sobota, 21 lutego 2015

Trzeci



Dźwięk dzwonka do drzwi przeszkodził mu w myciu zębów. Nie przerywając szczotkowania poszedł otworzyć.
- Dzień doberek! - w progu stał uśmiechnięty Sergi Roberto. Niewiarygodne! Ósma czterdzieści pięć w dniu, kiedy trening mają na trzynastą, a jego najlepszy przyjaciel już był na nogach. Bardzo to było podejrzane. Pomocnik nie czekał na żadne powitanie z jego strony i czując się, jak u siebie w domu, skierował się do kuchni.
- Wpadłem na śniadanko!
Marc wrócił do łazienki i skończył wykonywaną czynność. Nawet puszczona w kranie woda nie zagłuszyła hałasu, jaki jego przyjaciel robił w kuchni. Trzaskał szafkami, stukał pokrywkami od garnków, coś mu nawet spadło na podłogę. Najważniejsze, że nic nie stłukł.
- Marc kwiatuszku, gdzie śniadanko?!
No tak, taka wczesna pobudka musiała mieć jakieś konsekwencje w zachowaniu Roberto.
- Nie ma! - wyszedł z łazienki i wytarł buzię w koszulkę. Dołączył do przyjaciela w kuchni.
- Jak to nie  ma?!
- Normalnie. Spóźniłeś się Sergi jakieś dwadzieścia minut.
- I nic mi nie zostawiłeś? - przybrał minę zbitego pieska. Niczym Nina, gdy zrzuca ją ze swojej poduszki przed snem.
- No a skąd mogłem wiedzieć, że przyjdziesz? - Roberto wzruszył ramionami.
- Myślałem,, że się domyślisz, że do ciebie jadę. Przyjacielska telepatia czy coś w ten deseń.
Marc parsknął śmiechem. Usiadł na krześle przy stole i od razu przybiegła do niego suczka. Podrapał ją za uchem.
- Czyli naprawdę nic nie zostało?
- No nie. Ale jak tak bardzo chcesz, to mogę ci zrobić płatki. Co ty na to?
Sergi ochoczo pokiwał głową. Marc podniósł się.
- Ciepłe mleko czy zimne?
- Zimne! Taki gorący chłopak jak ja nie potrzebuje ciepłego.
Obrońca tylko pokręcił głową. Czasem jego przyjaciel sprawiał, że brakło mu słów i to była jedna z takich chwil. Wyjął z wiszącej szafki miseczkę, wlał do niego mleka i zasypał płatkami czekoladowymi. Sam pewnie wybrałby zbożowe albo musli, ale Sergi gardzi takim jedzeniem. Dla niego musi być słodko i bardzo kalorycznie.
- Smacznego.
- Jesteś najlepszy kwiatuszku - wysłał mu buziaka.
- Daruj sobie Roberto. Nie lepiej byłoby, jakbyś sobie pospał dzisiaj dłużej?
- O nie nie nie - powiedział z pełną buzią, z której wyleciało trochę mleka -  Mam misję!
- Sergi, jak gryziesz, to nie mówisz i odwrotnie. Nikt nie lubi oglądać zawartości buzi innych ludzi.
- Dobrze mamo.
- Co to za misja? - zignorował poprzednią uwagę.
- No wiesz....najpierw miało być śniadanko,  ale to nam nie wyszło, potem bierzesz Ninę i idziemy na plażę, gdzie spotkamy się z Martinem i Dylanem i zrobimy sobie męską rozmowę.
- O czym?
- O tobie. Martwimy się, że jesteś jeszcze bardziej dziwny niż zazwyczaj i niedługo to już w ogóle zamilkniesz na treningach. Dylan chce na ciebie nakrzyczeć. Oj...miałem ci tego nie mówić!
- Za późno - zaśmiał się.
- Jakby się Martin pytał, to ty nic nie wiesz.
- Dobra dobra. Niestety muszę cię rozczarować.
- Jak to?
- Nie mogę iść z wami na plażę.
- Jeju no Marc! - jęknął - Czy ty zawsze musisz wszystko psuć? Znowu chcesz siedzieć sam w domu na kanapie? Tak nie można!
- Nie będę siedział na kanapie. Umówiłem się.
- Z kim?! - oczy rozszerzyły się mu ze zdziwienia - Czemu ja się dowiaduję ostatni?
- Nie ostatni, tylko pierwszy. Spotykam się z Laurą i mam poznać jej rodziców.
- No co ty?! - jeszcze chwila, a będzie wyglądał niczym żaba, którą ktoś ścisnął  - Jej rodziców? To wy już tak na poważnie? A myślałem, że ona uciekła ci z łóżka i olała.
- No bo uciekła, ale zadzwoniła niedawno. Nie, nie jesteśmy na poważnie.
- No to ja już nie rozumiem - jęknął - To po co chcesz spotkać jej rodziców?
- Mamy razem dziecko i chcemy im o tym powiedzieć - w końcu się komuś do tego przyznał. Jeszcze nikt nie wiedział o tym, że zostanie ojcem. Chciał o tym powiedzieć każdemu, kogo widział, taki był z tego powodu szczęśliwy , ale bardziej się bał. No bo co o nim sobie inni pomyślą?
Sergi zakrztusił się ostatnią łyżką mleka. Marc podszedł szybko i uderzył go w plecy,  by pomóc mu złapać oddech.
- Macie razem co?!
- Dziecko Sergi, dziecko. No wiesz, jak kobieta spotka się z mężczyzną to zdarza się...
 - Wiem, co się zdarza! Ty i dziecko? - zaśmiał się cicho - Nie zabezpieczyliście się?
-  No...nie. Nie lubię gumek, przez  nie nie czuć tak fajnie. Najlepsza przyjemność jest, jak jej nie mam na sobie.
- Jaki głuuuuupek! No i teraz takim sposobem masz dziecko- on już się nie śmiał, on wył i zwijał się ze śmiechu.
- Stało się i tyle, teraz trzeba ponieść tego konsekwencje.
- I co? Będziecie razem i stworzycie rodzinkę?
- Nie. Będziemy przyjaciółmi i spróbujemy razem wychować maleństwo - uśmiechnął się
- Ty się cieszysz?
- No a czemu miałbym cię nie cieszyć? Zawsze chciałem mieć dziecko i  w końcu mi się to udało. Jak ja bym chciał, żeby to był chłopiec! Kupię mu strój Barcy i takie maleńkie korki i będę uczył go grać. I będziemy razem oglądać bajki Disneya.
- Ciebie naprawdę wzięło.
- No tak, cieszę się Sergi - uśmiechał się szeroko. Od rozmowy z Laurą na Rambli zdążył sobie wszystko przemyśleć i naprawdę cieszył się z tego, że zostanie ojcem. Już miał wszystko zaplanowane. Jak  będzie zabierał synka w weekendy do parku. Jak nauczy go grać w piłkę. Jak będzie zdmuchiwał świeczki na torcie. Jak postawi pierwsze kroki, jak powie "tata". Wszystko. Na samą myśl o jego maleństwie na jego twarzy  zawsze pojawiał się szeroki  uśmiech.
Marc spojrzał na zegarek i zaklął głośno.
- Rodzice się tak nie wyrażają - pomocnik zwrócił mu uwagę.
- Mojego dziecka jeszcze tu nie ma. I nas też już nie powinno!
- Co się dzieje?
- Za dwadzieścia pięć minut muszę być u Laury, a miałem jeszcze wyprowadzić Ninę! - zabrał smycz suczki z komody w przedpokoju i założył Air Maxy - Wybacz mi Sergi, ale wychodzimy! Nina do nogi!

*

Laura siedziała na schodkach prowadzących do jej domu i czekała na piłkarza. Miał przyjechać o dziesiątej, by poznać jej rodziców. Podjęła decyzję, że im szybciej im o tym powie, tym lepiej. Liczyła na to, że jeśli rodzice dowiedzą się o ciąży przy Marcu, to nie będą aż tacy źli na nią, ba...może nawet się ucieszą  na wieść o wnuku. Jak  na razie jednak była już dziewiąta pięćdziesiąt dziewięć, a po obrońcy nie było ani śladu i nic nie zapowiadało się, by miał się pojawić. Miała ochotę urwać mu głowę! Obiecał jej, że już więcej się nie spóźni i co? Kolejne spotkanie i kolejne spóźnienie! Ci cholerni piłkarze.... Miała ogromną nadzieję, że ich dziecko spóźnialstwa nie odziedziczy po tatusiu. Chyba by się wykończyła z taką dwójką.
Ciemne Audi zajechało na jej podjazd i zatrzymało się z piskiem opon. Piłkarz wypadł z auta i szybkim krokiem podszedł do Hiszpanki, która podniosła się ze schodów i przybrała groźną minę. Nie pozwolił jej dojść do słowa. Musiał ją przeprosić, zanim wybuchnie i na niego nakrzyczy. On naprawdę nie chciał się spóźniać na spotkania z nią, ale to wszystko tak samo z siebie! Przecież to nie jego wina, że Sergi się zasiedział, a Ninę na spacer musiał wyprowadzić! Nienawidził sprzątać niespodzianek w domu, gdy zapominał zabierać ją na dwór.
- Laura ja wiem, że obiecałem, ale to siła wyższa! To się więcej nie powtórzy, obiecuję! - zdecydował się na uśmiech numer sześć, ten, którego używał, gdy coś przeskrobał w domu i liczył, że mama nie będzie się na niego gniewać - Sergi mi się zwalił do domu, a potem jeszcze musiałem iść z psem na spacer. Wybacz mi, wybacz, wybacz!
Ostatnie "wybacz" powiedział już cicho stojąc przed nią i patrząc w jej czekoladowe oczy. Ile on by oddał, żeby ich dziecko odziedziczyło je po niej.
- Oh no dobrze - westchnęła i uśmiechnęła się do niego - A miałam już taką ładną tyradę przygotowaną...
- O nie nie nie, nie ma krzyczenia na Marca. Jeszcze maleństwo to od ciebie przejmie i potem oboje wejdziecie mi na głowę. Nie pozwalam na takie rzeczy - przytulił do siebie Laurę - Dzień dobry.
- Hej - piłkarz miał w sobie coś takiego, że cały czas przy nim się uśmiechała. Kiedy ją przytulił, poczuła ciepło jego ciała i perfumy piłkarza. A to wszystko oczywiście przypomniało jej o tym wszystkim, co wydarzyło się, gdy ich znajomość się rozpoczęła. Dobrze, że trzymał ją w swoich ramionach i nie mógł widzieć, jak się zaczerwieniła.  Olivia kiedyś wyczytała w jednej z gazet, że kobietę do mężczyzny przyciąga nie jego uroda, a zapach. Czując zapach jego ciała połączony z perfumami była gotowa zgodzić się z tą teorią. Może to był jeden z powodów, dlaczego tak łatwo ją wtedy uwiódł?
- No to jaki mamy plan na to spotkanie z twoimi rodzicami?
Laura znowu zaczęła się bać. Przez krótką chwilę piłkarz sprawił, że zapomniała, czym tak się stresowała, jednak to wszystko wróciło. Przecież rodzice ją zabiją! Nie tylko ją, obrońcę też!
Od razu zauważył, że zbladła na twarzy. Żeby tylko nie było coś jej albo dziecku! Podtrzymał ją za ramiona.
- Wszystko w porządku?
- Boję się Marc.
- Nie masz czego. Przedstawię się twoim rodzicom i powiemy im prawdę. Takie rzeczy się czasem zdarzają, zrozumieją.
- No właśnie nie - mruknęła - Prędzej nas zabiją za to dziecko!
- Laura nie przesadzaj - uśmiechnął się do niej łagodnie i pogłaskał po włosach. Była taka delikatna, że miał ochotę ją chronić.
- Ty ich nie znasz!
- Zaraz ich poznam, nie będzie tak źle, zaufaj mi.
Pokiwała głową. Tak bardzo chciała wierzyć w słowa Marca, jednak znała swoich rodziców. To było nierealne, by zaakceptowali zaistniałą sytuację.
Piłkarz wziął ją za rękę i razem poszli do domu. Laura ściskała jego dłoń z całych sił. Czuła się, jakby był jedyną osobą na świecie, która uchroni ją przed gniewem rodziców. Zadziwiające, jak szybko przypadkowa znajomość zaczęła grać tak wielką rolę w ich życiu.
Gdy weszli do salonu, Marca ogarnęło złe przeczucie. Przestał wątpić w to, co powiedział Laurze, że będzie dobrze. A wszystko to tylko dla tego, że zobaczył jej rodziców. To nie widok mamy Hiszpanki, a jej ojca, tak na niego podziałał. Mężczyzna tylko podniósł się z kanapy, a miało się wrażenie, jakby jego osoba wypełniła całe pomieszczenie. Czuć było od niego siłę i pewność siebie. To on rządził i nikt nie miał co to tego żadnych wątpliwości.
- Dzień dobry państwu - nie zabrzmiało to tak pewnie, jak sobie zaplanował. Wszystko przez tego jej ojca. Onieśmielił go samym spojrzeniem na ich splecione dłonie. Gdy Laura zrozumiała, na co on patrzy, od razu puściła jego rękę, a Marc poczuł się jeszcze mniejszy niż przed sekundą. Razem mieli większe szanse,by przetrwać tę konfrontację.
- Dzień dobry - mama Laury posłała mu szeroki uśmiech. Miał jednak wrażenie, że jej aprobata nie ma w tym domu żadnego znaczenia.
- Siadajcie - mocny głos idealnie pasował do ojca dziewczyny.
Laura bez słowa klapnęła  na kanapę znajdującą się na przeciwko tej, na której siedzieli jej rodzice. Pociągnęła go za dłoń i opadł na poduszki tuż obok Hiszpanki. Spojrzała na niego przerażona i otworzyła usta, jednak nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Piłkarz domyślił się, co właśnie planowała zrobić.
- Marc Bartra Aregall - posłał im uśmiech numer trzy. Ten taki specjalnie zarezerwowany dla rodziców jego dziewczyny. Nie do końca nimi byli, ale miał nadzieję, że podziała.
- Oscar Terras Menez, a to moja żona Valeria.
Nie podziałał. Piłkarz postanowił się nie poddawać. Niby to nie mieli być jego teściowie, ale postawił sobie na cel, że ten zgorzkniały i władczy mężczyzna się do niego uśmiechnie.
- Lauro, może wytłumaczysz nam cel wizyty tego młodzieńca w naszym domu? Za dwie godziny mam spotkanie w biurze i byłbym wdzięczny, gdybyś wysłowiła się do tego czasu.
Spuściła wzrok, a w obrońcy aż się zagotowało. Dlaczego ona pozwalałaa tak do siebie mówić?! Co z tego, że to jej ojciec, nie ma prawa jej tak traktować!
- Mamo, tato, to jest Marc...
- To już wiemy, przejdź do rzeczy - przerwał jej.
- Oscar! - matka Laury skarciła go spojrzeniem - To twój chłopak, tak kochanie?
- Nie! - zaprzeczyli oboje w tym samym momencie. Marc spojrzał na nią i natychmiast odwrócił wzrok. Oboje się zarumienili.
- To kto to do cholery jest! Nie mam czasu na żadne twoje zabawy, Lauro!
- Oscar!
- Nie Oscaruj mi tutaj! - rzucił złowrogie spojrzenie na swoją żonę - Albo mi powiesz, kto to jest albo ja wychodzę!
- Nie tato zostań! - w końcu odzyskała głos. Marc ścisnął delikatnie jej dłoń leżącą obok jego kolana, by dodać jej otuchy. Zamknęła na chwilę oczy. Jego dotyk dodał jej odwagi, Siedzą w tym wszystkim razem. Podniosła powieki i spojrzała w jego zielone tęczówki.  Kiwnął głową, to była właśnie ta chwila. Wzięła głęboki oddech i powiedziała głośno, odrobinę zbyt głośno, jednak tak było, gdy się bała - Marc jest ojcem mojego dziecka.
- Kim?! - Marc nie mógł uwierzyć, że tak szybko można stać się purpurowym na twarzy. Piłkarz widział, jak jej ojciec walczy ze sobą, by nie podbiec do niego i go nie uderzyć - Kim on do cholery jest?!
- Jestem ojcem dziecka pańskiej córki - odezwał się, by przejąć na siebie choć trochę jego gniewu.
- Gratuluję, zostaliście dziadkami -głos Hiszpance drżał, gdy hamowała łzy - Mam nadzieję, że się cieszycie.
- Cieszymy się?! Cieszymy?! - jej ojciec ją naśladował - Zrujnowałaś sobie życie!
- To ja może zrobię kawę - Valeria podniosła się z kanapy, jednak nie na długo.
- Siadaj - emocje pana Terrasa zmieniały się jak w kalejdoskopie. Z furiata nagle stał się zimny i opanowany. Jego słowo posadziło żonę z powrotem na zajmowanym wcześniej przez nią miejscu.
- Dobrze więc...co zamierzacie z tym fantem zrobić?
- Jak to co? Zostaniemy jego rodzicami i pokażemy mu co to ciepło i miłość w rodzinie, tato - ostatnie słowo powiedziała z naciskiem i żalem oraz spojrzała ojcu w oczy.
- Rozumiem, że wybraliście już datę ślubu?
- Jakiego...ślubu?!
- No skoro zrobiliście dziecko, to teraz trzeba ponieść tego konsekwencje. Sama powiedziałaś, że chcecie mu pokazać, co to rodzina, prawda córeczko? Ślub jest więc do tego idealną opcją - kończąc zaśmiał się cicho z tylko jego znanemu żartu.
- Ślubu nie będzie -  znowu powiedzieli jednocześnie. W takich sprawach byli zgodni.
- Więc jak to sobie wyobrażacie...dzieci?
- Nie będziemy razem, ale wychowamy to dziecko tak, by nic mu nie brakowało, proszę pana - Marc odwzajemnił spojrzenie tego mężczyzny. Zastanawiał się, czy tylko go nie lubi, czy może już nienawidzi?
- To rzeczywiście, cudowną rodzinę mu dacie.
- Lepszą  niż....
- Tak? Dokończ chłopcze - ojciec Laury podniósł się. Hiszpanka patrzyła przerażona to na niego, to na piłkarza. Bała się, że zaraz się tu pozabijają. Wybiła jedenasta. Marc spojrzał przerażony na zegar. Za dwadzieścia minut miał być w Ciutat! Musiał pozałatwiać jeszcze sprawy z trenerem przed treningiem. Tam nie mógł  się spóźnić.
- Przepraszam państwa, Lauro - uśmiechnął się tylko do niej - Muszę już iść. Nie mogę spóźnić się na trening.
- Zawsze tak uciekasz przed poważnymi rzeczami? Przed dzieckiem też w końcu uciekniesz.
- Nie proszę pana, nie zostawię mojego syna albo córki i Laury też. Bardzo dziękuję za wizytę, naprawdę miło było państwa poznać - podniósł się i skierował do wyjścia.
- Odprowadzę cię! - poderwała się i pobiegła za nim. Już na ganku odważyła się odezwać - Marc...ja cię za nich przepraszam...że musiałeś być świadkiem czegoś takiego...Gdybym wiedziała, powiedziałabym im sama....Tak mi teraz głupio!
- Spokojnie Laura...- wziął ją w ramiona i tulił ją do swojej piersi - To nie twoja wina, jacy oni są. Obiecaj mi, że nie będziesz się przejmować tym, co mówią - pokiwała głową - Damy radę.  Nie ważne, co się wydarzy, ale damy radę!
Oderwała się od jego piersi i spojrzała w jego zielone tęczówki. Wierzył w to,co jej mówił i ona też mu uwierzyła. Razem jakoś dadzą radę, muszą.
- Jedź na trening Marc - uśmiechnęła się do niego - Chyba wyczerpałeś już na dzisiaj limit spóźnień.
- Oj masz rację - cmoknął ją jeszcze w czubek głowy - Powodzenia w domu.
- Dziękuję - stała przy drzwiach i czekała, jak pojedzie. Dopiero po tym odważyła się wrócić do domu. Marc dał jej odwagę, by stawić czoła rodzicom, a raczej ojcu. Obrońca się go nie przeląkł, więc ona też tego nie zrobi. Weszła do salonu i usiadła na swoim dawnym miejscu. Ojciec nadal się nie uspokoił, widziała to po nim.
- Jak długo się znacie?
- Miesiąc.
- I już macie dziecko?! Gratuluję ci córko! Zniszczyłaś sobie życie! Samotna matka! - zaklaskał.
- Nie będę sama, Marc mi pomoże.
- A ślub?
- Mówiliśmy wam, że do żadnego ślubu nie dojdzie. Nie kochamy się. To była tylko jedna noc!
- Och, a więc puściłaś się? - na twarzy Hiszpanki pojawił się lekki grymas. Nie mogła rozpłakać się przy ojcu, dlatego udała, że jego słowa w ogóle jej nie zabolały.
- Nie, chciałam z nim ją spędzić i tyle. Oboje poniesiemy jej konsekwencje, nie musisz się tak wkurzać.
- Wyrażaj się! Oczekuję, że w ciągu miesiąca wyznaczycie datę ślubu.
- Czy do ciebie nie dociera, że my nie chcemy ślubu?! - łzy jednak  pociekły jej z bezsilności.
- Nie maż się jak małe dziecko. Nie pozwolę, by moja córka chodziła wśród ludzi z nieślubnym dzieciakiem. Nie pozwolę ci być pośmiewiskiem wszystkich!
- Czyli dla ciebie jestem pośmiewiskiem?
- Tak.
- Świetnie. Nie będę sprowadzać na ciebie takiego nieszczęścia - podniosła się i pobiegła do swojego pokoju.
- Wracaj! Co ty wyprawiasz?! Laura do cholery, chodź tutaj!
Nie  zważając na wrzaski ojca, wrzucała kolejne rzeczy do walizki. Nie mogła dłużej zostać w tym domu, nie po tym, jak ją tu potraktowali. Ją, jej dziecko, Marca. Miała  już dość ojca, matki, która nigdy nie stanęła po jej stronie. Nie mogła tego miejsca nazwać domem, nie odczuwała w nim żadnej miłości. Egzystowała w nim, bo myślała, że musi, że inaczej się nie da. Ale miarka się już przebrała, nie pozwoli się tak traktować. Nie ma innej opcji, jak stąd uciec.
Nie mogła udać się do Olivii, ona była świeżo po ślubie i wyjechała na miesiąc miodowy. Do hotelu też nie mogła, nie stać jej na to było. Pozostawało jej tylko jedno...
Zeszła powoli po schodach ciągnąc za sobą wielką walizkę.
- Co ty wyprawiasz do jasnej cholery?!
- A nie widać? Wyprowadzam się. Już dawno powinnam to zrobić.
- I niby dokąd pójdziesz?! - jej ojciec zaśmiał się jej w twarz. Miała już go dość!
- Nie wiem. Mogę nawet spać pod mostem, wszystko lepsze od was!
- Zobacz, jak  ją wychowałaś! - wrzasnął na Valerię.
- Ja?!
Laura pokręciła głową. Nie miała siły słuchać ich kłótni. Wiadomo było, kto ją wygra. Zarzuciła na siebie kurtkę i wytargała walizkę z domu. Wezwała taksówkę i podała adres.
Zaczynała nowe życie i nie czuła smutku. Już dawno temu powinna była podjąć tę decyzję.

*

Po zakończonym treningu nie śpieszył się za bardzo. Został jakieś pół godziny jeszcze na boisku z Ter Stegenem, który chciał sobie poćwiczyć. Jemu to akurat pasowało. Strzałami na bramkę mógł wyzbyć się całego gniewu, jaki nadal w nim był po spotkaniu z ojcem Laury. Ten mężczyzna był niepoważny! Marc współczuł Hiszpance z całego serca, że musiała z kimś takim żyć. Ich dziecku też, że miało mieć takiego dziadka. No i poniekąd również sobie, ponieważ pan Terras tak jakby był jego teściem. Oby już nigdy więcej  nie musiał się z nim spotykać!
Później pozwolił sobie na bardzo długi i bardzo gorący prysznic w szatni. Trening z Marciem nie pomógł mu za bardzo i nadal był wściekły. Nie uderzył tego mężczyzny tylko dlatego, że Laura była obok. Należało mu się, ale nie chciał jej przestraszyć. Zastanawiał się, jak może jej poprawić humor. Na kupowanie ubranek dla dziecka chyba jest jeszcze za wcześnie, ale na kwiaty nie, prawda? Kupi jakiś piękny bukiet, gdy będą mieli się ponownie spotkać. Musi do niej zadzwonić po powrocie do domu.
Przy wyjeździe z Ciutat rozdał kilka autografów. Nie miał na to za bardzo ochoty, ale dziewczynie trzymającej w rękach jego koszulkę nie mógł odmówić. Szkoda, że potem zlecieli się inni i minęło dobre ponad pięć minut zanim udało mu się odjechać. Potem pojechał po zakupy. Ninie kończyła się karma, jemu też zaczynało brakować jedzenia, więc to był idealny moment, by pojechać do sklepu.
Przed swoją kamienicą zaparkował dopiero przed osiemnastą. Wziął torby w ręce i ramieniem otworzył sobie drzwi wejściowe. Nie miał windy, więc ruszył schodami. Wiele razy przyjaciele pytali się go, czemu się nie wyprowadzi gdzieś indziej. Nie potrafił, kochał tę starą kamienicę i swoje wielkie mieszkanie, jakie w niej miał. Zdążył się już przyzwyczaić do tego, że musi wchodzić na czwarte  piętro kilka razy dziennie. To dobrze robiło na kondycję.
Tym razem jednak coś było nie tak. Tuż przed swoim mieszkaniem prawie potknął się o wielką walizkę. Zaraz za nią siedziała Laura, której zupełnie się nie spodziewał! Z zaskoczenia prawie wypuścił z rąk torby z zakupami.
- Laura! Co ty tutaj robisz? - nie odpowiedziała, podniosła na niego tylko zapłakane oczy. Wiedział już, że coś jest nie tak. W sumie mógł już się tego domyślić po tej walizce, która stała obok niej. Wyjął klucze z kieszeni spodni i otworzył drzwi od mieszkania. Zostawił zakupy w przedpokoju, potem wciągnął do niego jej walizkę. Następnie kucnął przed Hiszpanką i  kciukiem otarł jej łzy z policzków. Zabolało go serce, gdy patrzył na nią taką smutną. Nawet wtedy wyglądała dla niego pięknie.
- Co się stało?
- Uciekłam...z domu - pociągnęła nosem - Miałam dość tego...jak mnie traktuje.
- Jestem dumny - uśmiechnął się do niej lekko i wziął za rękę. Splotła swoje palce z jego. Obrońcy od razu zrobiło się cieplej. Była taka delikatna, taka krucha. Zapragnął bronić jej przed całym światem.
- Tylko teraz nie mam gdzie mieszkać...- spuściła wzrok. Było jej wstyd, że widział ją w takiej sytuacji, jednak naprawdę nie miała gdzie się podziać. Gdyby mogła, na pewno nie przyszłaby do niego.
- Jak to nie, jak masz? Zamieszkasz ze mną i nie ma problemu - powiedział pewnie. Takim sposobem będzie mógł ją chronić, matkę jego dziecka, Laurę...jego Laurę?
- Naprawdę?
- Oczywiście, że tak. Chodź Laura... - podniósł ją za rękę i zaprowadził do swojego mieszkania. Podążała za nim bez słowa. Miał wolną sypialnię dla gości i tam ją zabrał - To będzie twój pokój.
Uśmiechnęła się do niego lekko i usiadła na łóżku. Chciała powiedzieć mu, jak wiele znaczy dla niej to, co robił, ale nie potrafiła. Przyniósł jej walizkę i wyszedł do kuchni zrobić jej ciepłą herbatę.
Był przerażony zaistniałą sytuacją, ale starał się tego nie okazywać. Wystarczyło, że Laura bała się za nich dwóch. Dadzą radę, muszą.
Gdy wszedł do pokoju, leżała na łóżku zwinięta w kłębek. Postawił kubek na stoliku i usiadł obok niej. Wyciągnął rękę, by pogłaskać ją po plecach, jednak nie zrobił tego. Bał się.
- Zrobiłem ci herbatę.
Nie zareagowała. Słyszał tylko jej cichy szloch. Nie mógł znieść, że płacze. Niewiele myśląc położył się przy Laurze na łyżeczkę i objął ją ramieniem. Chciał dodać jej otuchy. Nie była w tym wszystkim sama, miała też jego. Całkiem obca, jednak tak szybko stała się dla niego bardzo ważna. Matka jego dziecka. Szeptał jej do ucha cały czas ciche słowa pocieszenia.
Laura otworzyła w końcu zapłakane oczy. Pierwszym, co zobaczyła, był ten jego pies wpatrujący się z nią uwagą. Nie wiedziała czemu ale, przerażał ją i to bardzo. Obróciła się od razu na drugi bok i znalazła się twarzą w twarz z piłkarzem, który uśmiechnął się do niej delikatnie.
Poczuła się tak głupio. On dla niej tyle zrobił, a ona potrafiła tylko płakać. Chciała spuścić wzrok, jednak jego oczy zbyt mocno ją do niego przyciągały.
- To...to na pewno nie będzie problem? - wyszeptała.
- Oczywiście, że nie. Ta sypialnia i tak zawsze stoi pusta. A ja...ja się cieszę - powiedział równie cicho - W końcu nie będę mieszkał sam.
- Marc... - spłonęła rumieńcem.
- Tak Lauro?
- Dlaczego jesteś dla mnie taki dobry?
- Jesteś matką mojego dziecka. Jesteś... no...po prostu jesteś...
Przytulił ją do swojej piersi.
- To co było między nami...to się nie może powtórzyć...
- Wiem - westchnął cicho - Jesteśmy przyjaciółmi. Damy radę dla naszego maleństwa. Wszystko będzie dobrze.
- Obiecaj.
- Obiecuję aniołku - złożył na jej włosach delikatny pocałunek.




~~~~~~~~

Jestem pod wrażeniem długości tego rozdziału. Prawie 4000 słów.

I znowu pewnie nikt się nie spodziewał, że coś takiego między nimi się wydarzy. Ha, zaskoczyłam Was!

Jestem pewna, że niektórzy odnajdą tu maleńki motyw autobiograficzny. Nie mogłam się powstrzymać, żeby o tym nie napisać. Po prostu mam słabość do Marca. Mam również słabość do Gideona, co niektórzy również mogą tu zobaczyć.

Od kolejnego rozdziału będzie się działo w końcu, ale się cieszę! Niestety nie wiem, kiedy się on pojawi. Najbliższe dwa miesiące będą dla mnie bardzo ciężkie, jednak postaram się Was nie zawieść i napisać czwóreczkę.

Do następnego,
Domczi

sobota, 14 lutego 2015

Drugi


Laura szybkim krokiem pokonała schodki prowadzące do wejścia kliniki Dexeus. Przez korki na drogach jej autobus przyjechał spóźniony i zostało jej niewiele ponad pięć minut na dotarcie pod gabinet jej lekarki. Całą drogę od przystanku aż do teraz pokonała w biegu. Przechodząc przez drzwi obrotowe poprawiła rozwiane włosy. Nie miała nawet czasu witać się ze znajdującą się na parterze za kontuarem recepcjonistką, od razu popędziła na czwarte piętro, gdzie znajdowała się przychodnia ginekologii ogólnej.
- Dzień dobry - rzuciła do kobiet czekających na swoją kolej i siedzących na plastikowych krzesłach wzdłuż przejścia.
Przeszła przez cały korytarz i zapukała do gabinetu położnych. Gdy usłyszała standardowe "proszę", weszła i zaczęła mówić już od progu.
- Dzień dobry! Nie spóźniłam się, jak dobrze. Jestem umówiona do doktor Velazco na godzinę dziesiątą trzydzieści.
- Pani godność?
- Laura Terras Cernez.
Położna wklepała jej dane do komputera - Oczywiście, ma pani wielkie szczęście, została jeszcze minuta - podała jej zieloną karteczkę z numerem osiem - Proszę poczekać na korytarzu. Gabinet numer dwa, pani doktor panią zawoła, gdy będzie pani kolej.
- Oczywiście, dziękuję bardzo.
Laura opuściła gabinet i usiadła na wolnym krzesełku na korytarzu. Doszła do wniosku, że godzina jej wizyty na pewno ulegnie zmianie, gdyż zauważała, że obok niej siedzą kobiety z zielonymi numerkami sześć i siedem. Niepotrzebnie tak pędziła na złamanie karku. No ale lepiej być za wcześnie, niż za późno.
Wzięła jedne z leżących na stoliku nieopodal czasopism i zaczęła je przeglądać. Gwiazdy, aktorki, piosenkarki, celebryci...a na końcu ci, którzy byli dumą ich miasta - piłkarze grający na Camp Nou. Podczas ostatniego weekendu świętowali razem w jednym z najsławniejszych klubów nocnych wygrany mecz z Villarealem. Na zdjęciach w gazecie byli głównie młodsi zawodnicy, a wśród nich również i on. Wszystko w tym ogromnym mieście zwróciło się przeciwko niej i nie pozwalało jej zapomnieć o nocy spędzonej z obrońcą. Miała ona miejsce już prawie trzy tygodnie temu, a ona nadal codziennie natykała się na jakieś jego zdjęcie lub wzmiankę o nim. Mimo iż miała do niego numer,bo odnalazła go przypadkiem, gdy szukała numeru domowego do cioci z Girony, to nie zadzwoniła do niego.  Niby po co miałaby to robić? Spędzili razem noc i tyle. Ich znajomość na tym się zakończyła i nie było sensu ciągnąć jej dalej.
- Pani Terras?
- Tak? - podniosła głowę.
- Zapraszam do gabinetu.
Laura zabrała torebkę i poszła za lekarką. Przez to całe myślenie o piłkarzu, straciła zupełnie poczucie czasu i  nie zauważyła, że te dwie kobiety zdążyły już odbyć wizytę.
- Proszę usiąść.
Hiszpanka wykonała polecenie lekarki i zajęła krzesło znajdujące się przed jej biurkiem.
- Jak się czujemy dzisiaj? - kobieta uśmiechnęła się do niej.
- Bardzo dobrze.
- Więc jaki jest powód wizyty?
- Rok temu mówiła pani, że mam się pojawić na wizytę kontrolną, więc przyszłam.
- No dobrze. Więc kiedy powinna się pojawić najbliższa miesiączka?
- W sumie to...- Laura zastanowiła się chwilę i obliczyła szybko wszystko w głowie - W sumie to powinnam dostać okres dwa dni temu.
- Rozumiem - lekarka przyjrzała się jej  z uwagą - Często zdarza się, że termin się zmienia?
- Zazwyczaj jak się bardzo denerwuję albo miałam ciężki czas na uczelni. Czy to źle?
- Źle nie, ale lepiej byłoby gdyby to się nie działo. Robiła pani kiedyś cytologię? - Laura pokręciła głową - Ma pani dwadzieścia trzy lata, jak to wyczytałam z pani karty, więc myślę, że to najwyższy czas na przeprowadzenie tego badania. Współżyła już pani?
- Tak - policzki Hiszpanki zaczerwieniły się na wspomnienie jej ostatniej nocy z mężczyzną. Cholera, miała już tego dość! Chciała już w końcu pozbyć się z głowy tego piłkarza.
Lekarka pokazała Laurze pomieszczenie, gdzie mogła się rozebrać. Potem zaprosiła ją na fotel i wykonała badania. Podczas niego coś ją zaniepokoiło i zaczęła dotykać Laurę po brzuchu.
- Przepraszam, coś nie tak? - Laura podniosła głowę z fotela.
-  Nie...tylko musimy wykonać dodatkowe badanie. Proszę się ubrać, przejdziemy do sali obok.
- Czy ja mam raka? Umrę?
- Nie, na pewno nie ma pani raka, proszę się nie martwić - podała jej szlafrok i zaprowadziła do małego gabinetu znajdującego się obok - Proszę położyć się na łóżku i odsłonić brzuch.
Posmarowała nagi brzuch Laury żelem i włączyła urządzenie do przeprowadzenia USG.
- USG?! Ale po co?
- Proszę się uspokoić, to tylko rutynowe badanie. Chcę się tylko upewnić.
Wzięła przyrząd w dłoń i zaczęła przeprowadzać badanie.
- Może być trochę zimne.
- Faktycznie jest - Laura uśmiechnęła się lekko - Więc co ze mną jest pani doktor?
- Wszystko dobrze. Jednak będziemy się spotykać regularnie przez następne dziewięć miesięcy  - posłała jej szeroki uśmiech i wyłączyła urządzenie.
- Jak to?!- Laura podniosła się zaskoczona i ubrała na siebie szlafrok.
- Proszę przekazać partnerowi radosną nowinę, jest pani w ciąży.
- W ciąży? -  powtórzyła zdezorientowana.
- Tak, gratuluję. Dziecko ma już osiemnaście dni - podała jej jeszcze wydruk z badania,na którym widać było niewyraźny kształt, będący jej dzieckiem - Może się już pani ubrać. Na następną wizytę zapraszam za około trzy tygodnie. I proszę kupić sobie witaminy dla kobiet w ciąży.
Laura w wielkim szoku ubrała się i opuściła gabinet. Nie  wiedziała, jakim cudem udało jej się zarejestrować, a potem trafić do autobusu. Nie mogła wrócić do domu. Teraz, w tej sytuacji, było tylko jedno miejsce, do którego mogła się udać - dom jej najlepszej przyjaciółki.

*

Olivia otworzyła prawie od razu i była bardzo zaskoczona wizytą Hiszpanki.
- Mogę?
- No oczywiście! Ściągaj buty, a ja pójdę zrobić nam kawę.
- Tak właściwie to mogę prosić wodę?
- Pewnie.
Laura zdjęła buty i poszła do kuchni. Na stole czekała już na nią szklanka  wody. Usiadła na krześle i objęła ją dłońmi. Chciała opowiedzieć wszystko Olivii, ale nie potrafiła znaleźć odpowiednich słów. Do niej samej ledwo docierało, że zostanie matką.
- Laura co się stało?
- Czemu miałoby się cokolwiek stać?
- Normalnie jakbyś przyszła, to już byś gadała, co tam nowego wymyślił twój kochany tatuś albo jaki nowy głupi program obejrzałaś.
- Jakoś ostatnio tata nie ma nowych pomysłów, a w telewizji nie leci nic ciekawego.
- Coś kręcisz - przyjrzała się jej - Laura czy ty płakałaś?! Co ten twój pieprzony ojciec znowu odwalił? Ja mu tym razem nie daruję!
- I co mu niby zrobisz?
- Nie wiem! Albo wiem! Pójdę do niego do firmy i przepłoszę mu wszystkich klientów. Powiem im, że nie daje cukierków na do widzenia.
Na twarzy Laury pojawił się cień uśmiechu. Olivia zawsze potrafiła poprawić jej humor.
- No, trochę się pośmiałyśmy, a teraz opowiadaj.
- Coś ci pokażę - Laura wyjęła z torebki złożoną na pół kartkę papieru i przesunęła ją po stole do przyjaciółki.
- Co to?
- Sama zobacz.
Olivia rozłożyła kartkę i wytrzeszczyła oczy.
- Czekaj, czy to jest...?
- Tak - spuściła wzrok.
- O żesz dupa blada Laura! Jak?!
- Tobie chyba akurat nie muszę mówić jak, prawda?
- No nie. Ale Laura jak?
Wzruszyła ramionami i upiła łyk wody.
- Kto jest tym szczęśliwcem?
- To akurat nie jest trudne do odgadnięcia. Marc.
- Ten piłkarzyk z mojego wieczoru panieńskiego?
- Właśnie ten.
- Powiem ci, że zaszalałaś. Ale Laura...!
- Co?
- Jak mogliście się nie zabezpieczyć?! Zupełnie jak niedoświadczone nastolatki.
- No  bo...- Laura spuściła wzrok - Tak jakby nie pomyśleliśmy. No...nie było czasu.
- Nie poznaję cię! - Olivia zaśmiała się i podeszła ją przytulić - I co teraz będzie?
Laura zamilkła  na chwilę. Sama nie wiedziała, co teraz będzie. Była w ciąży z chłopakiem, z którym przespała się raz po pijaku i z którym nie utrzymywała kontaktu. Miała apodyktycznego ojca, któremu w końcu będzie musiała powiedzieć. Była delikatnie mówiąc przerażona i zupełnie nie mogła wyobrazić sobie swojej przyszłości. Ale jednego była pewna.
- Urodzę to dziecko. A jak to potem będzie, to nie mam zielonego pojęcia. Ojciec pewnie dostanie apopleksji, a matka będzie płakać.
- Nagraj mi ojca, błagam! Proszę proszę, obiecaj mi!
- Dobra - Laura zawtórowała śmiechem przyjaciółce. Położyła dłoń na jeszcze płaskim brzuchu. Naszła ją taka myśl - a może nie będzie aż tak źle?
- Ej, a tatuś już wie, że będzie tatą?
- Marc? Nie, jeszcze nie - Laura upiła kolejny łyk wody. Tu był właśnie problem. Zupełnie nie wiedziała, jak mu o tym powiedzieć. Zresztą obawiała się jego reakcji, że jej nie uwierzy, wyśmieje, odrzuci. Był przecież sławnym piłkarzem. Upił się, tak jak i ona, i dlatego  wylądowali razem w łóżku i stworzyli dziecko. Ich dziecko.
- To na co ty jeszcze czekasz?! Bierz telefon i dzwoń! - Hiszpanka spuściła wzrok i znowu mocniej ścisnęła szklankę - Oj, pewnie nie masz jego numeru. To nic, jakoś się z nim skontaktujemy, nie martw się kochana.
- Mam jego numer Oli.
- Masz? To cudownie! Ale czekaj...pamiętaliście, żeby wymienić się numerami, a zapomnieliście o  czymś tak ważnym jak gumki?! Laura!!
- No zapomnieliśmy, tak wyszło! Teraz czasu się nie cofnie, jestem w ciąży i tyle! - nie chciała krzyczeć na swoją najlepszą przyjaciółkę, ale strach przed telefonem do piłkarza, mieszał jej w głowie - Jeju Oli, przepraszam!
- Spokojnie - objęła ją - Powiedz  mi, co się dzieje?
- Boję się - Laurze nagle pociekły łzy. Wszelkie emocje skumulowane w niej w końcu znalazły ujście. Cały ten strach przed macierzyństwem i obowiązkami...
- Hej hej wszystko będzie dobrze! Ja zawsze ci pomogę, a jeśli on nie będzie chciał, to się z nim policzę tak, jak z twoim tatą - cmoknęła ją - Sama nie zostaniesz!
- Jesteś najlepszą przyjaciółką, jaką można mieć - uśmiechnęła się i wytarła łzy z policzków.
- No wiem wiem - puściła jej oczko - A teraz telefon do ręki i  dzwoń do piłkarzyka.
- No ale...
- Przecież nie musisz mu mówić, że będzie miał potomka, przez telefon! Umów się z nim.  Spotkacie się, pogadacie. A jak znowu będzie chemia, to kto wie, może coś z tego będzie?
- Olivia!
- Nie krzycz na mnie. Tak zaczynają się związki dorosłych ludzi.
- Od seksu i dziecka?
- Od seksu tak, od dziecka to nie każdy, ale zdarza się i  taka historia.
- Między nami nie będzie żadnej historii.
- Jak ty potrafisz wszystko zepsuć Laura - wywróciła oczami.
- Dobra, idę zadzwonić. Im szybciej będę miała to z głowy, tym lepiej - podniosła się od stołu.
- Oj przyznaj się, że chcesz jak najszybciej spotkać piłkarzyka! - Olivia zaśmiała się.
Laura rzuciła jej mordercze spojrzenie i wyszła z kuchni. Zamknęła się w łazience. Potrzebowała chwili spokoju przy rozmowie z Marciem. Ochlapała twarz zimną wodą i wybrała numer obrońcy.

*


Pędził na złamanie karku między ludźmi spacerującymi bulwarem. Trening się odrobinę przeciągnął, potem stanął w korku i ostatecznie doszedł do wniosku, że szybciej pokona tę drogę biegnąc, jak jadąc samochodem. Marc umówił się z Laurą na trzynastą przy moście prowadzącym do Mare magnum, a czasu było coraz mniej. Poprosił Sergiego, który był dzisiaj jego szoferem, by go wysadził  i nie tracił czasu na stanie w korkach.
Co chwilę kogoś potrącał i nie miał nawet czasu, by przepraszać tych biednych ludzi. Naprawdę bał się, że nie zdąży i Laura sobie pójdzie. Nie chciał, by odebrała jego spóźnienie jako brak szacunku do jej osoby. To nie było tak! Chciał zdążyć, no ale siła wyższa mu na to nie pozwalała!
Telefon od Laury bardzo go zaskoczył. Była to bardzo miła niespodzianka, bo nie spodziewał się, że jeszcze się do niego odezwie, po tym, jak uciekła bez słowa nad ranem z jego łóżka. Hiszpanka naprawdę mu się spodobała, nie była to zasługa procentów. Alkohol jedynie pomógł mu przezwyciężyć strach przed spełnianiem swoich pragnień. Myślał, że między nimi zaiskrzyło, a ona zniknęła. Gdy się obudził, jego łóżko było już puste. No prawie...to zależy, czy liczyć leżącą na poduszce obok Ninę, czy nie. A miał takie plany. Chciał zrobić jej śniadanie. Myślał, że wypiją razem kawę i porozmawiają. A nie czekała na niego nawet karteczka ze słowami pożegnania. Wymienili się numerami w taksówce, ale nigdy z niego skorzystał. Po jaką cholerę, skoro Laura swoją ucieczką tak jasno dała mu do zrozumienia, że jego towarzystwo jej nie odpowiada. Połączył ich tylko przygodny seks. Nie ta, to następna. Gdy zdążył to w końcu zrozumieć, odezwała się do niego. Nie mógł odmówić Laurze spotkania. W sumie to chciał ją jeszcze zobaczyć.
Po raz kolejny spojrzała na wyświetlacz telefonu, by sprawdzić godzinę. Marc spóźniał się już piętnaście minut i nadal nigdzie go nie widziała. Ci cholerni piłkarze! Miała ochotę odpuścić sobie to spotkanie, jednak wiedziała, że jeśli wróci do domu, to więcej nie odnajdzie w sobie tej odwagi, by znowu do niego zadzwonić i się umówić.
- Jestem! - Laura usłyszała zdyszany głos za swoimi plecami i obróciła się w stronę jego właściciela.
- Marc - był tak samo oszałamiający, jak tamtej nocy w klubie. Teraz już rozumiała, dlaczego wtedy poszła z nim do łóżka. Nie miała szans, by się mu oprzeć. I ten jego szeroki uśmiech!
- Laura - wyglądała inaczej, niż wtedy,gdy spotkali się po raz pierwszy. Inaczej, lecz to nie znaczy, że gorzej. Nawet lepiej! Była taka naturalna, uśmiechnięta i te jej niesamowite brązowe oczy! Już wiedział, czym go wtedy tak skusiła. I zupełnie tego nie żałował.
- Spóźniłeś się piętnaście minut - spojrzała na niego z wyrzutem tymi czekoladowymi tęczówkami.
- Wiem i bardzo cię przepraszam Laura. Trening mi się przeciągnął, potem były ogroooomnne korki, więc przybiegłem. Wybaczysz?
Jakże mogłaby odmówić tym zielonym oczom, które wpatrywały się w nią tak natarczywie?
- No niech ci będzie. Ale żeby to mi było ostatni raz!
- Obiecuję!
- Przejdziemy się? - chciała jak najbardziej odwlec moment, gdy będzie musiała wyznać prawdę.
Zgodził się skinieniem głowy. Pozwolił jej też wybrać trasę spaceru. Przeszli przez plac, przechodząc przez zebrę po swojej lewej stronie mieli Kolumba. Hiszpanka wolnym krokiem skierowała się na Ramblę. Jak on tu dawno nie był. Marc unikał takich miejsc, gdyż kojarzyły mu się z możliwością rozpoznania. Kochał wszystkich Cules, ale nawet on miał już czasami dość ciągłego rozdawania autografów i pozowania do zdjęć. Tym bardziej nie chciał tego dzisiaj, gdy był z Laurą.
Próbowała zebrać myśli. Cieszyła się jego towarzystwem, jednak o wiele bardziej zamartwiała się tym, jak przekazać mu nowinę o dziecku. Przecież oni się praktycznie nie znali! A mieli zostać rodzicami takiego maleństwa.
Bardzo chciał przerwać ciszę, jednak nie wiedział jak. Przecież nie zacznie mówić o pogodzie! Albo co gorsza o ich wspólnej nocy! Bardzo miło ją wspominał i wręcz zżerała go ciekawość, czy ona też. Miał jednak na tyle samokontroli, by nie wypalić nagle " No Laura, jak tam nasz seks? Fajnie było, czy wręcz przeciwnie i dlatego uciekłaś? Proszę, powiedz, że nie jestem taki zły!"
Zdążyli dotrzeć już prawie do Placa Catalunya, zanim w końcu się odezwał. Spacerując po Rambli zauważył, że Laura jest jakaś przestraszona i nie potrafi wydusić z siebie głosu. Chciał jej pomóc.
-  Więc...chciałaś się spotkać? - pokiwała głową - Dlaczego?
- Może...może usiądziemy Marc? -- wskazała na ławkę, którą ledwie przed chwilą zwolnił jakiś staruszek.
- Dobrze.
- Zadzwoniłam, bo... doszłam do wniosku, że musimy porozmawiać.
- O tym, co się między nami wydarzyło?
- Tak, właśnie o tym - Laura wyjęła z torebki złożone, tym na razem przez Olivię na cztery części, zdjęcie USG ich dziecka. Podała mu je - To pamiątka po naszej wspólnej nocy, Marc.
- Co to jest?
- Rozłóż i sam zobacz - zapatrzyła się na przechodzących ludzi. Nie chciała widzieć jego reakcji, tej złości, która pewnie pojawi się na jego twarzy.
Zdezorientowany trzymał chwilę kartkę w dłoniach, zanim ją powoli rozłożył i wyprostował. Początkowo nie rozumiał, na co patrzy. Jednak w końcu dotarło do niego, co znajduje się na kartce. Poprawka, nie na kartce, a na zdjeciu! To, że przeżył szok, to mało powiedziane!
Oczywiście marzył o dziecku, ale nie w takich okolicznościach. Stała partnerka, może żona, dom, miłość - to była odpowiednia pora na myślenie o potomku, a nie z dziewczyną, z którą spędził jedną noc! Wtedy nie przejmował się zabezpieczeniem, liczyła się stuprocentowa przyjemność. Jak mógł być tak głupi?! Zachował się jak jakiś niedoświadczony nastolatek!
- Jesteś pewna Laura...?
- Że to twoje? To chciałeś powiedzieć? - przeniosła na niego te swoje czekoladowe oczy i spojrzała prosto w jego - To twoje dziecko Marc. Przed tobą długo nikogo nie miałam, po tobie też z nikim się nie spotkałam. Jeśli mi nie wierzysz, możemy potem zrobić testy
Testy...Ona zupełnie nie brała pod uwagę tego, że może usunąć tę ciążę. I bardzo dobrze, bo on też tego nie chciał. Gdyby zaproponowała coś takiego, na pewno zrobiłby wszystko, co w jego mocy, by wybić jej ten pomysł z głowy!
- Nie, oczywiście, że ci wierzę! Nie ma potrzeby robić żadnych testów. Po prostu trudno mi uwierzyć w to, że zostanę ojcem.
- Uwierz mi, że znam to uczucie - Laura uśmiechnęła się lekko do niego, a on odwzajemnił.
- Moje dziecko - pogłaskał lekko palcem maleństwo na zdjęciu - Nasze dziecko Laura.
Uśmiech nie schodził mu z ust, był zaraźliwy. Niepotrzebnie się tak bała jego reakcji. Całkowicie ją zaskoczył.
- Co teraz zrobimy Marc?
- Oczywiście będę ci we wszystkim pomagał, finansowo też. Chciałbym też uczestniczyć w jego życiu. Mam nadzieję, że mi tego nie zabronisz?
- Nie, spokojnie. Jesteśmy jego rodzicami po równo - uśmiechnęła.
- Bardzo zaskoczyła mnie ta sytuacja, ale cieszę się.
- Ja też.
- Ile dni ma nasze dziecko?
- No wiesz, tyle, ile minęło od naszej wspólnej nocy, czyli osiemnaście. Prosta matematyka Marc.
- Nigdy nie byłem z niej dobry. Dlatego nie pomyślałem, że jeden plus jeden może dać trzy.
Zaśmiała się.
- Będę musiała powiedzieć moim rodzicom...
- Właśnie, ja też. Ale mama się ucieszy!
- Pewnie będą chcieli cię poznać.
- Oczywiście, nie ma problemu.
- Dziękuję ci Marc.
- To nic wielkiego. Zostaniemy przyjaciółmi?
- Dla dobra naszego dziecka - posłała mu uśmiech, który pozbawił go tchu. Znowu.
Nie mógł się powstrzymać i objął ją ramieniem. Nie protestowała, co potraktował, jako swój osobisty sukces.
Byli dorośli i mieli mieć razem dziecko. Poradzą sobie. Nigdy nie dadzą mu odczuć, że jest efektem jednej nocy pełnej namiętności.



~~~~~~~~~~

Podoba mi się ten rozdział, a Wam?

Muszę Wam powiedzieć, że najtrudniejszą, a zarazem najprzyjemniejszą rzeczą związaną z pisaniem blogów o Marcu, jest wybieranie gifów. Tak dużo jest takich, które mi się podobają, a mogę wybrać tylko dwanaście. Prawdziwy dramat w pięciu aktach normalnie.

Ten pan właśnie dzisiaj równo pięć lat temu zadebiutował w pierwszej drużynie Barcelony. Jak ten czas szybko mija!

Jutro kończę ferie.W poniedziałek do szkoły, więc musicie się przygotować, ze rozdziały będą pojawiać się rzadziej Smutam,
Domczi

wtorek, 10 lutego 2015

Pierwszy



- Serio masz zamiar tak iść na mój wieczór panieński? - siedząca na łóżku Olivia krytycznym okiem przyjrzała się Laurze.
Hiszpanka miała na sobie obcisłe dżinsy, zwykłą czarną koszulkę i wyciągnięty, przyduży szary sweter. Włosy związała w luźny koczek na czubku głowy. Makijaż miała tak delikatny, że prawie niewidoczny.
- No a co jest nie tak?
- Nie załamuj mnie. Te spodnie jeszcze ujdą, ale cała reszta odpada. Musisz się przebrać!
- Nie mam w co. Powiedziałam ojcu, że idę do ciebie na noc, więc nie mogłam wyjść w żadnej krótkiej sukience.
- A nie mogłaś jej spakować i się tu przebrać?
- Zapomnij, zaraz by zauważył coś podejrzanego i zadawałby masę pytań. A wiesz, że nie chcę go okłamywać.
- Co ja z tobą mam Laura? - westchnęła - No ale nic, od tego masz przyjaciółkę, żeby o ciebie zadbała - wstała z łóżka i podeszła do swojej szafy - Masz ogromne szczęście, że jesteśmy podobnego wzrostu i nosimy ten sam rozmiar.
Przeglądała ubrania mamrocząc do siebie pod nosem uwagi na ich temat. Szukała czegoś odpowiedniego dla przyjaciółki. Czegoś, w czym powali facetów znajdujących się w klubie na kolana. Laura zdecydowanie potrzebowała rozrywki i  Olivia miała nadzieję, że dzisiaj w końcu choć trochę się zabawi. Musiała wyrwać się spod apodyktycznego ojca.
- Znalazłam! - wykrzyknęła zadowolona i obróciła się do przyjaciółki. Rzuciła jej krótką czarną sukienkę - Ta będzie idealna!
- Nie za krótka?
- Laura nie denerwuj mnie nawet! Jak mówię, że jest idealna, to tak będzie! Zrobię ci jakiś makijaż i włosy i będzie super!
- Nie jestem przekonana.
- Nic mnie to nie obchodzi. Ty nigdy nie jesteś przekonana, a potem wychodzi na moje.
Laura westchnęła cicho i poszła z sukienką do łazienki. Nie będzie się dzisiaj kłócić z przyjaciółką, to ważny dla niej dzień. Nic się przecież nie stanie, jak jeden wieczór będzie wyglądać bardziej jak Olivia niż jak Laura. Przebrała się i wróciła do pokoju. Ponownie stanęła przed lustrem.
- I jak?
- No nie jest tak źle.
- Nie jest tak źle?! Mam nadzieję, że powiesz coś lepszego, jak z tobą skończę.
- Zabrzmiało groźnie - zaśmiała się.
- No i masz się bać, będziesz dzisiaj powalać facetów wyglądem na parkiecie.
Olivia wysłała jej buziaka i poszła najpierw przygotować siebie. Wolała cały pozostały im czas przeznaczyć na przyjaciółkę.
Gdy skończyła, obie stanęły przed wielkim lustrem w pokoju przyszłej panny młodej.
- Coś czuję, że dzisiaj obie powalimy wszystkich na kolana - Laura się uśmiechnęła.
- Kiedyś trzeba. Wieczór panieński to moja ostatnia szansa, żeby zaszaleć. Potem już muszę być grzeczna, bo mnie jeszcze Juan zostawi i co ja bez niego pocznę?
- Umrzesz z miłości, a on zaraz po tobie - zaśmiała się.
- Głupia! - klepnęła Laurę w ramię.
- To co, jedziemy?
- Jasne  - Olivia wybrała w telefonie numer taksówki.

*

Poprawił kołnierzyk koszuli i wszedł do klubu. Całą drogę zastanawiał się, czy nie przesadził ze staraniem się o swój wygląd. W szatni jednak pozbył się już wszelkich wątpliwości, strój wybrał idealnie. Tak dawno nie był już nigdzie wieczorem na mieście, że powoli zapominał, jak to jest i  jakie obowiązują zasady. Pokazał pieczątkę oznaczającą, że zapłacił za wejście i znajdującą się na jego prawym nadgarstku, drugiej parze ochroniarzy. Ci pilnowali już bezpośredniego wejścia do klubu. Pierwsi, stali na ulicy i selekcjonowali wchodzących. Nie każdy mógł się bawić w Manix.
Marc stanął na skraju parkietu i rozejrzał się w poszukiwaniu przyjaciół. Jak zwykle przyszedł ostatni  i jak zwykle spóźniony. Martin i Sergi czekali już na niego siedząc w zarezerwowanej wcześniej loży. Pomocnik, gdy tylko go zauważył, podniósł się z kanapy i mu pomachał. Obrońca ruszył przez środek parkietu, pomiędzy tańczącymi i już po chwili dołączył do znajomych.
- No w końcu! Myśleliśmy już, że nie przyjdziesz! - Sergi spojrzał na niego z wyrzutem.
- Mów za siebie, ja wiedziałem, że Marc nas nie wystawi.
- Wybaczcie mi to spóźnienie - uśmiechnął się przepraszająco i zajął miejsce obok Roberto - Obiecuję, że więcej się to nie powtórzy.
- Obiecywałeś już tysiąc razy i nadal nie widać poprawy.
- Tym razem będzie!
- My cię już zbyt dobrze znamy, nie uwierzymy tak łatwo - Marc zrobił oburzoną minę, a oni zaśmiali się.
- Jak to jest znowu móc gdzieś wyjść wieczorem?
- Całkiem fajnie - Martin rozsiadł się wygodnie - W końcu nie muszę myśleć o żadnych pieluchach, mlekach, kołysankach i innych smoczkach. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak to super, móc sobie w końcu odpocząć! Choć z drugiej strony...chyba zaczynam już tęsknić za małym i Maite.
- Już?! - Sergi był przerażony - Kto to widział, przecież dopiero co wyszedłeś z domu!
- Co poradzę, że jestem tak bardzo zakochany w mojej małej rodzince? Kto jak kto, ale ty powinieneś mnie rozumieć  bardzo dobrze. Coral chyba jest teraz w Izraelu, co?
- Tak - mruknął - Ja nie wiem no, czemu ja nie mogłem znaleźć sobie dziewczyny, która mieszka choć trochę bliżej? Nawet z Madrytu by mogła być, a nie kurde, z jakiegoś pieprzonego Tel Avivu i widzimy się raz na ruski rok albo jeszcze rzadziej! Do dupy coś takiego! - uderzył pięścią w stolik.
- Ej ej spokojnie! - Marc położył dłoń na ramieniu przyjaciela.
- Tobie to łatwo mówić! Nie masz nikogo, mieszkasz sam, a jedyną osobą, którą zapraszasz do swojego łóżka jest pies! Nie wiesz, jak to jest za kimś tęsknić!
Faktycznie, Sergi miał trochę racji. Był sam, jednak miał za czym tęsknić. Pragnął właśnie tego, co przed sekundą wypomniał mu przyjaciel. Chciał mieć kogoś, kto będzie na niego w domu czekał po treningu, do kogo będzie mógł się przytulić, z kim po prostu będzie mógł porozmawiać. Szukał kogoś, kto wypełni mu samotne wieczory spędzane na kanapie z książką lub filmem.  Jednak nic z tego, był sam i nic nie zapowiadało się na to, by miało się to w najbliższym czasie zmienić.
- Pójdę do baru. Coś czuję, że na trzeźwo nie możemy tu dłużej siedzieć.
Podnosząc się od stolika, Marc przypadkowo spojrzał w stronę wejścia do klubu. Akurat stały w nim dwie dziewczyny. Jedna jakby czując na sobie jego wzrok, spojrzała mu prosto w oczy. Dzielił ich cały parkiet pełen tańczących ludzi, jednak poczuł się, jakby nagle zabrakło mu powietrza.

*

- Chyba pójdę po jeszcze jednego. Chcesz też? - Laura odstawiła kieliszek na blat stolika i zaczęła się podnosić, jednak Olivia pociągnęła ją za dłoń i posadziła z powrotem na kanapie. 
- Nie. I myślę, że ty też nie powinnaś już pić.
- Dlaczego?
- Za dużo procentów chyba źle na ciebie działa, mi zresztą już też ich starczy .
- Oj przesadzasz - zaśmiała się.
- Nie.
- Ja się jednak napiję - Hiszpanka znowu się podniosła.
- Laura, ja mówię serio.
- Oli, miałyśmy się baaaaawić!
- No i właśnie to zrobimy - Olivia też się podniosła - Chodź, pójdziemy potańczyć.
Przystała na pomysł przyjaciółki z uśmiechem. Razem ruszyły na parkiet i poruszały się w rytm muzyki. Laura zazwyczaj nie lubiła tańczyć i uważała, że nie umie tego robić. Jednak wypity alkohol dodał jej odwagi. 
Jej  ciało i ruchy współgrały z muzyką. Kręciła zmysłowo biodrami, jej włosy falowały, gdy potrząsała głową lub przeczesywała je palcami. Chyba po raz pierwszy w życiu przyciągała o wiele więcej męskich spojrzeń niż Olivia.
Również on nie mógł oderwać od niej wzroku. Ta sama dziewczyna, która pozbawiła go oddechu samym spojrzeniem, robiła teraz to samo, gdy obserwował, jak tańczy na parkiecie z tą drugą. Co ona miała w sobie takiego, że aż tak go fascynowała? Nie potrafił znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Chciał poznać ją bliżej, nie wiedział jednak, jak ma to zrobić.
Sergi Roberto zamachał mu dłonią przed oczami.
- Ziemia do Bartry! 
- Co? - zamrugał, ale nawet nie spojrzał się na przyjaciela.
- W co ty się tak tam wpatrujesz? 
- Raczej w kogo - Martin się zaśmiał, a Sergi od razu zaczął wpatrywać się w parkiet nad głową Bartry.
- Tyyyyy, dobra jest! - wykrzyknął, gdy tylko odnalazł obiekt westchnień przyjaciela - Ty to zawsze miałeś gust!
- Wiem - uśmiechnął się, 
Sergi klepnął go nagle dłonią w czoło.
- Ej a to za co? - Marc spojrzał na niego wściekle. Miał ochotę mu oddać. Wypite procenty źle na niego działały pod tym względem.
- Od gapienia się twoja nie będzie na pewno! Idź do niej, zagadaj!
- Tańczy, nie będę jej przeszkadzał.
- Matko, nic dziwnego, że jesteś sam - Roberto wywrócił oczami - Totalna sierota z ciebie. Jak to się stało, że w ogóle miałeś jakąkolwiek dziewczynę?
- Roberto, to nie jest tematem rozmowy - Martin skarcił go - Nie musisz jej przeszkadzać w tańcu, dołącz do niej.
- To...nie jest głupi pomysł.
- No ja wiem - wyszczerzył się.
Obrońca podniósł się od stolika i ruszył na parkiet. Przeciskał się pomiędzy tańczącymi, by znaleźć się jak najbliżej dziewczyny, która tak bardzo go zafascynowała. Starał się poruszać w rytm muzyki. Z każdym kolejnym taktem wychodziło  mu to coraz lepiej, alkohol uderzył do głowy i dodał mu odwagi. Znaleźli się w końcu twarzą w twarz, a jemu znowu zabrakło tchu. Co ona z nim robiła?
Laura przyjrzała się tańczącemu naprzeciw niej chłopakowi. Niczego sobie, a nawet lepiej. Na pewno znalazłaby lepsze określenie dla niego, ale była zbyt pijana, by myśleć. Podobał jej się i to nawet bardzo. Ciemne włosy, mocno zarysowana linia szczęki, magnetyzujące spojrzenie zielonych oczu. Tak, był w jej typie.
Tańczyli w niemym porozumieniu, z każdą chwilą coraz bliżej. Nie mogli oderwać od siebie wzroku. Nie liczył się nikt inny. Laura nawet zapomniała, że jeszcze niedawno obok niej znajdowała się przyjaciółka, nie on. Marc był zafascynowany tym, jak jej ciało poruszało się w rytm muzyki, która wręcz ją przenikała. W końcu przełamał się i zmniejszył dzielącą ich odległość. Położył dłonie na jej biodrach i przeszedł go dreszcz. Ciekawe, czy ona poczuła to samo? Dziwne, że w takiej chwili potrafił myśleć jeszcze o takich rzeczach. Czuł jej gorący oddech na swojej szyi, gdy ocierała się o niego coraz mocniej. Oj, jak ona na niego działała.
- Marc - wyszeptał jej do ucha. Jego oddech połaskotał ją i wywołał przyjemny dreszcz. Mimo że szeptał, jego głos rozpalił ją. Taki męski, taki...niesamowity, jak on.
Zarzuciła mu ręce na szyję i uśmiechnęła się wdzięcznie - Jestem Laura.
- Laura, podoba mi się - powtórzył za nią i wykonał z Hiszpanką obrót. 
Tańczyli bez ustanku, jakby zapomnieli o całym bożym świecie, o przyjaciołach, z którymi tu przyszli. Liczyło się tylko tu i teraz, jego ciało przy jej ciele. Jego dłonie na jej biodrach i udach. Jej delikatne palce, które kreśliły palącą drogę na jego ciele.
Piosenka się skończyła. Objął ją w pasie i przechylił w dół. Musnął wargami delikatną skórę na jej szyi i skierował się powoli wyżej.
- Pójdziemy do mnie? - odwaga wywołana wypitym alkoholem osiągnęła swój punkt kulminacyjny. Ta dziewczyna, ta Laura, doprowadzała go do szaleństwa. Czuł, że to samo, co z nim, dzieje się też z nią. Musiał, wręcz musiał zapytać.
Skinęła potakująco głową. Szeroki uśmiech, jaki pojawił się na jego twarzy, wywołał to samo u niej. Co ona takiego wyprawiała? Oszalała i nie miała nawet wyrzutów sumienia z tego powodu. Podniosła się i niewiele myśląc pocałowała go lekko. 
Gdy oderwali się od siebie, splótł ich palce razem i skierowali się do wyjścia.

*

Świtało, kiedy otworzyła oczy. Zamrugała i rozejrzała się zdezorientowana po pokoju, w którym się znajdowała. Beżowe ściany, nie zielone. Wielkie dwuosobowe łóżko, nie zwykła jedynka. Pościel nie w różyczki, a bladoniebieska satynowa. To, że znajdowała się w nieznanym jej miejscu, a nie w jej pokoju, nie było jednak najgorsze.
Leżała przytulona do jakiegoś chłopaka. Jego ramie przerzucone było przez jej biodro,a dłoń dotykała jej piersi. Nagiej piersi. Gdy zdała sobie sprawę, że cała jest naga poderwała się i usiadła na łóżku. Załupało ją w głowie, więc przymknęła na chwilę oczy, by dojść do siebie. To był ten sam chłopak, z którym tańczyła w nocy w klubie! Nie spodziewała się, że sprawy zajdą aż tak daleko!
Marc zachrapał cicho, a Laura poderwała się z łóżka przerażona. On nie mógł się obudzić. 
- Cholera jasna! - zaklęła, gdy nie mogła zlokalizować nigdzie swoich ubrań. Podniosła z podłogi leżącą na niej koszulę, którą piłkarz miał wcześniej w klubie i zarzuciła ją na siebie. Jak na razie musiała jej wystarczyć. Kawałek dalej leżały jej stringi. Wzięła je w dłoń i po cichu opuściła jego sypialnię.  Za drzwiami czekała ją kolejna niespodzianka, która o mało co nie przyprawiła Laury o zawał serca - pies Marca wpatrywał się w nią stojąc bez ruchu. Pogłaskała go delikatnie i znalazła na podłodze kolejną część swojej garderoby. Ścieżka złożona z ich ubrań prowadziła aż do drzwi wejściowych. Nieźle musieli się w nocy zabawić. Mijając kolejne z rzeczy Marca przypominała sobie, co się między nimi  wydarzyło. Cała czerwona na twarzy zniknęła w łazience. Nadal czuła na sobie jego dotyk. Miejsca, które pocałował paliły ją żywym ogniem. Ochlapała twarz zimną wodą i dopiero wtedy przyjrzała się sobie w lustrze. Roztrzepane włosy, lekko rozmazany makijaż, jednak to nie one przyciągnęły jej uwagę. Zmęczona, jednak z pewnym błyskiem w oku. Dotknęła nabrzmiałych od pocałunków warg. Wpatrywała się w swoje odbicie, jednak nie dostrzegała w nim siebie. Wyglądała tak samo,  ale jednak inaczej.  Inaczej też się czuła. 
Pokręciła głową i ubrała się szybko. Palcami przeczesała włosy i opuściła łazienkę. Pies znowu czekał pod drzwiami. Dziwnie się na nią patrzył, jakby z wyrzutem. Cholera, albo zaczęło jej odbijać albo alkohol jeszcze nie wyparował z jej krwi. Wzięła buty w dłoń i po cichu opuściła mieszkanie piłkarza, mając nadzieję, że go nie obudziła. Założyła je dopiero na dole kamienicy, nie chciała hałasować. Wyjęła telefon z kopertówki i ponownie tego poranka zaklęła cicho. Miała chyba z dwadzieścia nieodebranych połączeń od Olivii. Zupełnie zapomniała o przyjaciółce, tak bardzo skupiła się na tym, co działo się między nią a Marciem.
Zatrzymała przejeżdżającą akurat taksówkę i podała kierowcy adres Hiszpanki. W drodze do jej mieszkania zastanawiała się, co może jej powiedzieć na przeprosiny, że ją zostawiła. Niestety nic odpowiedniego nie przychodziło jej do głowy.
Zapłaciła taksówkarzowi i bez problemu weszła przez drzwi wejściowe kamienicy. Jak zwykle były otwarte, bo nikomu nie chciało się wezwać kogoś do naprawy zamka. Problemy pojawiły się dopiero przed mieszkaniem Olivii. Laura musiała chyba przez pięć minut bez przerwy przyciskać przycisk dzwonka, by w końcu usłyszeć zaspany głos przyjaciółki.
- Pali się czy jaka cholera?! - otworzyła drzwi i pisnęła zaskoczona widokiem Hiszpanki stojącej na swojej wycieraczce, ponownie ze szpilkami w dłoni - Laura! Głupku, jak ty mnie wystraszyłaś!
Wciągnęła ją do mieszkania i zaprowadziła do kuchni. Posadziła ją przy stole w kuchni i nastawiła wodę na kawę.
- Oli, przepraszam cię. 
- Ale za co?
- Miałyśmy się bawić razem, a ja... ja zgłupiałam.  Chyba trochę za dużo wypiłam i mi odbiło.
- Faktycznie, następnym razem ograniczę ci drinki.
- Przepraszam - spuściła wzrok - Zniknęłam tak bez pożegnania.
- To nic, miałyśmy się zabawić i tobie się to udało - uśmiechnęła się - Mi w sumie też się to udało.
Olivia wstała od stołu. Nasypała kawy rozpuszczalnej do dwóch kubków i zalała je gorącą wodą. Postawiła jeden przed przyjaciółką, a sama upiła łyk gorącego płynu ze swojego.
- Więc...jaki on był? Tak samo dobry, jak dobrze wyglądał? Warto było?  Czy może jednak szybki strzelec?
Laura się zaczerwieniła i spojrzała w swoją kawę, co wywołało głośny śmiech Hiszpanki.
- Czyli było! Matko Laura, nie poznaje cię! Chcę szczegóły, Laura no! Nie chowaj mi się tam w tym kubku.
- Też siebie nie poznaję...co on ze mną zrobił...
- Aż taki niezaspokojony? - zawyła ze śmiechu jeszcze bardziej, a policzki Laury zrobiły się jeszcze bardziej czerwone. Dziwne, że było to możliwe,
- Nie...to znaczy tak!  O matko.
Olivia śmiała się jeszcze bardziej.
- Powiesz mi coś jeszcze?
Hiszpanka pokręciła przecząco głową.
- No dobra, teraz masz spokój. Ale ja się w końcu dowiem wszystkiego - pogroziła jej palcem - A zdradzisz mi chociaż, jak miał na imię?
- Marc - Laura uśmiechnęła się na samo wspomnienie piłkarza.
- Spotkacie się jeszcze?
- Nie, to była jednorazowa przygoda - powiedziała cicho i spojrzała znów w swój kubek.
- Ale dlaczego? Przecież ci się podobał, była chemia! Laura no! Nie możesz zmarnować takiej szansy!
- Byłam pijana,on pewnie też. To, że wylądowałam z nim w łóżku, było po prostu przypadkiem.
- Ale...- Olivia chciała zaprotestować, jednak Hiszpanka nie pozwoliła jej dość do głosu.
- Jeśli pozwolisz, to się położę. Mało spałam tej nocy - upiła jeszcze łyk kawy i skierowała się do sypialni przyjaciółki.
- Ciekawe dlaczego - mruknęła jeszcze do siebie Olivia i ruszyła za nią.



~~~~~~~~~

Ten rozdział w połowie mi się podoba, a w połowie nie. W pewnym momencie bardzo się męczyłam. Mam nadzieję, że nie było tego widać.

Mam jeszcze tydzień ferii, więc napisze coś na wyrost. Normalnie magia.

Mam nadzieję, że Wam się podobało!

Dziękuję, za tyle komentarzy pod prologiem!

Pozdrawiam, 
Domczi