- Kupiłeś? - krzyknęła z kuchni, gdy usłyszała, jak trzasnęły drzwi wejściowe od domu.
Wyłączyła gaz pod patelnią, przykryła ją przykrywką, wytarła ręce w ściereczkę i poszła na spotkanie piłkarza.
Na jego widok wybuchnęła głośnym śmiechem. Stał w przedpokoju obładowany wiaderkami z farbą, pędzlami i wszystkim, co potrzebne jest do malowania. Ledwie mu głowa wystawała spod tych wszystkich pakunków.
- Kupiłem! - wydyszał i próbował się uśmiechnąć. Jeden z wałków wypadł mu z ręki.
- Daj coś, pomogę ci.
- Nie, daję radę.
- Jasne Marc - pokręciła głową i schyliła się po wałek. Zabrała mu potem resztę i ruszyła w stronę pokoju, który zamierzali pomalować. Położyła wszystko na podłodze i spojrzała na piłkarza.
- Zrobiłam obiad. Najpierw jemy czy od razu zabieramy się do pracy?
- Laura...- westchnął - Mówiłem ci, że zrobię to sam. Musisz odpoczywać.
Puściła jego słowa koło uszu. Pomoże mu, czy tego chce, czy nie. Nie będzie się ograniczać z powodu ciąży. To nie jest choroba. Piłkarz musi to w końcu zrozumieć.
- To chodź, zjemy obiad. Potem się przebiorę i będziemy mogli zaczynać.
Wywrócił oczami. Ta dziewczynami chwilami była niemożliwa. Czy do niej w końcu dotrze, że w ciąży bliźniaczej musi na siebie uważać dwa razy bardziej, jak przy normalnej?
- Laura...
- Nawet nie zaczynaj - uniosła rękę, by go uciszyć. Weszła do kuchni i spojrzała mu prosto w oczy - Jeszcze jedno zdanie na ten temat i nie dostaniesz tego obiadu.
- Dobrze, przepraszam - usiadł potulnie przy stole i czekał, jak mu Laura nałoży. Z kobietą w ciąży lepiej nie dyskutować. Lepiej jej też nie denerwować. Już jakiś czas temu nauczył się, że czasem musi Hiszpance odpuścić. I to był właśnie ten moment.
Zjedli w ciszy. Zamiast prowadzić rozmowę wolał przyglądać się brunetce. Podobało mu się podekscytowanie malujące się na jej twarzy. Nie mogła się doczekać tego malowania. Pozwoli jej pokryć farbą jedną ścianę, a potem wyśle ją na kanapę, żeby odpoczęła. Plan idealny. I ona będzie zadowolona, i on.
Laura schowała brudne naczynia do zmywarki i poklepała zamyślonego piłkarza po ramieniu.
- Idź się przebierz, żebyś nie zniszczył tych spodni. Ja też pójdę.
- Tak tak.
Wyszła z kuchni i zniknęła w swojej sypialni, w której tuż za nią pojawiła się suczka.
- Chcesz mi pomóc coś wybrać? - pogłaskała ją po głowie. Nina polizała ją po dłoni. Laura już praktycznie zdążyła zapomnieć, z jaką rezerwą kiedyś odnosiła się do niej podopieczna piłkarza.W końcu zaakceptowała, że nie jest już jedyną kobietą w jego życiu.
Hiszpanka przebrała się w luźny biały Tshirt i ogrodniczki, które podarła na kolanie podczas ostatniego spaceru z Niną. Lubiła bardzo te spodnie, bo nic nie uciskało w nich jej już dużego brzucha. Przez tę malutką dwójkę, którą nosiła pod swoim sercem, robiła się coraz grubsza i z każdym dniem coraz bardziej przypominała słonicę. Marc zawsze wściekał się, kiedy to mówiła i szeptał jej, że jest najpiękniejsza. To i jego mocne ramiona obejmujące ją sprawiały, że od razu poprawiał się jej humor i choć na chwilę znikała rozpacz spowodowana utraconą figurą.
Kiedy weszła do pokoju, który już niedługo będzie należeć do ich dzieci, Marc już w nim był. Planowali, że maluchy na razie zamieszkają razem. Czas pokaże, co będzie, jak już będą trochę większe.
Piłkarz przebrał się w stare dresy i koszulkę, którą poplamił sosem pomidorowym i której już nie dało się uratować. Kucał między wiaderkami z farbą i mieszał w nich, by uzyskać wymarzony kolor. Zdecydowali się na jasnozielony, będzie odpowiedni dla dziewczynki, jak i dla chłopca. Poza tym kolor pasował do oczu obrońcy, ale tego już mu nigdy nie zdradziła.
Stanęła w wejściu, by trochę się mu przyjrzeć. Nie mogła oderwać wzroku od jego barków, mięśni ramion wystających spod rękawów koszulki. Marc miał cudowne ciało, na widok którego robiło się jej cieplej i nie mogła się już dłużej oszukiwać, że tak nie jest. Pocałunek na kanapie uświadomił Hiszpance, że cały czas wypierała prawdę. Podobał się jej, jednak nie tylko oko cieszyło się na jego widok. Jej serce wywijało koziołki, gdy tylko znajdował się blisko niej. Długo nie mogła się pogodzić z faktem, że może żywić do Marca głębsze uczucia. Ale ostatnio...ostatnio, to się zmieniło.
Wyczuł jej obecność, gdy tylko przestąpiła próg pokoju. Zawsze się tak działo, gdy znajdowała się w pobliżu niego. To już chyba była miłość... Wiedział, że na niego patrzy. Czuł przeszywające ciepło na karku. Oh, gdyby tylko choć w maleńkim stopniu odwzajemniła jego uczucie! Nie liczył na wiele, wystarczyłaby mu pewność, że będzie mu z nią dzielić życie już przez długi czas. Że nagle nie spakuje walizek, nie zabierze dzieci i nie zniknie bez słowa. Nie przeżyłby czegoś takiego. Laura, Blanca i Aleix stali się dla niego wszystkim.
Skończył mieszać farbę i powoli podniósł się z kucków. Wrzucił pędzel do przygotowanego wcześniej pojemnika i odwrócił się w stronę Hiszpanki. Zaparło mu dech w piersiach. W tych ogrodniczkach wyglądała tak pięknie! I było to niczym niewymuszone piękno, naturalne. Kto by pomyślał, że ciąża doda jej jeszcze więcej uroku?
- Gotowe już wszystko?
- Mówiłem ci, że nie musisz mi pomagać.
- Wiem, ale bardzo chcę.
- No dobrze - wiedział, że nie ma sensu wchodzić z nią w żadne kłótnie, bo i tak nie wygra. Kobiety w ciąży i te ich humorki.
- Który pędzel dla mnie?
Podał jej ten, który jeszcze przed chwilą wrzucił do pojemnika.
- Taki mały? A ty jakim będziesz malował?
Wskazał na wałek leżący obok wiaderka z farbą.
- Kupiłeś dwa takie?
- Kupiłem.
- To dobrze, bo chcę taki.
Uśmiechnął się i podał jej wałek. Dobrze, że miał przeczucie, by kupić dwa. W sumie to Laura nie mogłaby używać niczego innego do malowania. Korzystając z wałka nie będzie musiała się schylać.
Rozlał farbę do pojemników i postawił jeden obok Hiszpanki. Wytłumaczył jej, jak ma malować.
Zanurzyła wałek w farbie i krytycznym okiem przyjrzała się ścianie.
- Czegoś tu brakuje..
- Hm? - spojrzał w jej stronę.
- Wiem! - oparła wałek o ścianę i wybiegła z pokoju. Słyszał tylko jak coś trzaska i po chwili wróciła trzymając w rękach kuchenne radio. Podłączyła wtyczkę do prądu i nastawiła swoją ulubioną stację - Tak, teraz będzie lepiej.
Malowali w ciszy, towarzyszyły im tylko dźwięki radia. Laura co jakiś czas robiła sobie przerwę, jednak nie chciała zostawić Marca samego w pokoju, by dokończył. To miał być pokój ich dzieci, więc chciała choć w mały sposób pomóc w jego tworzeniu. Widziała, jak piłkarz rzuca jej zaniepokojone spojrzenia, jednak nic sobie z nich nie robiła. Wystarczył łyk wody i kilka głębszych oddechów, by wróciły jej siły.
Zaczęli w przeciwnych rogach pokoju, teraz jednak znaleźli się obok siebie. Ramię w ramię, wałek w pędzel. Laura dokańczała swoją ścianę, a Marc pędzlem wykańczał niedoskonałości. Jeszcze tylko kilka pociągnięć i wszystko będzie gotowe.
Brunetka zachwiała się lekko ze zmęczenia i przypadkiem maznęła obrońce wałkiem po ręce. Podskoczył zaskoczony, gdyż dotyk zimnej farby wyrwał go z zamyślenia. Przyglądał się akurat jasnozielonej ścianie.
Laura zakryła usta dłonią, by stłumić śmiech na widok kolorowej smugi na jego dłoni. Marc uśmiechnął się zagadkowo i ni stąd ni zowąd stuknął ją pędzlem w nos, zostawiając na nim zieloną kropkę. Wciągnęła głośno powietrze, a on wyszczerzył się do niej.
- Jesteśmy kwita.
- O nie, nie, nie! - skoczyła szybko do pojemnika, by zabrać z niego drugi pędzel. Umoczyła go w farbie i dotknęła nim twarzy piłkarza.
Zanosili się śmiechem i próbowali pomazać tego drugiego jak najmocniej.
Laura nawet się nie spostrzegła, a już znalazła się w mocnym uścisku piłkarza. Trzymał ją jednym ramieniem, a drugą dłonią wodził pędzlem po jej twarzy. W jasnozielonym było jej tak uroczo!
Piszczała i próbowała się mu wyrwać, jednak bezskutecznie. Poddała się w końcu i spojrzała mu w oczy.
- Marc, już koniec - wyszeptała.
Zamarł z pędzlem w dłoni. Nie mógł się powstrzymać, musiał złączyć ich usta w pocałunku. Pędzel upadł na podłogę brudząc ją farbą, a on przyciągnął do siebie brunetkę za biodra. Jakie było jego zaskoczenie, gdy odwzajemniła jego gest. Naparła zachłannie na jego wargi i objęła go za szyję.
Nie pamiętali, jak dotarli do łóżka w sypialni obrońcy, ani jak pozbyli się ubrań, lecz gdy już tam byli, Laura ochoczo rzuciła się na materac. Sprężyny aż jęknęły, wtórując ich oddechom. Przyciągnęła do siebie Marca, zamknęła jego usta pocałunkiem i wpuściła go przy tym do środka.
Spletli palce, splatali coraz mocniej, w miarę jak ich ciała coraz głębiej łączyły się ze sobą, wijąc, drżąc, uderzając o siebie. Nawet po tym, jak w Laurze wybrzmiał ostatni spazm pożądania, Marc nadal ściskał jej dłoń.
Wreszcie puścił jej rękę i dotknął delikatnie twarzy. Złożył delikatny pocałunek na jej ustach, linii szczęki, powiekach.
- Następnym razem zrobimy to wolniej - wyszeptał jej do ucha - Obiecuję.
Zachichotała cicho, gdy jego rozgrzany oddech połaskotał wrażliwą skórę szyi.
- Czyżbym składała reklamację?
- Nic? Nawet maleńkiej reklamacji?
- Nic. Ale następnym razem...
- Tak?
Wywinęła się z uścisku piłkarza i położyła na nim.
- Następnym razem - szepnęła, kładąc się na jego piersi - to ja się nad tobą poznęcam.
Marc jęknął, gdy rozpalone i nabrzmiałe od pocałunków usta brunetki powędrowały w dół jego podbrzusza.
- Na zmianę?
- Sam kiedyś powiedziałeś, że wszystko jest dozwolone... Pragnę cię Marc! - zacisnął mocno dłonie na prześcieradle, gdy jej usta sprawiały mu przyjemność.
*
Zgasił silnik i wypadł z samochodu, by otworzyć od strony pasażera. Podał dłoń Laurze i pomógł jej wysiąść z auta.
- Dziękuję Marc.
- Cała przyjemność po mojej stronie - uśmiechnął się szarmancko i uchylił niewidzialnego kapelusza, co wywołało głośny śmiech Hiszpanki. Zabrał jej torebkę i razem ruszyli do obrotowych drzwi prowadzących do największego centrum handlowego w Barcelonie. Dzisiaj miał dzień wolny od treningów, dlatego postanowili go wykorzystać na zakupy. Nadszedł czas, by skompletować garderobę dzieciakom, Laura była już w połowie szóstego miesiąca. Nic jej nie powiedział, ale chciał kupić też jej coś nowego. Brzuszek jej rósł i zdążył zauważyć, że w niektóre rzeczy się nie mieści. Laura oczywiście się do tego nie przyzna, jednak on wiedział swoje. Poza tym miał prawo zrobić prezent swojej...dziewczynie?
Po ich ostatniej wspólnej nocy wszystko między nimi się zmieniło. Nie wyznali na głos swoich uczuć, jednak nie było to potrzebne. Oboje w końcu wiedzieli, że nie są tylko dwójką osób, które będą miały razem dzieci, lecz, że łączy ich coś wyjątkowego.
Dlatego też teraz nikogo nie dziwiło, że mógł obejmować ją w pasie. On sam z zadowoleniem to robił. Pochylił się nad Laurą, by zadane przez niego pytanie nie zostało zagłuszone przez gwar powstały przez tłumy znajdujące się w galerii.
- To od czego zaczynamy?
- No od sklepu z rzeczami dla dzieci Marc. Po to tu przyszliśmy.
- Ale ja nie wiem, gdzie takie się znajdują. Nigdy nie potrzebowałem.
- Ja też nie - uśmiech na jej twarzy zgasł.
- To nic, zaraz coś znajdziemy - splótł ich palce razem i ścisnął dłoń pokrzepiająco.
Podeszli do mapy centrum handlowego i już po chwili przeglądali ubranka dla dzieci. Marc nigdy by nie pomyślał, że takie maleńkie rzeczy, mogą być tak urocze.
- Bierzemy wszystko, co tylko ci się spodoba - powiedział do Laury, która przyglądała się chłopięcym śpioszkom.
Popędził do ekspedientki i załatwił od niej koszyk. Przecież nie będzie nosił tego wszystkiego w rękach! Tym bardziej Laura!
- Co takie małe dzieci noszą? - zapytał brunetki.
Gdy skończyła wymieniać całą listę potrzebnych ubranek, jego oczy były ogromne ze zdumienia.
- Aż tyle?!
- No tak. Takie dzieci szybko się brudzą, a jeszcze szybciej wyrastają z rzeczy, tak prędko rosną. Dlatego trzeba mieć dużo rzeczy w co najmniej dwóch, trzech rozmiarach. Przynajmniej tak wyczytałam w książce dla przyszłych rodziców.
- To my mamy taką książkę?
- No tak. Kupiłam, żeby się co nieco poduczyć.
- Też powinienem.
- Pożyczę ci ją, jak wrócimy do domu, dobrze?
- Super - cmoknął ją w policzek - A powiedz mi, po co ci te czapeczki?
- Dla dzieci.
- No ja wiem. Ale my mieszkamy w Barcelonie, a w nie na Syberii.
- To nic. Małym dzieciom, które się dopiero urodziły, trzeba zakładać czapeczki, żeby się nie wychłodziły, niezależnie od tego, jak ciepło jest na dworze.
- Ah...nie wiedziałem.
- Dopiero się uczymy - uśmiechnęła się do niego - Jakbyś widział gdzieś takie maleńkie rękawiczki, to weź.
Zasalutował. Zamiast szukać tych rękawiczek, chodził za Laurą krok w krok i przyglądał się jej, jak buszuje wśród ubranek. Wyobrażał ją sobie, jak ubiera w jakąś różową sukienkę ich córkę, albo w mały piłkarski dres Nike ich syna. Właśnie, musi ją tam zabrać i zrobić zakupy dla przyszłego piłkarza Barcy.
W końcu udało im się opuścić ten sklep. Marc wyszedł obładowany zakupami, a Laura już szukała nowego, bo przecież nie kupili jeszcze, wszystkiego, co potrzebne. Nie zamierzał narzekać. Sam się zgodził na te zakupy, a poza tym wiedział, że trzeba skompletować garderobę maluchom. Jego dzieci muszą być najpiękniejsze.
- Laura...
- Hm?
- Pamiętasz, jak mi opowiadałaś o tym kimś, kto się kręcił się obok naszego mieszkania?
- Tak - skrzywiła się.
- Rozmawiałem o tym z sąsiadem. To był on. Szedł na jakąś imprezę z przebierankami i wracał się co chwilę do domu, bo kilka razy czegoś zapominał. On jest strasznie zakręcony, ale nie musisz się go bać.
- Na pewno? - pokiwał głową - Całe szczęście, że to tylko ten sąsiad.
- Ale dla twojego bezpieczeństwa postaram się ograniczyć do minimum noce, które będziesz musiała spędzać sama w domu.
- Nie ma za co, dla ciebie wszystko aniołku.
Zaczerwieniła się lekko. Gdy tylko myślał, że brunetka nie może być bardziej urocza, ona udowadniała mu, że jest inaczej. Zakochał się po prostu w cudownej kobiecie i tyle w tym temacie.
Laura rozglądała się wokół. Cały czas, odkąd weszli do galerii, miała wrażenie, że jest obserwowana i niezbyt przyjemnie się z tym faktem czuła.
- Coś się dzieje? Boli cię brzuch?
- Nie, spokojnie. Tylko ciągle się ktoś na nas patrzy.
- Ach... musisz się przyzwyczaić.
- Do czego?
- Właśnie do tego. I do tego też - skrzywił się nieznacznie, gdy dwie najodważniejsze nastolatki podeszły do niego z prośbą o wspólne zdjęcie i autografy. Za nimi pojawili się kolejni ludzie i zanim się obejrzał, stał wokół niego tłum ludzi i każdy prosił o to samo.
Jeszcze przed chwilą Laura stała u jego boku, jednak gdy chciał ją przeprosić za to, co się dzieje, nie znalazł jej tam. Uniósł wzrok i przerażony szukał jej w tym całym tłumie i za cholerę nie mógł jej znaleźć. Już chciał do niej dzwonić, kiedy w końcu ją wypatrzył. Siedziała w oddali na ławce i rozcierała obolałe stopy. Nawet nie zauważył, kiedy zniknęła!
Powiedział fanom, że to już koniec rozdawania autografów i nie zważając na ich głośne protesty pobiegł szybko do Hiszpanki. Rzucił torby z zakupami przy ławce i kucnął przed nią.
- Laura wszystko w porządku?
- Tak...tylko mnie stopy trochę bolą. Wiesz, dużo chodziliśmy już i no...
- Przepraszam, powinienem był o tym pomyśleć.
- Nie przesadzaj, nic się nie stało, zaraz mi przejdzie.
- Potrzebujemy coś jeszcze?
Pokiwała głową.
- Ale to możemy kupić kiedy indziej.
- Nie, znam super miejsce, zaufaj mi.
- No dobrze - uśmiechnęła się i wstała z ławki. Marc podniósł się z kucków i zabrał siatki.
- Marc... ci ludzie... nadal nas obserwują... Oh, jeden nam zrobił zdjęcie!
- Musisz się do tego przyzwyczaić aniołku. Niestety jestem sławny. Ignoruj ich.
- Da się tak?
- No pewnie, ja ich już nie zauważam dopóki nie staną tuż przed moją twarzą i nie będą chcieli autografu. Takie są uroki sławy.
- Chyba mi się to nie podoba.
- Wiem, uwierz mi, że są chwile, że mam tego naprawdę dość. Teraz na przykład. Ale to nieodłączny element tego, że jestem sławnym piłkarzem i nic na to nie poradzę, nawet jakbym chciał.
- Wiem Marc - westchnęła - Postaram się do tego przyzwyczaić.
- Kochana jesteś. A teraz zabieram cię na zakupy! - objął ją w pasie i poprowadził w stronę parkingu podziemnego.
- Co?! Ale my przecież właśnie...Marc co ty kombinujesz?
- Nic nic - uśmiechnął się tajemniczo - Dowiesz się wszystkiego na miejscu.
Miał już cały plan. Zabierze Laurę na Passeig de Gracia, do tych wszystkich super modnych sklepów. Posadzi na kanapie, zamówi coś do picia, a ekspedientki będą przynosić wszystko, co tylko się jej spodoba. Przy okazji dokupią resztę potrzebnych ubranek dla dzieci. Wyda fortunę, ale co tam! Najważniejsze, żeby Laura była zadowolona!
*
Leżała na boku i w ciszy przyglądała śpiącemu piłkarzowi. Miała lewą nogę przerzuconą przez niego, jednak bała się ją zabrać, by go nie zbudzić. Było jej tak w miarę wygodnie, brzuch nie uciskał, postanowiła więc poczekać, jak sam otworzy oczy.
Leżał na plecach i cichutko pochrapywał. Był taki zmęczony, kiedy wczoraj wieczorem wrócił z siłowni, więc to pewnie dlatego. Jedno ramię miał zarzucone za głowę, a drugim ją obejmował i przyciągał do siebie. Od jakiegoś czasu spali w jednym łóżku i już zdążyła się uzależnić od ciepła jego ciała i poczucia bezpieczeństwa, jakie dzięki niemu doświadczała. Kiedy była przytulona do obrońcy, nawet najgorszy koszmar nie był jej straszny. Pierś unosiła się i opadała rytmicznie. Nie miał na sobie koszulki, mogła więc podziwiać niesamowicie wyrzeźbioną klatkę piersiową i brzuch piłkarza. Musiała używać całej swojej siły woli, by powstrzymać się od wyciągnięcia dłoni i przejechania po tych wszystkich mięśniach palcem. Miał niesamowite ciało, które przyprawiało ją o utratę tchu w piersiach. Tak było od ich pierwszej wspólnej nocy.
Odkąd się przebudziła, zastanawiała się nad tym, jak mogła tak długo tłumić w sobie uczucia do obrońcy i go odrzucać. Pomijając ciążę, był chyba najlepszym, co mogło ją w życiu spotkać. Troskliwy, opiekuńczy, troszeczkę nieporadny, pełen namiętności, zabawny, oddany, bezinteresowny. Ale też okropny bałaganiarz, denerwujący, czasem nie panujący nad złością, nie potrafiący się przyznać do błędów.
W miłości nie chodziło jednak o pokochanie wyimaginowanego ideału. Miłość to akceptacja osoby z wszystkimi jej zaletami i wadami. Nauka wspólnego życia razem dzień po dniu. Radzenie sobie z problemami, rozwiązywanie konfliktów, sztuka dyplomacji. Miłość to dwie osoby połączone w jedność. Miłość to najlepszy przyjaciel, powiernik, kochanek, druga połówka, ale też największy wróg. Nikt nie potrafi zranić tak mocno, jak osoba, której powierzyło się własne serce.
To wszystko, a nawet jeszcze więcej, Laura znalazła w mężczyźnie, któremu pozwoliła się poderwać pewnej nocy w klubie. Nigdy by nie przypuszczała, że tak to wszystko się potoczy. Kilka miesięcy później w końcu oficjalnie potrafiła się przyznać do tego, że jest dla niej wszystkim. Dał jej tak wiele dobrego, a sam przecież zapowiedział, że to nie koniec. Pragnie, by była najszczęśliwszą kobietą na świecie, chce uchylić jej nieba. A przecież do szczęścia potrzebny jest jej tylko on. Wystarczyło, że dzielił z nią życie i nigdy nie zamierzał jej opuścić.
Marc powoli zamrugał powiekami, by pozbyć się wciąż jeszcze wszechogarniającego go snu. Pierwszym, co zobaczył, były pięknie sarnie oczy brunetki, wpatrujące się w niego z uczuciem. Na jego twarzy automatycznie pojawił się uśmiech. Takie pobudki z każdym następnym dniem nie traciły na wartości, a wręcz odwrotnie. Doceniał je coraz bardziej, gdyż miał w pamięci, że jeszcze niedawno lewa połowa jego wielkiego łóżka była pusta.
- Dzień dobry - cmoknął ją w nos na powitanie.
- Dzień dobry Marc - zachichotała - Dobrze spałeś?
- Cudownie, a ty?
- Też, ale ktoś chrapał nad ranem i mnie obudził - chichotała głośniej.
- Kto?
Wskazała na niego palcem i zakryła usta dłonią, by nie roześmiać się głośniej.
- Ja? Niemożliwe! Ja nie chrapie!
- Chrapiesz! - pisnęła i zakryła się kołdrą.
- Ja ci dam śmiać się ze mnie łobuzie! - zerwał z Laury kołdrę i zawisł nad nią stykając się z Hiszpanką praktycznie nosami.
Dmuchnęła mu w twarz i chichotała dalej nic sobie nie robiąc z jego gniewnego spojrzenia.
Była taka urocza, radosna, pełna życia. Zapragnął zachować tę chwilę na zawsze. Marzył, by ich dzieci były tak samo pełne optymizmu jak ona.
Nie mógł jednak pozwolić, by bezkarnie się z niego naigrywała. Unieruchomił jej nadgarstki ręką i przytrzymywał je nad jej głową.Odsłonił jej brzuch i przyjrzał się mu dokładnie.
- Wiesz co teraz będzie?
- Yym - pokręciła głową i próbowała opanować śmiech.
- Łaskotki! - wolną ręką zaczął Hiszpankę po odkrytym ciele. Nie odniósł jednak zamierzonego celu. Zamiast dać jej nauczkę, Laura piszczała i śmiała się jeszcze głośniej. Łaskotał ją jeszcze przez chwilę, po czym przestał i złożył na jej ustach delikatny pocałunek.
- Już spokojnie aniołku.
- Ja jestem bardzo spokojna. To ty się budzisz i od razu mnie atakujesz - pokazała mu język.
- No wiesz ty co?! Tak chcesz się bawić? Dobrze!
Uniosła brwi z zaciekawienie, gdy podniósł się z łóżka. Poprawił zsuwające się bokserki i pociągnął ją za gołą i zimną jak lód stopę na krawędź materaca. Wziął ją na ręce i wymaszerował z brunetką z sypialni.
- Marc, co ty wyprawiasz? - objęła go szyję i złożyła na niej całusa.
- Zaraz zobaczysz.
Barkiem otworzył drzwi do pokoju ich dzieci i postawił ją na grubym dywanie. Rozejrzała się po pokoju zaskoczona.
- Ale...ale jak to?! Marc! Przecież jeszcze wczoraj...!
- No wiem, ale to było wczoraj... - spuścił wzrok zawstydzony.
- Ale jak? - kręciła głową ze zdumieniem.
- Zniknęłaś na cały dzień z Olivią...no to mi się nudziło...no i poskręcałem te meble...Chciałem, żeby ci się podobało...
- Jest ślicznie! - zarzuciła mu ręce na szyję i praktycznie wskoczyła na niego, taka była szczęśliwa. W jeden dzień urządził cały pokój ich dzieci! Poskładał meble, rozłożył ubrania w szafach, poukładał pluszaki i książki! Niesamowite! A myślała, że nie można kochać go bardziej!
Wzięła jego twarz w dłonie i złożyła na jego ustach długi pocałunek.
- Dziękuję - wyszeptała - Jest cudownie! Dziękuję Marc!
- To jeszcze nie wszystko - uwielbiał patrzeć, jak jest szczęśliwa. To właśnie dlatego spędził cały wczorajszy dzień na zabawie w Boba Budowniczego. Jej uśmiech wart był każdej minuty, jaką poświęcił na składanie mebli i ustawianie wszystkiego.
- Nie?
- Nie, popatrz - podszedł do komody i wyjął z niej ubranka. Zaciekawiona próbowała zerkać mu przez ramię, jednak był zbyt wysoki, by cokolwiek zobaczyła - Laura, nie podglądaj.
- Przepraszam.
Chwilę jeszcze pomajstrował przy blacie i komody i odsunął się w końcu na tyle, by Laura mogła zobaczyć, co na niej położył. Chyba jeszcze nigdy nie widziała go tak dumnego, jak w tamtej chwili.
Gdy tylko zobaczyła, co się na niej znajduje, oczy zaszły jej łzami. Był takim idealnym ojcem. Myślał o wszystkim i na każdym kroku pokazywał, jak bardzo kocha swoje nienarodzone dzieci. Dzisiaj jednak...aż zabrakło jej słów.
- To dla Aleixa - wskazał na maleńki trykot Barcy z jego imieniem i numerem piętnastym na plecach - Numer ma po mnie. Mam nadzieję, że kiedyś naprawdę go odziedziczy.
- To jest... oh Marc... - przytuliła się do jego boku.
- A patrz tutaj, ten jest dla Blanci - pokazał na drugi kostium, identyczny jak poprzedni, tym razem jednak z imieniem jego córki - Chciałem różowy, ale podobno ktoś przede mną wykupił ostatni i nigdzie więcej już ich nie było.
- Chyba nawet wiem kto - zaśmiała się cicho i otarła łzy.
- Co?
- Wiem kto wykupił ci ten różowy strój - oderwała się od jego boku i poszła do przedpokoju po torebkę.
Przypatrywał się jej zdezorientowany. Nie wiedział, o czym brunetka mówiła do czasu, gdy nie wyjęła z przyniesionej torebki torby na zakupy ze znakiem FCBotigi, wtedy zrozumiał.
Jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Chciałam ci je dać dopiero, jak dzieci się urodzą, ale no... - wyjęła z niebiesko-bordowej torby dwa komplety niemowlęcych trykotów FC Barcelony. Na każdym z nich widniał numer obrońcy i napis "Papi". Domowy trykot był dla Aleixa, a różowy, treningowy, dla Blanci.
Odłożył ubranka na blat komody i przyciągnął Laurę do siebie.
- Będziesz cudowną matką aniołku.
- A ty ojcem, Marc.
~~~~~~~~
Przepraszam, że rozdział pojawił się tak późno, ale jak to w moim życiu bywa - znowu nie miałam czasu. Ale znowu jest to usprawiedliwione! W pracy nie ma jak pisać, bo co chwilę ktoś mnie rozprasza i mam rozwaloną klawiaturę, co bardzo demotywuje, ale się staram. Dostałam się na wymarzone studia! Musiałam więc skompletować papiery, zawieźć je do Warszawy, a teraz poszukuję lokum ( Jeśli myślałyście, że najcięższą rzeczą jeśli chodzi o przygotowanie do studiów jest dostanie się na nie, to jesteście w błędzie! Nawet jeśli na kierunku jest 15 miejsc, jak to było w moim przypadku, o wiele trudniejsze jest znalezienie pokoju/mieszkania w dobrej cenie, z normalnymi ludźmi, a na dodatek blisko wydziału! T R A G E D I A). Obiecuję ( po raz kolejny w mojej dwuletniej historii pisania), że będę się starała dodawać częściej. Naprawdę, bardzo bym chciała to robić, no ale z siłą wyższą się nie wygra.
Ale zrobiłam im tu sielankę. Bójcie się, co się wydarzy w dziewiątce, ha!
Następny blog będzie o Raphaelu Varanie. Pierwsze i jedyne opowiadanie, które nie będzie na temat Barcelony. Nie uśmiecha mi się pisanie na temat Realu, ale uwielbiam tego Francuzika z całego serca, więc mam nadzieję, że tragicznie mi to nie wyjdzie.
PS. Mam pełno pomysłów, może z czasem je wszystkie wykorzystam. Bardzo bym chciała, ale wiecie już, jak to ze mną wygląda.
A na koniec mała prośba - komentujemy! Może dzięki temu dziewiątka pojawi się szybciej. Wiecie, że to dla mnie najlepsza motywacja i powód do uśmiechu!