paznokcie u stóp na wściekle czerwony kolor. Przygryzała język, a z koczka wystawało jej kilka niesfornych kosmyków. I jeszcze ten delikatnie zaokrąglony brzuszek, w którym znajdowały się jego dzieci. Marc uśmiechnął się lekko do siebie. Była prześliczna.
Miał do niej sprawę i zastanawiał się, czy się zgodzi. Szanse na to wynosiły pięćdziesiąt procent na tak i pięćdziesiąt procent na nie. Za odmową przemawiał całokształt jego zachowania w ostatnim tygodniu, kiedy to wyżywał się na Hiszpance za każdym razem, kiedy tylko nie szło mu dobrze na treningach oraz to, że był idiotą. By się zgodziła, sprawić mogła tylko jedna rzecz - musiałaby przymknąć oko na wszystko, co skłoniłoby ją do odmowy. Musiałaby go lubić. A po tym tygodniu nie był już taki pewien tego, czy może liczyć na jakiekolwiek pozytywne uczucie z jej strony.
- Tak? - włożyła pędzelek do buteleczki i uniosła głowę.
- Bo ja... no... - bał się powiedzieć, o co mu chodzi, gdyż bał się odmowy. Gdyby się nie zgodziła, to byłby znak, że spieprzył na całej linii i że ich relacje będą powoli niszczeć.
- No wyduś to z siebie - uśmiechnęła się do niego zachęcająco.
- Moja babcia od strony mamy ma dzisiaj osiemdziesiąte drugie urodziny i wyprawia obiad dla rodziny... - przeczesał zakłopotany dłonią włosy - No i ja mam takie pytanie... Pojechałabyś ze mną?
- Chcesz, żebym pojechała z tobą?
- Tak... - spuścił wzrok - Wybacz Laura, to było głupie pytanie. Zapomnij, pojadę sam.
Serce jej się kroiło, gdy patrzyła jaki Marc był zakłopotany. Bez problemu odczytała wszystkie informacje, jakie malowały się na jego twarzy. Był przerażony, pewnie tym, że nie wiedział, jaka będzie jej odpowiedź. W oczach błyszczały mu maleńkie iskierki nadziei. No i ten zbolały uśmiech. Laura była pewna, że doskonale rozumiał, jak ją traktował w ostatnim czasie i że tego żałował.
Nie mogła być dla niego surowa. Sama również miewała humorki i krzyczała często na niego. Rozumiała, jaka piłka jest dla niego ważna i że porażki mogą niekorzystnie wpływać na jego zachowanie w domu. Nie mogła mu odmówić, to by go kompletnie załamało. A ona mimo wszystko, nadal darzyła go delikatnym uczuciem i nie chciała go ranić. Starał się dla niej jak mógł. Ona też mogła wykonać wysiłek ze swojej strony. Ich relacja była skomplikowana i by stała się łatwiejsza, musieli się starać oboje.
Bała się spotkania z jego rodziną. Miała jednak w pamięci odwiedziny jego mamy i to, w jak przyjemnej atmosferze one przebiegły. Jeśli wszyscy jego krewni są tacy sami, to czekało ją dużo uśmiechów i uścisków.  Kto nie ryzykuje, ten nie wygrywa.
- Marc, poczekaj - piłkarz zatrzymał się w połowie drogi do drzwi jej sypialni i spojrzał na nią z nadzieją - Bardzo chętnie pojadę z tobą na te urodziny.
- Naprawdę? - jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech, który podziałał zaraźliwie na brunetkę.
- Naprawdę. Kupiłeś babci prezent?
- Tak - usiadł na przeciwko niej na podłodze - Babcia kocha kwiaty. No to sobie pomyślałem, że jej jakiegoś kupię. Byłem rano w kwiaciarni i pani powiedziała, że storczyki są super. To wziąłem białego i mi go ładnie wstążką opakowała. Myślisz, że może być?
- Myślę, że się jej na pewno spodoba. Może jeszcze jakieś czekoladki, co?
- Laura, jesteś genialna! - uściskał ją - Kupimy po drodze.
- Na kiedy mam być gotowa?
- A która jest godzina?
- Już po jedenastej.
- O nie! No to jak najszybciej! Do Sant Jaume pojedziemy jakoś z godzinę, obiad jest na trzynastą i nie możemy się spóźnić, bo babcia tego nie lubi! Dasz radę być gotowa za dziesięć minut? - spojrzał na nią przerażony.
- No pewnie Marc, wyrobię się.
- Naprawdę?
- Spokojnie. Idź ubierz koszulę, bo przecież nie pojedziesz w tej koszulce. Masz tu plamę po kawie - popukała go nad sercem.
- Oj - zarumienił się - To lecę!
Podniósł się z podłogi i popędzi do swojej sypialni. Tuż za nim podreptała Nina.
Laura pomalowała ostatni paznokieć i poszła do łazienki. Zrobiła przed lustrem delikatny makijaż i rozpuściła włosy. Rozpyliła na nie mgiełkę, by dodać im blasku. Za uszami skropiła się perfumami. Wróciła do sypialni i  uchyliła okno, by pozbyć się zapachu lakieru. Z szafy wyjęła długą czarną sukienkę i założyła ją na siebie. Ze szkatułki wybrała kilka bransoletek, które znalazły się na jej lewej ręce. Dla równowagi na prawą dłoń założyła pierścionki. Uważając na świeżo pomalowane paznokcie ostrożnie wsunęła na stopy sandałki na platformie. Przełożyła portfel i błyszczyk do małej torebki. By ocenić efekt końcowy, przejrzała się w dużym lustrze, które piłkarz zamontował jej przy szafie. Zadowolona opuściła sypialnię i praktycznie wpadła na Marca.
Hiszpan złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie.
- Ostrożnie Laura - uśmiechnął się - Wyglądasz prześlicznie. Babcia będzie tobą zachwycona.
- Oj nie przesadzaj.
- Mówię prawdę.
Zabrali ze sobą Ninę i pojechali do rodzinnej miejscowości obrońcy. Po drodze zatrzymali się, by Marc mógł kupić czekoladki. Jazda upłynęła im w miłej atmosferze. Praktycznie cały czas rozmawiali, a jeśli zdarzały się chwile ciszy, Laura od razu je przerywała i nuciła pod nosem piosenki z radia. Marc po chwili się do niej przyłączał i fałszowali oboje.
Zaparkował samochód obok podobnego Audi jego brata. Zgasił silnik i popatrzył na Laurę.
- Bo...jest sprawa...muszę cię o coś prosić...
- Tak Marc?
- Bo...babcia już jest stara i nie zrozumie...nie mów jej proszę, jak się poznaliśmy i skąd ta ciąża, dobrze?
- Jasne, nie ma problemu.
- Myślałem o tym, żeby jej powiedzieć, że jesteśmy razem...no wiesz, parą. Nie będziesz zła? Bym cię czasem objął...dał buziaka...no wiesz, żeby babcia myślała, że tak jest naprawdę. Przeżyjesz?
- Myślę, że jakoś dam radę.
Odetchnął z ulgą.
-  Chcesz zrobić test?
- Co masz na myśli?
Laura nadstawiła policzek. Pochylił się delikatnie nad dźwignią skrzyni biegów w jej stronę. Owiał go zapach jej perfum, które tak bardzo lubił. Złożył na jej policzku pocałunek, ledwie muśnięcie, a jednak poczuł ciepło praktycznie aż w palcach u stóp. Ta dziewczyna była niesamowita.
- Chyba zdamy test u twojej babci -  uśmiechnęła się i wysiadła z samochodu.
Pokręcił głową, by przywrócić racjonalne myślenie. Opuścił Audi za brunetką i wziął ją za rękę.
- Nic się nie bój, pokochają cię wszyscy, nie tylko babcia.
- Mam nadzieję.
- Obiecuję ci aniołku.
Przyciągnął ją za dłoń do siebie i pocałował delikatnie w czubek głowy, chcąc dodać jej odwagi. Objął Laurę w pasie i razem poszli stawić czoło jego rodzinie.

*

- Przepraszam za spóźnienie! Musiałam wyprowadzić Ninę na spacer i przez to uciekł mi autobus - Laura zajęła miejsce przy stoliku na przeciwko swojej najlepszej przyjaciółki, Olivii.
Umówiły się na kawę, bo dawno się nie widziały i chciały nadrobić stracony czas.
- Widzę, że się zaaklimatyzowałaś się u piłkarzyka  - Laura zmroziła przyjaciółkę wzrokiem, a ta wybuchnęła głośny śmiechem.
- Czy mogą już panie złożyć zamówienie?
- Tak, poproszę duże cappuccino. A ty Laura, co bierzesz?
- Dla mnie sok ze świeżych pomarańczy.
- Co tak zdrowo? - zapytała, gdy kelnerka odeszła, by zrealizować zamówienie.
- W ciąży staram się unikać kawy.
- Fakt, dzieciom pewnie by nie smakowała. Tak patrzę, że trochę ci się przytyło ostatnio - Laura znowu zmroziła ją wzrokiem - Oj przecież żartuję. Jesteś piękna jak zwykle. Choć ten brzuszek...Piłkarzyk pewnie jest dumny, co?
- No jest. Codziennie gada do brzucha i skacze wokół mnie.
- Ja bym to wykorzystała.
- E tam, wiesz, że lubię zrobić coś w domu.
- I co z tego? Jak chce robić, to niech robi, póki mu się chce.
Laura zbyła gadanie przyjaciółki machnięciem ręki.
- Machasz na mnie czy na kelnerkę?
- Oczywiście, że na ciebie.
- A pfff.
Dostały akurat swoje zamówienie. Brunetka upiła łyk swojego soku.
- Mhmm pycha. Opowiadaj lepiej jak tam było na Mauritiusie.
- Tam jeszcze fajnie.
- Jak to jeszcze?
- Zaraz do tego dojdę. Na Mauritiusie było jak w bajce. Słońce, plaża, morze, drinki z parasolką i dziki seks. Czego chcieć więcej podczas miesiąca miodowego?
- Chyba niczego - Laura zachichotała.
- No właśnie, niczego. Dopiero potem się trochę pogorszyło. Wiesz, jak wróciliśmy do domu.
- Jak to pogorszyło?
- Oj no bo wiesz, niby mieszkaliśmy już razem, ale to wcale nie było to samo. Zaczął mnie po prostu wkurzać. Przychodzi z pracy i pierwsze co, to nie buziak na powitanie, tylko bierze piwo i biegnie z nim na kanapę przed telewizor. No i czeka, jak mu łaskawie obiad podam pod nos. Taaa, i co jeszcze? Ostatnio, jak się chciałam kochać, to mi powiedział, wiesz co? Że go głowa boli! No biedactwo niesłychane - prychnęła - A najgorsze jest to, że zupełnie po sobie nie sprząta! Gdybym nie wyrzucała tych jego butelek po piwie, to jeszcze trochę i by cały salon zapełniły!
- Akurat z tym niesprzątaniem to cię rozumiem. Marc też się do tego nie garnie. Co chwilę zbieram jakieś jego brudne rzeczy i noszę do łazienki. I w ogóle taka z niego fleja. Nie ma dnia żeby się nie wybabrał jedzeniem. Ostatnio chciał jechać na urodziny babci w poplamionej kawą koszulce - pokręciła głową z rozbawieniem.
- Widzę, że ci ten piłkarzyk zawrócił w głowie.
- A co ty wygadujesz!
- Prawdę Laura, prawdę - pokazała jej język.
- A wcale, że nie!
- Tak tak!
- No nie! On jest okropny. Praktycznie nie ma dnia, żeby mnie czymś nie wkurzył. Jeszcze trochę i skończę z nadciśnieniem! Jak nie sprzątanie, to coś odwali. Ja już naprawdę mam go chwilami dość!
- A innymi chwilami masz ochotę zaciągnąć go do łóżka na długi maraton seksu.
- Ostatnio mi powiedział, że mu moja zupa nie smakuje - mruknęła. Nadal bolało ją to wspomnienie, choć zdawała sobie sprawę, że powiedział to tylko dlatego, że chciał wyładować złość.
- Ha, mam cię!
- Co?
- Nie zaprzeczyłaś, że masz na niego ochotę.
- Bo nie słyszałam.
- Jasne Laura, mnie nie okłamiesz. Za długo się znamy.
- Ty to głupia jesteś. On mnie serio za często wkurza, żebym mogła myśleć o nim w jakikolwiek inny sposób, jak o tym, jak go zamordować, by było bardzo bolesne.
- Tak tak, winny się tłumaczy kochana. Wcale się nie zdziwię, jak niedługo znowu wymienicie ślinę, albo i coś więcej.
Upiła łyk swojej kawy i zaczęła jej opowiadać, co słychać na studiach. Najchętniej jeszcze trochę ponabijałaby się z Laury i piłkarzyka, jednak widziała, jak przyjaciółce już żyłka chodzi ze złości. A w ciąży lepiej jej nie denerwować, dlatego odpuściła. Kiedyś w końcu sama przyzna, że się w nim zakochała, najpewniej z wzajemnością.

*

- I co, jak ci się podoba mecz? - zapytał Laurę Eric, brat bliźniak Marca.
- Nie za bardzo się na tym znam, ale wydaje mi się, że zespół twojego brata jest lepszy.
- No oczywiście, że jest lepsza! FC Barcelona to najlepsza drużyna na świecie!
- No tak, pewnie masz rację.
- Na pewno mam Laura - Eric patrzył na nią z pasją w oczach, w których wyczytała również miłość do drużyny w bordowo-granatowych strojach - Nie da się nie oglądać meczu i nie doceniać ich geniuszu, nie podziwiać tego pięknego futbolu, jaki tworzą!
- Ja się naprawdę nie znam na piłce nożnej. Przepraszam.
- Muszę pogadać z Marciem, żeby to zmienił. On ci wszystko wytłumaczy. Magię Barcy najlepiej przekaże ci jej zawodnik.
- Sama nie wiem.
- Na pewno - wrócił do oglądania.
Laura również przeniosła swój wzrok na murawę i śledziła grę. Niewiele z niej rozumiała, ot dwudziestu dwóch facetów biegających przez dziewięćdziesiąt minut za piłką, ale starała się pojąć o co chodzi. Wiedziała, że sprawiłaby tym przyjemność obrońcy, dla którego dzisiaj przyszła na Camp Nou.
Po udanej wizycie w jego rodzinnym miasteczku na urodzinach babci, w końcu na nowo odnalazł siłę w sobie i zaczął walczyć o miejsce w pierwszym składzie. Trener docenił jego starania i na mecz z Almerią wyszedł w wyjściowej jedenastce. Podczas prezentacji obu drużyn Laura aż z trybun widziała radość, jaka go z tego powodu rozpierała. Jednak już w chwili, gdy sędzia po raz pierwszy użył gwizdka, by zasygnalizować początek meczu, jego twarz straciła wszelkie emocje. Było tylko całkowite skupienie. Istniał tylko on i przeciwnik.
- Eric?
- Hm?
- Co się teraz dzieje?
- Jest rożny. Będzie wybijał Xavi, nasz kapitan, Generał. Jest najlepszy.
- Dziękuję - uśmiechnęła się i obserwowała grę.
Mieli wielkie szczęście. Marc załatwił im bilety praktycznie przy samej murawie i to akurat bliżej tej bramki, przy której miała dziać się ta akcja.
Marc ze skupieniem obserwował, jak Xavi zbiera się do kopnięcia piłki. Jak na zwolnionym filmie widział, jak jego stopa dotyka futbolówki i kieruje się prosto w jego stronę. To była jego szansa! Na udowodnienie trenerowi, że nadaje się do pierwszego składu i na pokazanie Laurze, jak mu na niej zależy. Wszystko to trwało może kilka sekund, jednak dla obrońcy to była wieczność. Dobiegł do piłki kilka kroków i mocnym ruchem głowy skierował ją prosto do bramki Almerii. Bramkarz nie miał szans obronić tego strzału!
Wbiegł do bramki i zabrał futbolówkę. Wpakował ją pod  koszulkę, udając brzuch ciążowy, a do buzi włożył kciuk -  smoczek. Chciał, by cały świat cieszył się razem z nim z faktu, że zostanie ojcem! I to podwójnym. Przyjaciele z drużyny przybiegli do niego, by razem cieszyć się ze strzelonej bramki, już trzeciej tego dnia. Pierwszy dotarł do niego Messi, przybił mu piątkę i wziął w ramiona. Potem był już Luis Suarez i Sergi Roberto. Dalej już nie pamiętał. Zresztą, to nie było dla niego aż tak ważne. Nawet wiwatujące tłumy na Camp Nou tak go nie podniosły na duchy, jak uśmiech na twarzy Laury. Gdy koledzy go opuścili, podbiegł niedaleko miejsca, gdzie siedziała i pokazał na nią palcem, ciesząc się niczym dziecko. Podskakiwała i klaskała razem z jego bratem. W końcu będzie z niego dumna! Czy mu się tylko wydawało, czy też otarła dłonią oczy? Płakała? Miał wielką nadzieję, że ze szczęścia. Najcudowniejsza kobieta na świecie, matka jego dzieci.









~~~~~~~

Notka pod rozdziałem dzisiaj będzie nieco dłuższa niż zazwyczaj, ponieważ mam Wam kilka rzeczy do zakomunikowania.

Bardzo chciałabym podziękować, za te wszystkie super długie komentarze pod poprzednim rozdziałem! Czytanie ich to było czysta przyjemność. Właśnie coś takiego najbardziej motywuje mnie do dalszego ( i częstszego) pisania, więc wiecie, co macie robić :*

Siódemka pojawi się dopiero za co najmniej dwa tygodnie. Dzisiaj mam samolot do Włoch i przez dziesięć dni będę ładować akumulatory w Neapolu, dlatego robię sobie krótką przerwę od pisania. Po powrocie przepakowuję tylko rzeczy i jadę do pracy do Iławy. Zanim sobie tam wszystko ogarnę pewnie minie ze dwa/trzy, dlatego dopiero wtedy zacznę pracę nad nowym rozdziałem. Mam nadzieję, że mnie rozumiecie.

Dziękuję Wam za wszystkie zaproszenia na Wasze blogi, jakie pojawiają się pod rozdziałami. Niestety z braku czasu czytam jedynie może ze dwa/trzy blogi. Na pewno piszecie cudownie, ale ja po prostu jestem zmuszona do niezaczynania czytania nowych historii. Naprawdę bardzo przepraszam.

Ten rozdział jest w pewnym sensie rozdziałem bardzo wyjątkowym dla mnie. Równo dwa lata temu po raz pierwszy zaistniałam na Bloggerze i 09.06.2013 pojawił się prolog opowiadania o Jordim Albie. Tamtego dnia nigdy nie pomyślałabym, że moja historia z pisaniem tak się potoczy. W tej chwili jest to moja dziewiąta opowieść, w planach mam, myślę że, jakieś kolejne pięć. Tysiące wyświetleń, setki komentarzy, wielkie grono czytelników - to coś pięknego. Jedna z najlepszych przygód w moim życiu. Dziękuję Wam, że jesteście ze mną już tak długo! Mam też nadzieję, że zostaniecie jeszcze dłużej.

Teraz przejdę do tego rozdziału. Całkiem fajnie się złożyło, że Marc strzelił wtedy tę bramkę, miałam inspirację. Komplikowania ich życia ciąg dalszy, jeszcze trochę tego będzie. Jakby było tylko miło i przyjemnie, to by było nudno i  nie chciałoby mi się tego pisać. Komplikacje muszą być, największa jest jeszcze przed nami. Amen.

Rozdziału nie czytałam, bo nie mam czasu, muszę się spakować do końca, dlatego przepraszam za wszelkiego rodzaju błędy, literówki, itp. Mam nadzieję, że jakoś wiele ich tu nie ma.
Link do cudnej bramki naszego piłkarzyka - [KLIK]

niedziela, 31 maja 2015

Piąty


Laura schyliła się, by wyjąć umyte kubki ze zmywarki i ustawiła je na półce. Chciała powtórzyć czynność, jednak piłkarz wstał od stołu i wyjął jej naczynia z dłoni.
- Zostaw, ja to zrobię.
- A ty nie musisz czasem zaraz wychodzić na trening? - nie przejęła się jego słowami i dalej opróżniała zmywarkę.
- Nie muszę. Zapomniałem ci powiedzieć, dzisiaj mam tylko siłownię przez dwie godziny i najlepsze w tym jest to, że mogę się pojawić w Ciutat kiedy tylko chce. Laura proszę cię, zostaw te naczynia, nie przemęczaj się - spojrzał na nią z wyrzutem.
Hiszpanka wywróciła oczami.
- Marc... - oparła się o blat i założyła ręce na piersi - Kiedy do ciebie w końcu dotrze, że ja nie jestem umierająca, tylko w ciąży?
- Przecież ja to wiem.
- Naprawdę? - uniosła brew - Zupełnie tego nie widać.
- Czy to tak bardzo źle, że się o Ciebie martwię? - przestał zajmować się naczyniami, stanął przed brunetką i wpatrywał się w nią mocno.
- Nie, Marc, oczywiście, że nie - Laura przeczesała włosy dłonią, by zyskać na czasie i ułożyć w sobie w głowie to, co chciała mu powiedzieć - Po prostu czasem...często... za bardzo wyolbrzymiasz to całe zamartwianie się o mnie. Musisz trochę wyluzować, ja nie jestem obłożnie chora ani nic takiego. Ciąża to całkiem normalny stan rzeczy.
- Ale to jest ciąża bliźniacza!
- To nic, kobiety przede mną przechodziły przez to samo, więc i ja dam radę.
- Ale... ja po prostu nie chce, żeby ci się coś stało - powiedział cicho.
- To słodkie - uśmiechnęła się - Ale nie możesz mnie trzymać pod kloszem. Ja naprawdę mogę robić coś w domu. Przecież jak będę tylko siedzieć na kanapie, to zanudzę się na śmierć! A tego chyba nie chcesz?
- Oczywiście, że nie! - zapewnił od razu.
- W takim razie obiecaj, że już nie będziesz się wściekał, jak będę chciała coś zrobić w domu - uśmiechała się do piłkarza, który długo się jej przyglądał z nieodgadnioną miną - Będę na siebie uważać! I jak tylko się trochę zmęczę, to będę robić przerwy.
- Na coś takiego mogę się zgodzić - skrócił dzielącą ich odległość do zera i przytulił się do Hiszpanki.
Mimo iż określili ich znajomość jako przyjaźń, Marc nie mógł się powstrzymać, by nie brać Laury co jakiś czas w ramiona. Czuł, że to zupełnie naturalne i wręcz tego potrzebował. Uwielbiał to, jak jej włosy pachniały kokosowym szamponem, do którego dołączał delikatny kwiatowy zapach perfum. Uwielbiał gładkość jej policzka, gdy czasem składał na nim delikatny pocałunek. Uwielbiał to, jak jego głowa idealnie pasowała w zagłębienie jej szyi i to, że w takiej pozycji czuł się po prostu cudownie. Nic  więcej mu do szczęścia wtedy nie było potrzebne. Uwielbiał też, jak jej oddech łaskotał jego ramiona, gdy ją w nich trzymał. A wreszcie uwielbiał to, że była przy nim taka maleńka, że czuł się, jakby mógł zostać jej bohaterem.
Laura odsunęła się od piłkarza, na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy. Lubiła ich kolor, tę rozmytą zieleń, w której wcale nie tak trudno było się zatracić, na czym udało jej się kilka razy przyłapać.
- Marc, a powiedz mi...
- Hm?
- Masz już na dzisiaj jakieś plany? Bo chciałabym cię wykorzystać...
- Tutaj? W salonie? A może w sypialni? - poruszył brwiami.
- W supermarkecie.
- Super, tam jeszcze tego nie robiłem!
- I nie zrobisz. Ale ty głupi jesteś Bartra - pokręciła głową.
- Teraz już za późno na składanie reklamacji, dzieci już są w drodze - uśmiechnął się łobuzersko.
- Reklamację można złożyć przez dwa lata od dokonania zakupu.
- Ale nie masz paragonu! Ha, mam cię! 
- Paragon jest tutaj - popukała się palcem w brzuch - Wygrałam, jak zwykle Marc.
- To nie fair - zrobił minę naburmuszonego dziecka.
- Następnym razem dam ci fory - pogłaskała go po policzku.
- Obiecujesz?
Pokiwała głową.
- A teraz tak na  poważnie. Trzeba zrobić zakupy, bo niedługo lodówka znowu zacznie świecić pustkami. Skoro mam się nie przemęczać, to może pojechałbyś ze mną? Sięgniesz mi wszystko to, co jak na złość zawsze, jak jestem w sklepie i tego potrzebuję, znajduje się na najwyższej półce.
- Jasne, już jedziemy. Nie mogę pozwolić, żebyś nosiła te ciężkie siatki. Jeszcze ci się coś stanie, a tego sobie nie daruję.
- Świetnie, ja prowadzę! - Laura rzuciła szybko i wyswobodziła się z objęć piłkarza. Biegiem ruszyła w stronę przedpokoju, gdzie na półce przy drzwiach wejściowych zazwyczaj kładł kluczyki od samochodu.
Zanim zdążył się zorientować, co właśnie się wydarzyło, Laura już zniknęła z kuchni. Pobiegł za nią, bo przecież nie mógł pozwolić, by ktoś obcy jeździł jego kochanym samochodem! Jego nowym, pięknym, zadbanym Audi beż żadnej, nawet najmniejszej rysy!
Gdy dotarł do Hiszpanki, ta trzymała już cała zadowolona z siebie kluczyki w dłoni. Musiał skorzystać z całej swojej siły woli, by nie jęknąć na ten widok. Miał bardzo złe przeczucia.
- Gdzie masz dowód?
Cisza, zero odpowiedzi. Nie potrafił wydusić z siebie słowa, nie chciał dzielić się swoim samochodem. To przecież normalne.
- Marc, powiedz mi, gdzie masz dowód? - Laura patrzyła na niego z  uśmiechem, a na jej twarzy jawiło się delikatne podniecenie.
- Chcesz prowadzić?
- Tak, mogę prawda?
Długo łamał się z tym, jednak w końcu się zgodził. Wyjął z kieszeni spodni dowód i podał jej. Z bólem serca obserwował , jak ląduje on w jej przepastnej torebce.
- Dziękuję - podeszła do niego i cmoknęła go w policzek - Gdzie zaparkowałeś?
- W podziemnym - włożył Air Maxy i powlókł się za podekscytowaną Hiszpanką do windy. Gdy tylko znaleźli się na parkingu, zapytał - Może ci wyjechać?
- Przecież umiem - burknęła i wsiadła do samochodu.
- Tylko pytałem - zajął miejsce pasażera i z niemałym bólem obserwował jak najpierw wyregulowała sobie siedzenie, a potem zajęła się ustawianiem lusterek. Serce mu wręcz zamarło, gdy włączyła wsteczny bieg i opuściła miejsce parkingowe - idealnie, bez żadnej rysy. Kolejny mały zawał serca przeżył, gdy musiała włączyć się do ruchu.
- Teraz masz wolne, jedź.
Już miała ruszyć, gdy silnik jej zgasł.
- Ale daj mu trochę więcej gazu.
- Wiem, co mam robić.
- Jesteś pewna?
- Tak - warknęła i ruszyła z piskiem opon. Podkręciła trochę radio i starała się nie zwracać uwagi na bacznie obserwującego jej poczynania piłkarza. Gładko przejechała przez najbliższe skrzyżowania, kiedy to na kolejnym z daleka już zauważyła czerwone światło.
- Ale hamuj już, bo zaraz wjedziesz mu w tyłek!
- No przecież hamuję.
- Cholera Laura, ale wciśnij ten pedał no!
- Przecież nie zatrzymam się pięćdziesiąt metrów od samochodu przed nami. Daj mi prowadzić!
Marc wściekły wypuścił głośno powietrze. Jeszcze chwila, a ona rozwali mu samochód! Kto tej dziewczynie dał prawo jazdy?!
Laura zacisnęła usta w wąską linię. Jak tak dalej pójdzie, to to jego ciągłe czepianie się o wszystko  tak ją zdekoncentruje, że naprawdę będą mieli ten cholerny wypadek.
- Po co tak wcześnie zmieniasz biegi? Daj mu się trochę rozpędzić - ciszę znowu przerwał głos piłkarza.
- Ja prowadzę czy ty?! - spojrzała na niego wściekła.
- Laura ale patrz na drogę, bo zaraz spowodujesz jakiś wypadek.
- To się w końcu zamknij i daj mi prowadzić!
Przeniosła wzrok z powrotem na jezdnię i skupiła się na drodze. Całe szczęście, że Marc w końcu przestał się odzywać i pozwolił jej prowadzić w spokoju. Niedługo się jednak cieszyła tą ciszą, aż do parkowania przed supermarketem.
- Ale po co ty parkujesz z jedynki? - nie wytrzymał i musiał zwrócić jej uwagę.
- Bo tak się nauczyłam.
- To bez sensu. Jak już jedziesz na dwójce, to nic nie stoi na przeszkodzie, by na tej dwójce zaparkować.
- Mi jest łatwiej z jedynki, przynajmniej wiem, że zdążę zareagować, jakbym miała zarysować jakiś samochód.
- Ty mi nawet nie próbuj zarysowywać mojego auta.
Nic nie opowiedziała. Zgasiła silnik i odpięła pas. Sięgnęła do tyłu po torebkę i zamaszyście otworzyła drzwi. Zatrzasnęła je i siłowała się z zamkiem torebki.
-  Pomogę ci - powiedział, gdy wysiadł i stanął obok niej.
- Ty mnie nawet nie dotykaj! - w końcu udało się jej ją otworzyć. Wyjęła kluczyki, dowód i listę zakupów  i wcisnęła to wszystko zaskoczonemu piłkarzowi do ręki - Masz tu kluczyki i dowód i sam sobie jeździj tym cholernym samochodem! Mam cię dość, jesteś jakiś popieprzony! 
- Ale Laura...
- Zakupy też zrób sam! Nie mogę na ciebie patrzeć, wracam do domu!
- Laura... - patrzył na Hiszpankę z coraz większym przerażeniem. Zupełnie zaskoczył go jej wybuch, a jeszcze bardziej to, że właśnie zostawiła go na parkingu przed supermarketem, całkowicie zdezorientowanego. Krzyknął za nią jej imię. 
Nie mogła się powstrzymać, taka była na niego wściekła, dlatego obróciła się jeszcze i pokazała mu środkowy palec. Niech sobie wsadzi w dupę te wszystkie porady dotyczące jazdy. Dostała prawo jazdy i umie jeździć, to te jego komentarze tak ją wyprowadziły z równowagi. 
Poprawiła torebkę na ramieniu i wskoczyła do autobusu, który akurat jechał w stronę centrum.

*

Otworzył drzwi od mieszkania kluczem i pchnął je ramieniem. Wszystkie siatki z zakupami zaniósł  bez zdejmowania butów do kuchni i położył je na stole. Następnie wrócił do przedpokoju i rzucił kluczyki od samochodu na półkę. Zdjął kurtkę i buty, zabrał bukiet i prezent, który kupił dla Laury po drodze do domu i poszedł jej szukać.
Chciał przeprosić Hiszpankę za to, jak się wcześniej zachował. Nie powinien był przedkładać samochodu nad nią. Czasu niestety nie cofnie, może jedynie liczyć na to, że Laura mu wybaczy. Mieli już kilka kiepskich momentów, ale to wynikało tylko z tego, że sytuacja, w jakiej się znaleźli była dla nich zupełnie nowa. Dopiero się uczyli wspólnego życia razem, wspólnego podejmowania decyzji, radzenia sobie z wadami drugiej osoby, rodzicielstwa. To logiczne, że mieli swoje upadki, jednak ważniejsze było to, by udało się im sobie z nim poradzić i by wychodzili z takiej kłótni silniejsi i z większą świadomością tej osoby, z którą przyszło im żyć.
Tym razem wiedział, że to on zawinił. Musiał schować swoją dumę do kieszeni i upaść przed Laurą na kolana, błagając o wybaczenie. Jeśli będzie trzeba, gotów był naprawdę to zrobić. Liczył jednak, że nowa książka i kwiaty dotrą do serca Hiszpanki.
Znalazł ją na tarasie. Siedziała na leżaku z twarzą do słońca i ogrzewała się w jego promieniach. Na jej twarzy znajdował się błogi uśmiech pełen zadowolenia. Aż nie miał ochoty jej przeszkadzać, ale wiedział, że musi. Lepiej przeprosić wcześniej, nie kusić tego małego diabełka, który w niej tkwił.
Odchrząknął cicho, jednak nie doczekał się żadnej reakcji z jej strony.
- Laura?
Najpierw zauważył, jak lekko się wzdrygnęła, potem okulary przeciwsłoneczne z nosa przeniosły się na włosy, a na koniec spojrzały na niego jej czekoladowe oczy. Nic nie powiedziała, czuł jednak na sobie jej przeszywający wzrok, który sprawił, że miał ochotę skulić się w sobie i uciec z tarasu. Nie  mógł jednak, musiał przeprosić brunetkę.
- Laura... bo ja... chciałem...cię przeprosić - zaczął nieporadnie - Zachowałem się jak dupek... Przepraszam...Już więcej tak nie zrobię...
- Znowu obiecujesz coś, czego nie możesz być pewien - przerwała mu.
- Nie, naprawdę już tak nie zrobię! Umiem uczyć się na błędach. A ty nie jeździsz okropnie, po prostu ciężko mi było patrzeć na kogoś innego niż ja za kierownicą mojego auta. Jeszcze nigdy nikt inny nim nie jeździł, także no... - spojrzał się na nią błagalnie.
- Byłam pierwsza? - na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
Marc pokiwał głową i dotarło do niego, że są szanse, że zostanie mu przebaczone.
- Nie gniewasz się już na mnie? - usiadł na brzegu jej leżaka.
- Hmmmm...
-  To dla ciebie! - tak samo nieporadnie jak przepraszał, wręczył jej też kwiaty i książkę. Jego zakłopotanie było tak rozczulające, że Laura nie mogła się dłużej na niego gniewać - Podobają ci się?
- Bardzo, dziękuję  - przysunęła się do piłkarza i dała mu buziaka w policzek.
- Ty ciągle czytasz, to pomyślałem sobie, że... - zwiesił na chwilę głos i spuścił wzrok na swoje dłonie. Czerwony na twarzy spojrzał po chwili na Hiszpankę. Jeszcze chwila, a to przepraszanie go wykończy. Kto by pomyślał, że jest to takie trudne? - No, pani w sklepie powiedziała, że to jakaś nowość, super książka, bardzo wyczekiwana...
- Dziękuję Marc.
- Ależ nie ma za co - uśmiechnął się.
- Jean Christophe Grange, "Kaiken" - przeczytała perfekcyjnie po francusku - Brzmi ciekawie.
- Kupiłem truskawki, przyniosę ci - podniósł się z leżaka, gdy Laura zaczęła czytać opis powieści znajdujący się z tyłu okładki.
Niedługo nacieszył się dobrym humorem Hiszpanki. Wystarczyło go do czasu, aż zdążył znaleźć durszlak, wsypać do niego truskawki i wstawić je pod zimną wodę.
- Ta książka to jakiś twój kolejny cholerny żart?  - jej głos ociekał  chłodem.
- Nie rozumiem - zakręcił wodę i pozostawił owoce do obcieknięcia.
Laura prychnęła.
- Ej naprawdę nie rozumiem - westchnął - Co ja znowu takiego złego zrobiłem?
- Wiesz co ty mi za książkę kupiłeś? Czytałeś w ogóle opis?
Pokręcił głową - Pani w sklepie mówiła, że to jakaś super, więc ci ją kupiłem z nadzieją, że ci się spodoba.
- No tak, bardzo mi się podoba. Pozwól, że ci przeczytam, co znajduje się na okładce, Uwaga, cytat: " Seryjny morderca drastycznością swoich czynów szokuje mieszkańców Paryża i okolic. Bo kto mógłby pozostać obojętny na to, że ofiarami są kobiety w zaawansowanej ciąży, zabijane w wyjątkowo bestialski sposób?" Dalej jest nie ważne. Kupiłeś mi książkę o mordowaniu matek! Cholera Marc!
Marc jęknął. Naprawdę nie sprawdził, co kupuje i zdał się na polecenie ekspedientki. Teraz przyjdzie mu zapłacić tego gorzką cenę. Starał się, ale jak zwykle poszło na odwrót. Już nie wiedział, co ma robić, by zadowolić Laurę.
- Nie wiedziałem, przepraszam.
- Jasne, nie wiedziałeś - prychnęła - Jak zwykle.
- Co jak zwykle? - spojrzał na nią z gniewem.
- Jak zwykle nie wiedziałeś, a potem dzieją się takie rzeczy.
- Mogłabyś w końcu przestać się mnie czepiać o wszystko? - podniósł głos.
- Nie ma powodów, żebyś krzyczał Marc - patrzyła się na niego z furią w oczach, jednak jej głos pozostawał chłodny i bardzo spokojny - Wcale się ciebie nie czepiam o wszystko.
- A właśnie, że tak jest! Zamiast mi podziękować i docenić to, że staram się naprawić to, co źle zrobiłem wcześniej, że przepraszam za naszą kłótnię o samochód, to ty jeszcze znajdujesz kolejny powód do tego, żeby narzekać i się mnie czepiać! Ja się kurwa staram, mimo że ta cała popieprzona sytuacja czasem mnie przerasta! A ty? Ty nic tylko narzekasz i wrzeszczysz! Choć raz mogłabyś docenić to, co robię!
Dyszał ciężko. Wpatrywali się w siebie z furią. Nina stała pomiędzy nimi i szczekała głośno.
- Ta książka... - krzyczał dalej - No dobra, nie przeczytałem opisu i źle zrobiłem, że taką kupiłem, zgadzam się. Ale wiesz co? Powinnaś docenić to, że starałem się załagodzić między nami sytuację! Naprawdę ja nie wymagam wiele, chcę tylko, żebyś ty też zaczęła się starać!
Laura patrzyła na niego bez słowa.
- Wiesz co? Mam tego wszystkiego cholernie dość! Wychodzę!
Wyszedł z kuchni i skierował się do sypialni po torbę z rzeczami na trening. Chwilę później Laura usłyszała głośny trzask drzwi wejściowych, gdy wściekły piłkarz opuszczał mieszkanie,
Dopiero wtedy pozwoliła sobie na jakiekolwiek emocje. Kolana się pod nią ugięły i osunęła się na kuchenne płytki. Przydreptała do niej suczka piłkarza. Przytuliła twarz do karku psa i pozwoliła łzom lecieć.

*

- Ktoś tu chyba potrzebuje się napić - Sergi Roberto stanął przed przebierającym się w szatni ośrodka treningowego Bartrą.
- Co? - spojrzał na przyjaciela nieobecnym wzrokiem.
- Martin?! Chodź tu, potrzeba lekarza!
- Sergi nie drzyj się tak, jesteśmy sami w szatni, a wiesz jaka tu jest dobra akustyka - Martin Montoya wyszedł spod prysznica i akurat wycierał głowę ręcznikiem.
- Oj dobra dobra.
- Co się dzieje? Przysięgam, że jeśli znowu uderzyłeś dużym palcem u stopy o szafkę to osobiście ci go amputuję, żeby więcej takich problemów nie było.
- Nie nie, to coś poważniejszego - Sergi powiedział teatralnym szeptem do bocznego obrońcy.
- Da się?
- Da da.
- No to co to jest?
- Raczej kto!
- Dobra Sergi wysłów się. Nie będę się bawić w zgadywanki, zimno mi i chcę się ubrać.
- No sam zobacz - wskazał łokciem na Marca, który właśnie chował brudne rzeczy do torby.
- Marc... - wywołany podniósł głowę i spojrzał na przyjaciół - Coś się stało?
- Nie, nic.
- Przecież widzimy. Chcesz o tym pogadać?
- Niekoniecznie Martin.
- Pójdziemy na piwo, wyżalisz się, zapijesz smutki i będzie już ok - Sergi usiadł obok obrońcy - Nie daj się prosić.
- Nie mam ochoty.
- A ja myślę, że akurat dobrze ci to zrobi. Wiesz, że jesteśmy twoimi przyjaciółmi i zawsze możesz na nas liczyć.
- Właśnie, zawsze się z tobą napijemy! - Roberto walnął go mocno w plecy.
- Nie o to mi chodziło Sergi - Montoya wywrócił oczami - Miałem na myśli to, że zawsze ci pomożemy, Marc.
- Wiem chłopaki, dziękuję. Ale naprawdę nie jestem w nastroju.
- Nie musimy iść do baru, pojedziemy do Sergiego i pogadamy sobie tak kameralnie.
- Ej czemu do mnie?
- Bo mieszkasz sam głupku.
- Ach no tak...No to postanowione. Martin ubieraj się, jedziemy na moje włości! - Sergi zarzucił sobie swoją torbę na jedno ramię, na drugim znalazła się ta należąca do środkowego obrońcy i popędził do swojego auta. Zrezygnowany Marc opuścił za nim szatnię i powlókł się do swojego Audi. Po chwili dołączył do nich Montoya i pojechali do apartamentu pomocnika.
Niecałe pół godziny później Marc siedział na fotelu w domu przyjaciela i kurczowo ściskał w dłoniach butelkę piwa. Na kanapie miejsce zajęli pozostali dwaj piłkarze, którzy wpatrywali się w niego z troską. Zdążył opróżnić butelkę do połowy, zanim Martin zabrał głos:
- Więc co cię gryzie?
Marc upił kolejny łyk.
- Laura.
Ta dziewczyna była jego utrapieniem. Czepiała się o wszystko, krzyczała, opieprzała go. Nie mógł jednak zapomnieć, że była również jego szczęściem. Uwielbiał spędzać z nią czas, gdy się na niego nie wściekała. Lubił patrzeć jak gotuje, lubił oglądać z nią filmy i po prostu siedzieć w domu i rozmawiać. Miała urodzić mu dzieci, co też było bardzo ważne. Gdyby ich nie było, czy daliby sobie szansę?
W tej chwili odpowiedź brzmiałaby nie, miał jej po prostu dość.
- Coś nie tak z małym Marciem i małą Laurą? - Sergi miał przerażoną minę i prawie zachłysnął się piwem na myśl, że z jego małymi chrześniakami może coś  nie być w porządku.
- Nie, z dziećmi wszystko w porządku.
- No to co masz za problem?
- Już mówiłem, Laurę. To ona jest moim problem.
- Przecież ją lubisz.
- W tej chwili to ja jej nienawidzę.
- Ja już nic nie rozumiem - Roberto jęknął.
- Mam jej po prostu dość. Co chwilę się mnie o coś czepia, wrzeszczy na mnie, narzeka. Nic, co zrobię, jej nie zadowala. Ja się naprawdę staram, a ona mnie zupełnie nie docenia. Nie wiem, czy myśli, że tylko dla niej ta cała sytuacja jest  trudna, a dla mnie to coś normalnego? No przecież na co dzień dowiaduje się, że będę ojcem i zamieszkam z matką moich dzieci - prychnął - Dla mnie to też nie jest hop siup i wszystko będzie super. Musimy nad sobą pracować, a ona za wszystko, co złe, obwinia właśnie mnie! Czasem ma rację, ale na pewno nie zawsze! Przecież gdyby nie dzieci, to nas by teraz już nic nie łączyło! - zakończył swoją wypowiedź wypiciem całego piwa z butelki i zamienieniem pustej na pełną.
- Ej ej, gdyby nie dzieci, to łączyłby was seks! No chyba, że nadal was łączy, a ty się nie chwalisz!
- Sergi! - skarcił go Martin.
- No co? Przecież dobrze mówię! Pamiętasz, jaki był rozanielony, jak przyszedł na trening po tej imprezie? Myślisz, że nie miałby ochoty na kolejną taką noc? Martin, nie bądź idiotą!
- To teraz nie jest ważne, Sergi. Marc, musisz zrozumieć, że ona jest w ciąży.
- Rozumiem to chyba aż za dobrze - mruknął.
- No ale daj mi skończyć. Przechodziłem przez podobne rzeczy, jak moja Maite była w ciąży z Dylanem. Też się wściekała z byle powodu i miała te swoje humorki. Też już miałem jej czasem dość. Ale dowiedziałem się, że to wszystko przez te hormony i ciążę. Nie wiem, za bardzo w szczegóły nie wnikałem. Musisz to przetrwać, a potem już będzie tylko lepiej. Poza tym, ona przecież nie wścieka się przez cały czas, co? Potrafi być miła, nie?
- No tak, nawet bardzo - pokiwał głową - Jak coś ugotuje, to już w ogóle jest tak super w domu. Albo jak oglądamy wieczorem razem filmy. Wiecie, że ona też to lubi robić? I kocha czytać! Pożyczam jej książki. I tak mi w ogóle domem się zajęła. Jak wracam z treningu to jest tak no...jak w domu - uśmiechnął się - Ja to w ogóle lubię z nią mieszkać. Jest taka ładna, taka super, jak się uśmiecha, albo jak się do mnie przytula, mhmmm...
- Uhuhuh ktoś tu się zakochał! - zawył pomocnik.
- Wcale nie - Marc zmroził go wzrokiem - Nienawidzę jej teraz.
- Kto się lubi, ten się czubi - zawyrokował mądrze Sergi - Koniec gadania o kłopotach, babach i dzieciach - spojrzał wymownie to na Bartrę, to na Montoyę - Teraz pijemy. Panowie, trening jutro na 13!





~~~~~~~

Jestem po maturach i wracam do pisania! Cieszę się bardzo, choć muszę przyznać, że ciężko się wraca po tak długiej przerwie. Nie jest może jakiś bardzo długi ten rozdział, ale się starałam, żeby było tak, jak zawsze, więc mam nadzieję, że mnie docenicie (np. komentarzem, najlepiej super długim i bardzo motywującym).

Znowu ten rozdział zrobił się jakoś tak mocno autobiograficzny. Tym razem nieco trudniej znaleźć, co tu dotyczy mnie. Choć patrząc na moje dzisiejsze przeżycia powinnam jeszcze dodać stłuczkę.

Jak ja lubię im komplikować życie! To jest dopiero super zabawa.