Laura schyliła się, by wyjąć umyte kubki ze zmywarki i ustawiła je na półce. Chciała powtórzyć czynność, jednak piłkarz wstał od stołu i wyjął jej naczynia z dłoni.
- Zostaw, ja to zrobię.
- A ty nie musisz czasem zaraz wychodzić na trening? - nie przejęła się jego słowami i dalej opróżniała zmywarkę.
- Nie muszę. Zapomniałem ci powiedzieć, dzisiaj mam tylko siłownię przez dwie godziny i najlepsze w tym jest to, że mogę się pojawić w Ciutat kiedy tylko chce. Laura proszę cię, zostaw te naczynia, nie przemęczaj się - spojrzał na nią z wyrzutem.
Hiszpanka wywróciła oczami.
- Marc... - oparła się o blat i założyła ręce na piersi -
Kiedy do ciebie w końcu dotrze, że ja nie jestem umierająca, tylko w ciąży?
- Przecież ja to wiem.
- Naprawdę? - uniosła brew - Zupełnie tego nie widać.
- Czy to tak bardzo źle, że się o Ciebie martwię? - przestał zajmować się naczyniami, stanął przed brunetką i wpatrywał się w nią mocno.
- Nie, Marc, oczywiście, że nie - Laura przeczesała włosy dłonią, by zyskać na czasie i ułożyć w sobie w głowie to, co chciała mu powiedzieć - Po prostu czasem...często... za bardzo wyolbrzymiasz to całe zamartwianie się o mnie. Musisz trochę wyluzować, ja nie jestem obłożnie chora ani nic takiego. Ciąża to całkiem normalny stan rzeczy.
- Ale to jest ciąża bliźniacza!
- To nic, kobiety przede mną przechodziły przez to samo, więc i ja dam radę.
- Ale... ja po prostu nie chce, żeby ci się coś stało - powiedział cicho.
- To słodkie - uśmiechnęła się - Ale nie możesz mnie trzymać pod kloszem. Ja naprawdę mogę robić coś w domu. Przecież jak będę tylko siedzieć na kanapie, to zanudzę się na śmierć! A tego chyba nie chcesz?
- Oczywiście, że nie! - zapewnił od razu.
- W takim razie obiecaj, że już nie będziesz się wściekał, jak będę chciała coś zrobić w domu - uśmiechała się do piłkarza, który długo się jej przyglądał z nieodgadnioną miną - Będę na siebie uważać! I jak tylko się trochę zmęczę, to będę robić przerwy.
- Na coś takiego mogę się zgodzić - skrócił dzielącą ich odległość do zera i przytulił się do Hiszpanki.
Mimo iż określili ich znajomość jako przyjaźń, Marc nie mógł się powstrzymać, by nie brać Laury co jakiś czas w ramiona. Czuł, że to zupełnie naturalne i wręcz tego potrzebował. Uwielbiał to, jak jej włosy pachniały kokosowym szamponem, do którego dołączał delikatny kwiatowy zapach perfum. Uwielbiał gładkość jej policzka, gdy czasem składał na nim delikatny pocałunek. Uwielbiał to, jak jego głowa idealnie pasowała w zagłębienie jej szyi i to, że w takiej pozycji czuł się po prostu cudownie. Nic więcej mu do szczęścia wtedy nie było potrzebne. Uwielbiał też, jak jej oddech łaskotał jego ramiona, gdy ją w nich trzymał. A wreszcie uwielbiał to, że była przy nim taka maleńka, że czuł się, jakby mógł zostać jej bohaterem.
Laura odsunęła się od piłkarza, na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy. Lubiła ich kolor, tę rozmytą zieleń, w której wcale nie tak trudno było się zatracić, na czym udało jej się kilka razy przyłapać.
- Marc, a powiedz mi...
- Hm?
- Masz już na dzisiaj jakieś plany? Bo chciałabym cię wykorzystać...
- Tutaj? W salonie? A może w sypialni? - poruszył brwiami.
- W supermarkecie.
- Super, tam jeszcze tego nie robiłem!
- I nie zrobisz. Ale ty głupi jesteś Bartra - pokręciła głową.
- Teraz już za późno na składanie reklamacji, dzieci już są w drodze - uśmiechnął się łobuzersko.
- Reklamację można złożyć przez dwa lata od dokonania zakupu.
- Ale nie masz paragonu! Ha, mam cię!
- Paragon jest tutaj - popukała się palcem w brzuch - Wygrałam, jak zwykle Marc.
- To nie fair - zrobił minę naburmuszonego dziecka.
- Następnym razem dam ci fory - pogłaskała go po policzku.
- Obiecujesz?
Pokiwała głową.
- A teraz tak na poważnie. Trzeba zrobić zakupy, bo niedługo lodówka znowu zacznie świecić pustkami. Skoro mam się nie przemęczać, to może pojechałbyś ze mną? Sięgniesz mi wszystko to, co jak na złość zawsze, jak jestem w sklepie i tego potrzebuję, znajduje się na najwyższej półce.
- Jasne, już jedziemy. Nie mogę pozwolić, żebyś nosiła te ciężkie siatki. Jeszcze ci się coś stanie, a tego sobie nie daruję.
- Świetnie, ja prowadzę! - Laura rzuciła szybko i wyswobodziła się z objęć piłkarza. Biegiem ruszyła w stronę przedpokoju, gdzie na półce przy drzwiach wejściowych zazwyczaj kładł kluczyki od samochodu.
Zanim zdążył się zorientować, co właśnie się wydarzyło, Laura już zniknęła z kuchni. Pobiegł za nią, bo przecież nie mógł pozwolić, by ktoś obcy jeździł jego kochanym samochodem! Jego nowym, pięknym, zadbanym Audi beż żadnej, nawet najmniejszej rysy!
Gdy dotarł do Hiszpanki, ta trzymała już cała zadowolona z siebie kluczyki w dłoni. Musiał skorzystać z całej swojej siły woli, by nie jęknąć na ten widok. Miał bardzo złe przeczucia.
- Gdzie masz dowód?
Cisza, zero odpowiedzi. Nie potrafił wydusić z siebie słowa, nie chciał dzielić się swoim samochodem. To przecież normalne.
- Marc, powiedz mi, gdzie masz dowód? - Laura patrzyła na niego z uśmiechem, a na jej twarzy jawiło się delikatne podniecenie.
- Chcesz prowadzić?
- Tak, mogę prawda?
Długo łamał się z tym, jednak w końcu się zgodził. Wyjął z kieszeni spodni dowód i podał jej. Z bólem serca obserwował , jak ląduje on w jej przepastnej torebce.
- Dziękuję - podeszła do niego i cmoknęła go w policzek - Gdzie zaparkowałeś?
- W podziemnym - włożył Air Maxy i powlókł się za podekscytowaną Hiszpanką do windy. Gdy tylko znaleźli się na parkingu, zapytał - Może ci wyjechać?
- Przecież umiem - burknęła i wsiadła do samochodu.
- Tylko pytałem - zajął miejsce pasażera i z niemałym bólem obserwował jak najpierw wyregulowała sobie siedzenie, a potem zajęła się ustawianiem lusterek. Serce mu wręcz zamarło, gdy włączyła wsteczny bieg i opuściła miejsce parkingowe - idealnie, bez żadnej rysy. Kolejny mały zawał serca przeżył, gdy musiała włączyć się do ruchu.
- Teraz masz wolne, jedź.
Już miała ruszyć, gdy silnik jej zgasł.
- Ale daj mu trochę więcej gazu.
- Wiem, co mam robić.
- Jesteś pewna?
- Tak - warknęła i ruszyła z piskiem opon. Podkręciła trochę radio i starała się nie zwracać uwagi na bacznie obserwującego jej poczynania piłkarza. Gładko przejechała przez najbliższe skrzyżowania, kiedy to na kolejnym z daleka już zauważyła czerwone światło.
- Ale hamuj już, bo zaraz wjedziesz mu w tyłek!
- No przecież hamuję.
- Cholera Laura, ale wciśnij ten pedał no!
- Przecież nie zatrzymam się pięćdziesiąt metrów od samochodu przed nami. Daj mi prowadzić!
Marc wściekły wypuścił głośno powietrze. Jeszcze chwila, a ona rozwali mu samochód! Kto tej dziewczynie dał prawo jazdy?!
Laura zacisnęła usta w wąską linię. Jak tak dalej pójdzie, to to jego ciągłe czepianie się o wszystko tak ją zdekoncentruje, że naprawdę będą mieli ten cholerny wypadek.
- Po co tak wcześnie zmieniasz biegi? Daj mu się trochę rozpędzić - ciszę znowu przerwał głos piłkarza.
- Ja prowadzę czy ty?! - spojrzała na niego wściekła.
- Laura ale patrz na drogę, bo zaraz spowodujesz jakiś wypadek.
- To się w końcu zamknij i daj mi prowadzić!
Przeniosła wzrok z powrotem na jezdnię i skupiła się na drodze. Całe szczęście, że Marc w końcu przestał się odzywać i pozwolił jej prowadzić w spokoju. Niedługo się jednak cieszyła tą ciszą, aż do parkowania przed supermarketem.
- Ale po co ty parkujesz z jedynki? - nie wytrzymał i musiał zwrócić jej uwagę.
- Bo tak się nauczyłam.
- To bez sensu. Jak już jedziesz na dwójce, to nic nie stoi na przeszkodzie, by na tej dwójce zaparkować.
- Mi jest łatwiej z jedynki, przynajmniej wiem, że zdążę zareagować, jakbym miała zarysować jakiś samochód.
- Ty mi nawet nie próbuj zarysowywać mojego auta.
Nic nie opowiedziała. Zgasiła silnik i odpięła pas. Sięgnęła do tyłu po torebkę i zamaszyście otworzyła drzwi. Zatrzasnęła je i siłowała się z zamkiem torebki.
- Pomogę ci - powiedział, gdy wysiadł i stanął obok niej.
- Ty mnie nawet nie dotykaj! - w końcu udało się jej ją otworzyć. Wyjęła kluczyki, dowód i listę zakupów i wcisnęła to wszystko zaskoczonemu piłkarzowi do ręki - Masz tu kluczyki i dowód i sam sobie jeździj tym cholernym samochodem! Mam cię dość, jesteś jakiś popieprzony!
- Ale Laura...
- Zakupy też zrób sam! Nie mogę na ciebie patrzeć, wracam do domu!
- Laura... - patrzył na Hiszpankę z coraz większym przerażeniem. Zupełnie zaskoczył go jej wybuch, a jeszcze bardziej to, że właśnie zostawiła go na parkingu przed supermarketem, całkowicie zdezorientowanego. Krzyknął za nią jej imię.
Nie mogła się powstrzymać, taka była na niego wściekła, dlatego obróciła się jeszcze i pokazała mu środkowy palec. Niech sobie wsadzi w dupę te wszystkie porady dotyczące jazdy. Dostała prawo jazdy i umie jeździć, to te jego komentarze tak ją wyprowadziły z równowagi.
Poprawiła torebkę na ramieniu i wskoczyła do autobusu, który akurat jechał w stronę centrum.
*
Otworzył drzwi od mieszkania kluczem i pchnął je ramieniem. Wszystkie siatki z zakupami zaniósł bez zdejmowania butów do kuchni i położył je na stole. Następnie wrócił do przedpokoju i rzucił kluczyki od samochodu na półkę. Zdjął kurtkę i buty, zabrał bukiet i prezent, który kupił dla Laury po drodze do domu i poszedł jej szukać.
Chciał przeprosić Hiszpankę za to, jak się wcześniej zachował. Nie powinien był przedkładać samochodu nad nią. Czasu niestety nie cofnie, może jedynie liczyć na to, że Laura mu wybaczy. Mieli już kilka kiepskich momentów, ale to wynikało tylko z tego, że sytuacja, w jakiej się znaleźli była dla nich zupełnie nowa. Dopiero się uczyli wspólnego życia razem, wspólnego podejmowania decyzji, radzenia sobie z wadami drugiej osoby, rodzicielstwa. To logiczne, że mieli swoje upadki, jednak ważniejsze było to, by udało się im sobie z nim poradzić i by wychodzili z takiej kłótni silniejsi i z większą świadomością tej osoby, z którą przyszło im żyć.
Tym razem wiedział, że to on zawinił. Musiał schować swoją dumę do kieszeni i upaść przed Laurą na kolana, błagając o wybaczenie. Jeśli będzie trzeba, gotów był naprawdę to zrobić. Liczył jednak, że nowa książka i kwiaty dotrą do serca Hiszpanki.
Znalazł ją na tarasie. Siedziała na leżaku z twarzą do słońca i ogrzewała się w jego promieniach. Na jej twarzy znajdował się błogi uśmiech pełen zadowolenia. Aż nie miał ochoty jej przeszkadzać, ale wiedział, że musi. Lepiej przeprosić wcześniej, nie kusić tego małego diabełka, który w niej tkwił.
Odchrząknął cicho, jednak nie doczekał się żadnej reakcji z jej strony.
- Laura?
Najpierw zauważył, jak lekko się wzdrygnęła, potem okulary przeciwsłoneczne z nosa przeniosły się na włosy, a na koniec spojrzały na niego jej czekoladowe oczy. Nic nie powiedziała, czuł jednak na sobie jej przeszywający wzrok, który sprawił, że miał ochotę skulić się w sobie i uciec z tarasu. Nie mógł jednak, musiał przeprosić brunetkę.
- Laura... bo ja... chciałem...cię przeprosić - zaczął nieporadnie - Zachowałem się jak dupek... Przepraszam...Już więcej tak nie zrobię...
- Znowu obiecujesz coś, czego nie możesz być pewien - przerwała mu.
- Nie, naprawdę już tak nie zrobię! Umiem uczyć się na błędach. A ty nie jeździsz okropnie, po prostu ciężko mi było patrzeć na kogoś innego niż ja za kierownicą mojego auta. Jeszcze nigdy nikt inny nim nie jeździł, także no... - spojrzał się na nią błagalnie.
- Byłam pierwsza? - na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
Marc pokiwał głową i dotarło do niego, że są szanse, że zostanie mu przebaczone.
- Nie gniewasz się już na mnie? - usiadł na brzegu jej leżaka.
- Hmmmm...
- To dla ciebie! - tak samo nieporadnie jak przepraszał, wręczył jej też kwiaty i książkę. Jego zakłopotanie było tak rozczulające, że Laura nie mogła się dłużej na niego gniewać - Podobają ci się?
- Bardzo, dziękuję - przysunęła się do piłkarza i dała mu buziaka w policzek.
- Ty ciągle czytasz, to pomyślałem sobie, że... - zwiesił na chwilę głos i spuścił wzrok na swoje dłonie. Czerwony na twarzy spojrzał po chwili na Hiszpankę. Jeszcze chwila, a to przepraszanie go wykończy. Kto by pomyślał, że jest to takie trudne? - No, pani w sklepie powiedziała, że to jakaś nowość, super książka, bardzo wyczekiwana...
- Dziękuję Marc.
- Ależ nie ma za co - uśmiechnął się.
- Jean Christophe Grange, "Kaiken" - przeczytała perfekcyjnie po francusku - Brzmi ciekawie.
- Kupiłem truskawki, przyniosę ci - podniósł się z leżaka, gdy Laura zaczęła czytać opis powieści znajdujący się z tyłu okładki.
Niedługo nacieszył się dobrym humorem Hiszpanki. Wystarczyło go do czasu, aż zdążył znaleźć durszlak, wsypać do niego truskawki i wstawić je pod zimną wodę.
- Ta książka to jakiś twój kolejny cholerny żart? - jej głos ociekał chłodem.
- Nie rozumiem - zakręcił wodę i pozostawił owoce do obcieknięcia.
Laura prychnęła.
- Ej naprawdę nie rozumiem - westchnął - Co ja znowu takiego złego zrobiłem?
- Wiesz co ty mi za książkę kupiłeś? Czytałeś w ogóle opis?
Pokręcił głową - Pani w sklepie mówiła, że to jakaś super, więc ci ją kupiłem z nadzieją, że ci się spodoba.
- No tak, bardzo mi się podoba. Pozwól, że ci przeczytam, co znajduje się na okładce, Uwaga, cytat: " Seryjny morderca drastycznością swoich czynów szokuje mieszkańców Paryża i okolic. Bo kto mógłby pozostać obojętny na to, że ofiarami są kobiety w zaawansowanej ciąży, zabijane w wyjątkowo bestialski sposób?" Dalej jest nie ważne. Kupiłeś mi książkę o mordowaniu matek! Cholera Marc!
Marc jęknął. Naprawdę nie sprawdził, co kupuje i zdał się na polecenie ekspedientki. Teraz przyjdzie mu zapłacić tego gorzką cenę. Starał się, ale jak zwykle poszło na odwrót. Już nie wiedział, co ma robić, by zadowolić Laurę.
- Nie wiedziałem, przepraszam.
- Jasne, nie wiedziałeś - prychnęła - Jak zwykle.
- Co jak zwykle? - spojrzał na nią z gniewem.
- Jak zwykle nie wiedziałeś, a potem dzieją się takie rzeczy.
- Mogłabyś w końcu przestać się mnie czepiać o wszystko? - podniósł głos.
- Nie ma powodów, żebyś krzyczał Marc - patrzyła się na niego z furią w oczach, jednak jej głos pozostawał chłodny i bardzo spokojny - Wcale się ciebie nie czepiam o wszystko.
- A właśnie, że tak jest! Zamiast mi podziękować i docenić to, że staram się naprawić to, co źle zrobiłem wcześniej, że przepraszam za naszą kłótnię o samochód, to ty jeszcze znajdujesz kolejny powód do tego, żeby narzekać i się mnie czepiać! Ja się kurwa staram, mimo że ta cała popieprzona sytuacja czasem mnie przerasta! A ty? Ty nic tylko narzekasz i wrzeszczysz! Choć raz mogłabyś docenić to, co robię!
Dyszał ciężko. Wpatrywali się w siebie z furią. Nina stała pomiędzy nimi i szczekała głośno.
- Ta książka... - krzyczał dalej - No dobra, nie przeczytałem opisu i źle zrobiłem, że taką kupiłem, zgadzam się. Ale wiesz co? Powinnaś docenić to, że starałem się załagodzić między nami sytuację! Naprawdę ja nie wymagam wiele, chcę tylko, żebyś ty też zaczęła się starać!
Laura patrzyła na niego bez słowa.
- Wiesz co? Mam tego wszystkiego cholernie dość! Wychodzę!
Wyszedł z kuchni i skierował się do sypialni po torbę z rzeczami na trening. Chwilę później Laura usłyszała głośny trzask drzwi wejściowych, gdy wściekły piłkarz opuszczał mieszkanie,
Dopiero wtedy pozwoliła sobie na jakiekolwiek emocje. Kolana się pod nią ugięły i osunęła się na kuchenne płytki. Przydreptała do niej suczka piłkarza. Przytuliła twarz do karku psa i pozwoliła łzom lecieć.
- Ktoś tu chyba potrzebuje się napić - Sergi Roberto stanął przed przebierającym się w szatni ośrodka treningowego Bartrą.
- Co? - spojrzał na przyjaciela nieobecnym wzrokiem.
- Martin?! Chodź tu, potrzeba lekarza!
- Sergi nie drzyj się tak, jesteśmy sami w szatni, a wiesz jaka tu jest dobra akustyka - Martin Montoya wyszedł spod prysznica i akurat wycierał głowę ręcznikiem.
- Oj dobra dobra.
- Co się dzieje? Przysięgam, że jeśli znowu uderzyłeś dużym palcem u stopy o szafkę to osobiście ci go amputuję, żeby więcej takich problemów nie było.
- Nie nie, to coś poważniejszego - Sergi powiedział teatralnym szeptem do bocznego obrońcy.
- Da się?
- Da da.
- No to co to jest?
- Raczej kto!
- Dobra Sergi wysłów się. Nie będę się bawić w zgadywanki, zimno mi i chcę się ubrać.
- No sam zobacz - wskazał łokciem na Marca, który właśnie chował brudne rzeczy do torby.
- Marc... - wywołany podniósł głowę i spojrzał na przyjaciół - Coś się stało?
- Nie, nic.
- Przecież widzimy. Chcesz o tym pogadać?
- Niekoniecznie Martin.
- Pójdziemy na piwo, wyżalisz się, zapijesz smutki i będzie już ok - Sergi usiadł obok obrońcy - Nie daj się prosić.
- Nie mam ochoty.
- A ja myślę, że akurat dobrze ci to zrobi. Wiesz, że jesteśmy twoimi przyjaciółmi i zawsze możesz na nas liczyć.
- Właśnie, zawsze się z tobą napijemy! - Roberto walnął go mocno w plecy.
- Nie o to mi chodziło Sergi - Montoya wywrócił oczami - Miałem na myśli to, że zawsze ci pomożemy, Marc.
- Wiem chłopaki, dziękuję. Ale naprawdę nie jestem w nastroju.
- Nie musimy iść do baru, pojedziemy do Sergiego i pogadamy sobie tak kameralnie.
- Ej czemu do mnie?
- Bo mieszkasz sam głupku.
- Ach no tak...No to postanowione. Martin ubieraj się, jedziemy na moje włości! - Sergi zarzucił sobie swoją torbę na jedno ramię, na drugim znalazła się ta należąca do środkowego obrońcy i popędził do swojego auta. Zrezygnowany Marc opuścił za nim szatnię i powlókł się do swojego Audi. Po chwili dołączył do nich Montoya i pojechali do apartamentu pomocnika.
Niecałe pół godziny później Marc siedział na fotelu w domu przyjaciela i kurczowo ściskał w dłoniach butelkę piwa. Na kanapie miejsce zajęli pozostali dwaj piłkarze, którzy wpatrywali się w niego z troską. Zdążył opróżnić butelkę do połowy, zanim Martin zabrał głos:
- Więc co cię gryzie?
Marc upił kolejny łyk.
- Laura.
Ta dziewczyna była jego utrapieniem. Czepiała się o wszystko, krzyczała, opieprzała go. Nie mógł jednak zapomnieć, że była również jego szczęściem. Uwielbiał spędzać z nią czas, gdy się na niego nie wściekała. Lubił patrzeć jak gotuje, lubił oglądać z nią filmy i po prostu siedzieć w domu i rozmawiać. Miała urodzić mu dzieci, co też było bardzo ważne. Gdyby ich nie było, czy daliby sobie szansę?
W tej chwili odpowiedź brzmiałaby nie, miał jej po prostu dość.
- Coś nie tak z małym Marciem i małą Laurą? - Sergi miał przerażoną minę i prawie zachłysnął się piwem na myśl, że z jego małymi chrześniakami może coś nie być w porządku.
- Nie, z dziećmi wszystko w porządku.
- No to co masz za problem?
- Już mówiłem, Laurę. To ona jest moim problem.
- Przecież ją lubisz.
- W tej chwili to ja jej nienawidzę.
- Ja już nic nie rozumiem - Roberto jęknął.
- Mam jej po prostu dość. Co chwilę się mnie o coś czepia, wrzeszczy na mnie, narzeka. Nic, co zrobię, jej nie zadowala. Ja się naprawdę staram, a ona mnie zupełnie nie docenia. Nie wiem, czy myśli, że tylko dla niej ta cała sytuacja jest trudna, a dla mnie to coś normalnego? No przecież na co dzień dowiaduje się, że będę ojcem i zamieszkam z matką moich dzieci - prychnął - Dla mnie to też nie jest hop siup i wszystko będzie super. Musimy nad sobą pracować, a ona za wszystko, co złe, obwinia właśnie mnie! Czasem ma rację, ale na pewno nie zawsze! Przecież gdyby nie dzieci, to nas by teraz już nic nie łączyło! - zakończył swoją wypowiedź wypiciem całego piwa z butelki i zamienieniem pustej na pełną.
- Ej ej, gdyby nie dzieci, to łączyłby was seks! No chyba, że nadal was łączy, a ty się nie chwalisz!
- Sergi! - skarcił go Martin.
- No co? Przecież dobrze mówię! Pamiętasz, jaki był rozanielony, jak przyszedł na trening po tej imprezie? Myślisz, że nie miałby ochoty na kolejną taką noc? Martin, nie bądź idiotą!
- To teraz nie jest ważne, Sergi. Marc, musisz zrozumieć, że ona jest w ciąży.
- Rozumiem to chyba aż za dobrze - mruknął.
- No ale daj mi skończyć. Przechodziłem przez podobne rzeczy, jak moja Maite była w ciąży z Dylanem. Też się wściekała z byle powodu i miała te swoje humorki. Też już miałem jej czasem dość. Ale dowiedziałem się, że to wszystko przez te hormony i ciążę. Nie wiem, za bardzo w szczegóły nie wnikałem. Musisz to przetrwać, a potem już będzie tylko lepiej. Poza tym, ona przecież nie wścieka się przez cały czas, co? Potrafi być miła, nie?
- No tak, nawet bardzo - pokiwał głową - Jak coś ugotuje, to już w ogóle jest tak super w domu. Albo jak oglądamy wieczorem razem filmy. Wiecie, że ona też to lubi robić? I kocha czytać! Pożyczam jej książki. I tak mi w ogóle domem się zajęła. Jak wracam z treningu to jest tak no...jak w domu - uśmiechnął się - Ja to w ogóle lubię z nią mieszkać. Jest taka ładna, taka super, jak się uśmiecha, albo jak się do mnie przytula, mhmmm...
- Uhuhuh ktoś tu się zakochał! - zawył pomocnik.
- Wcale nie - Marc zmroził go wzrokiem - Nienawidzę jej teraz.
- Kto się lubi, ten się czubi - zawyrokował mądrze Sergi - Koniec gadania o kłopotach, babach i dzieciach - spojrzał wymownie to na Bartrę, to na Montoyę - Teraz pijemy. Panowie, trening jutro na 13!
~~~~~~~
Jestem po maturach i wracam do pisania! Cieszę się bardzo, choć muszę przyznać, że ciężko się wraca po tak długiej przerwie. Nie jest może jakiś bardzo długi ten rozdział, ale się starałam, żeby było tak, jak zawsze, więc mam nadzieję, że mnie docenicie (np. komentarzem, najlepiej super długim i bardzo motywującym).
Znowu ten rozdział zrobił się jakoś tak mocno autobiograficzny. Tym razem nieco trudniej znaleźć, co tu dotyczy mnie. Choć patrząc na moje dzisiejsze przeżycia powinnam jeszcze dodać stłuczkę.
Jak ja lubię im komplikować życie! To jest dopiero super zabawa.
Chciał przeprosić Hiszpankę za to, jak się wcześniej zachował. Nie powinien był przedkładać samochodu nad nią. Czasu niestety nie cofnie, może jedynie liczyć na to, że Laura mu wybaczy. Mieli już kilka kiepskich momentów, ale to wynikało tylko z tego, że sytuacja, w jakiej się znaleźli była dla nich zupełnie nowa. Dopiero się uczyli wspólnego życia razem, wspólnego podejmowania decyzji, radzenia sobie z wadami drugiej osoby, rodzicielstwa. To logiczne, że mieli swoje upadki, jednak ważniejsze było to, by udało się im sobie z nim poradzić i by wychodzili z takiej kłótni silniejsi i z większą świadomością tej osoby, z którą przyszło im żyć.
Tym razem wiedział, że to on zawinił. Musiał schować swoją dumę do kieszeni i upaść przed Laurą na kolana, błagając o wybaczenie. Jeśli będzie trzeba, gotów był naprawdę to zrobić. Liczył jednak, że nowa książka i kwiaty dotrą do serca Hiszpanki.
Znalazł ją na tarasie. Siedziała na leżaku z twarzą do słońca i ogrzewała się w jego promieniach. Na jej twarzy znajdował się błogi uśmiech pełen zadowolenia. Aż nie miał ochoty jej przeszkadzać, ale wiedział, że musi. Lepiej przeprosić wcześniej, nie kusić tego małego diabełka, który w niej tkwił.
Odchrząknął cicho, jednak nie doczekał się żadnej reakcji z jej strony.
- Laura?
Najpierw zauważył, jak lekko się wzdrygnęła, potem okulary przeciwsłoneczne z nosa przeniosły się na włosy, a na koniec spojrzały na niego jej czekoladowe oczy. Nic nie powiedziała, czuł jednak na sobie jej przeszywający wzrok, który sprawił, że miał ochotę skulić się w sobie i uciec z tarasu. Nie mógł jednak, musiał przeprosić brunetkę.
- Laura... bo ja... chciałem...cię przeprosić - zaczął nieporadnie - Zachowałem się jak dupek... Przepraszam...Już więcej tak nie zrobię...
- Znowu obiecujesz coś, czego nie możesz być pewien - przerwała mu.
- Nie, naprawdę już tak nie zrobię! Umiem uczyć się na błędach. A ty nie jeździsz okropnie, po prostu ciężko mi było patrzeć na kogoś innego niż ja za kierownicą mojego auta. Jeszcze nigdy nikt inny nim nie jeździł, także no... - spojrzał się na nią błagalnie.
- Byłam pierwsza? - na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
Marc pokiwał głową i dotarło do niego, że są szanse, że zostanie mu przebaczone.
- Nie gniewasz się już na mnie? - usiadł na brzegu jej leżaka.
- Hmmmm...
- To dla ciebie! - tak samo nieporadnie jak przepraszał, wręczył jej też kwiaty i książkę. Jego zakłopotanie było tak rozczulające, że Laura nie mogła się dłużej na niego gniewać - Podobają ci się?
- Bardzo, dziękuję - przysunęła się do piłkarza i dała mu buziaka w policzek.
- Ty ciągle czytasz, to pomyślałem sobie, że... - zwiesił na chwilę głos i spuścił wzrok na swoje dłonie. Czerwony na twarzy spojrzał po chwili na Hiszpankę. Jeszcze chwila, a to przepraszanie go wykończy. Kto by pomyślał, że jest to takie trudne? - No, pani w sklepie powiedziała, że to jakaś nowość, super książka, bardzo wyczekiwana...
- Dziękuję Marc.
- Ależ nie ma za co - uśmiechnął się.
- Jean Christophe Grange, "Kaiken" - przeczytała perfekcyjnie po francusku - Brzmi ciekawie.
- Kupiłem truskawki, przyniosę ci - podniósł się z leżaka, gdy Laura zaczęła czytać opis powieści znajdujący się z tyłu okładki.
Niedługo nacieszył się dobrym humorem Hiszpanki. Wystarczyło go do czasu, aż zdążył znaleźć durszlak, wsypać do niego truskawki i wstawić je pod zimną wodę.
- Ta książka to jakiś twój kolejny cholerny żart? - jej głos ociekał chłodem.
- Nie rozumiem - zakręcił wodę i pozostawił owoce do obcieknięcia.
Laura prychnęła.
- Ej naprawdę nie rozumiem - westchnął - Co ja znowu takiego złego zrobiłem?
- Wiesz co ty mi za książkę kupiłeś? Czytałeś w ogóle opis?
Pokręcił głową - Pani w sklepie mówiła, że to jakaś super, więc ci ją kupiłem z nadzieją, że ci się spodoba.
- No tak, bardzo mi się podoba. Pozwól, że ci przeczytam, co znajduje się na okładce, Uwaga, cytat: " Seryjny morderca drastycznością swoich czynów szokuje mieszkańców Paryża i okolic. Bo kto mógłby pozostać obojętny na to, że ofiarami są kobiety w zaawansowanej ciąży, zabijane w wyjątkowo bestialski sposób?" Dalej jest nie ważne. Kupiłeś mi książkę o mordowaniu matek! Cholera Marc!
Marc jęknął. Naprawdę nie sprawdził, co kupuje i zdał się na polecenie ekspedientki. Teraz przyjdzie mu zapłacić tego gorzką cenę. Starał się, ale jak zwykle poszło na odwrót. Już nie wiedział, co ma robić, by zadowolić Laurę.
- Nie wiedziałem, przepraszam.
- Jasne, nie wiedziałeś - prychnęła - Jak zwykle.
- Co jak zwykle? - spojrzał na nią z gniewem.
- Jak zwykle nie wiedziałeś, a potem dzieją się takie rzeczy.
- Mogłabyś w końcu przestać się mnie czepiać o wszystko? - podniósł głos.
- Nie ma powodów, żebyś krzyczał Marc - patrzyła się na niego z furią w oczach, jednak jej głos pozostawał chłodny i bardzo spokojny - Wcale się ciebie nie czepiam o wszystko.
- A właśnie, że tak jest! Zamiast mi podziękować i docenić to, że staram się naprawić to, co źle zrobiłem wcześniej, że przepraszam za naszą kłótnię o samochód, to ty jeszcze znajdujesz kolejny powód do tego, żeby narzekać i się mnie czepiać! Ja się kurwa staram, mimo że ta cała popieprzona sytuacja czasem mnie przerasta! A ty? Ty nic tylko narzekasz i wrzeszczysz! Choć raz mogłabyś docenić to, co robię!
Dyszał ciężko. Wpatrywali się w siebie z furią. Nina stała pomiędzy nimi i szczekała głośno.
- Ta książka... - krzyczał dalej - No dobra, nie przeczytałem opisu i źle zrobiłem, że taką kupiłem, zgadzam się. Ale wiesz co? Powinnaś docenić to, że starałem się załagodzić między nami sytuację! Naprawdę ja nie wymagam wiele, chcę tylko, żebyś ty też zaczęła się starać!
Laura patrzyła na niego bez słowa.
- Wiesz co? Mam tego wszystkiego cholernie dość! Wychodzę!
Wyszedł z kuchni i skierował się do sypialni po torbę z rzeczami na trening. Chwilę później Laura usłyszała głośny trzask drzwi wejściowych, gdy wściekły piłkarz opuszczał mieszkanie,
Dopiero wtedy pozwoliła sobie na jakiekolwiek emocje. Kolana się pod nią ugięły i osunęła się na kuchenne płytki. Przydreptała do niej suczka piłkarza. Przytuliła twarz do karku psa i pozwoliła łzom lecieć.
*
- Ktoś tu chyba potrzebuje się napić - Sergi Roberto stanął przed przebierającym się w szatni ośrodka treningowego Bartrą.
- Co? - spojrzał na przyjaciela nieobecnym wzrokiem.
- Martin?! Chodź tu, potrzeba lekarza!
- Sergi nie drzyj się tak, jesteśmy sami w szatni, a wiesz jaka tu jest dobra akustyka - Martin Montoya wyszedł spod prysznica i akurat wycierał głowę ręcznikiem.
- Oj dobra dobra.
- Co się dzieje? Przysięgam, że jeśli znowu uderzyłeś dużym palcem u stopy o szafkę to osobiście ci go amputuję, żeby więcej takich problemów nie było.
- Nie nie, to coś poważniejszego - Sergi powiedział teatralnym szeptem do bocznego obrońcy.
- Da się?
- Da da.
- No to co to jest?
- Raczej kto!
- Dobra Sergi wysłów się. Nie będę się bawić w zgadywanki, zimno mi i chcę się ubrać.
- No sam zobacz - wskazał łokciem na Marca, który właśnie chował brudne rzeczy do torby.
- Marc... - wywołany podniósł głowę i spojrzał na przyjaciół - Coś się stało?
- Nie, nic.
- Przecież widzimy. Chcesz o tym pogadać?
- Niekoniecznie Martin.
- Pójdziemy na piwo, wyżalisz się, zapijesz smutki i będzie już ok - Sergi usiadł obok obrońcy - Nie daj się prosić.
- Nie mam ochoty.
- A ja myślę, że akurat dobrze ci to zrobi. Wiesz, że jesteśmy twoimi przyjaciółmi i zawsze możesz na nas liczyć.
- Właśnie, zawsze się z tobą napijemy! - Roberto walnął go mocno w plecy.
- Nie o to mi chodziło Sergi - Montoya wywrócił oczami - Miałem na myśli to, że zawsze ci pomożemy, Marc.
- Wiem chłopaki, dziękuję. Ale naprawdę nie jestem w nastroju.
- Nie musimy iść do baru, pojedziemy do Sergiego i pogadamy sobie tak kameralnie.
- Ej czemu do mnie?
- Bo mieszkasz sam głupku.
- Ach no tak...No to postanowione. Martin ubieraj się, jedziemy na moje włości! - Sergi zarzucił sobie swoją torbę na jedno ramię, na drugim znalazła się ta należąca do środkowego obrońcy i popędził do swojego auta. Zrezygnowany Marc opuścił za nim szatnię i powlókł się do swojego Audi. Po chwili dołączył do nich Montoya i pojechali do apartamentu pomocnika.
Niecałe pół godziny później Marc siedział na fotelu w domu przyjaciela i kurczowo ściskał w dłoniach butelkę piwa. Na kanapie miejsce zajęli pozostali dwaj piłkarze, którzy wpatrywali się w niego z troską. Zdążył opróżnić butelkę do połowy, zanim Martin zabrał głos:
- Więc co cię gryzie?
Marc upił kolejny łyk.
- Laura.
Ta dziewczyna była jego utrapieniem. Czepiała się o wszystko, krzyczała, opieprzała go. Nie mógł jednak zapomnieć, że była również jego szczęściem. Uwielbiał spędzać z nią czas, gdy się na niego nie wściekała. Lubił patrzeć jak gotuje, lubił oglądać z nią filmy i po prostu siedzieć w domu i rozmawiać. Miała urodzić mu dzieci, co też było bardzo ważne. Gdyby ich nie było, czy daliby sobie szansę?
W tej chwili odpowiedź brzmiałaby nie, miał jej po prostu dość.
- Coś nie tak z małym Marciem i małą Laurą? - Sergi miał przerażoną minę i prawie zachłysnął się piwem na myśl, że z jego małymi chrześniakami może coś nie być w porządku.
- Nie, z dziećmi wszystko w porządku.
- No to co masz za problem?
- Już mówiłem, Laurę. To ona jest moim problem.
- Przecież ją lubisz.
- W tej chwili to ja jej nienawidzę.
- Ja już nic nie rozumiem - Roberto jęknął.
- Mam jej po prostu dość. Co chwilę się mnie o coś czepia, wrzeszczy na mnie, narzeka. Nic, co zrobię, jej nie zadowala. Ja się naprawdę staram, a ona mnie zupełnie nie docenia. Nie wiem, czy myśli, że tylko dla niej ta cała sytuacja jest trudna, a dla mnie to coś normalnego? No przecież na co dzień dowiaduje się, że będę ojcem i zamieszkam z matką moich dzieci - prychnął - Dla mnie to też nie jest hop siup i wszystko będzie super. Musimy nad sobą pracować, a ona za wszystko, co złe, obwinia właśnie mnie! Czasem ma rację, ale na pewno nie zawsze! Przecież gdyby nie dzieci, to nas by teraz już nic nie łączyło! - zakończył swoją wypowiedź wypiciem całego piwa z butelki i zamienieniem pustej na pełną.
- Ej ej, gdyby nie dzieci, to łączyłby was seks! No chyba, że nadal was łączy, a ty się nie chwalisz!
- Sergi! - skarcił go Martin.
- No co? Przecież dobrze mówię! Pamiętasz, jaki był rozanielony, jak przyszedł na trening po tej imprezie? Myślisz, że nie miałby ochoty na kolejną taką noc? Martin, nie bądź idiotą!
- To teraz nie jest ważne, Sergi. Marc, musisz zrozumieć, że ona jest w ciąży.
- Rozumiem to chyba aż za dobrze - mruknął.
- No ale daj mi skończyć. Przechodziłem przez podobne rzeczy, jak moja Maite była w ciąży z Dylanem. Też się wściekała z byle powodu i miała te swoje humorki. Też już miałem jej czasem dość. Ale dowiedziałem się, że to wszystko przez te hormony i ciążę. Nie wiem, za bardzo w szczegóły nie wnikałem. Musisz to przetrwać, a potem już będzie tylko lepiej. Poza tym, ona przecież nie wścieka się przez cały czas, co? Potrafi być miła, nie?
- No tak, nawet bardzo - pokiwał głową - Jak coś ugotuje, to już w ogóle jest tak super w domu. Albo jak oglądamy wieczorem razem filmy. Wiecie, że ona też to lubi robić? I kocha czytać! Pożyczam jej książki. I tak mi w ogóle domem się zajęła. Jak wracam z treningu to jest tak no...jak w domu - uśmiechnął się - Ja to w ogóle lubię z nią mieszkać. Jest taka ładna, taka super, jak się uśmiecha, albo jak się do mnie przytula, mhmmm...
- Uhuhuh ktoś tu się zakochał! - zawył pomocnik.
- Wcale nie - Marc zmroził go wzrokiem - Nienawidzę jej teraz.
- Kto się lubi, ten się czubi - zawyrokował mądrze Sergi - Koniec gadania o kłopotach, babach i dzieciach - spojrzał wymownie to na Bartrę, to na Montoyę - Teraz pijemy. Panowie, trening jutro na 13!
~~~~~~~
Jestem po maturach i wracam do pisania! Cieszę się bardzo, choć muszę przyznać, że ciężko się wraca po tak długiej przerwie. Nie jest może jakiś bardzo długi ten rozdział, ale się starałam, żeby było tak, jak zawsze, więc mam nadzieję, że mnie docenicie (np. komentarzem, najlepiej super długim i bardzo motywującym).
Znowu ten rozdział zrobił się jakoś tak mocno autobiograficzny. Tym razem nieco trudniej znaleźć, co tu dotyczy mnie. Choć patrząc na moje dzisiejsze przeżycia powinnam jeszcze dodać stłuczkę.
Jak ja lubię im komplikować życie! To jest dopiero super zabawa.